poniedziałek, 6 grudnia 2021

"Przyjaciele zwierząt" Anton Marklund

Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 5,5/6


Kolejna zimowa podróż literacka na północ. Tym razem do Szwecji, do jej środkowej części, małego miasteczka wśród sosnowych lasów. 

Johannes urodził się inny. Dla jednych oznacza to jakąś wewnętrzną niezgodę (ojciec), dla innych po prostu wolę Boga (matka). Są i tacy, dla których inność jest problemem (szkoła) i tacy, którzy chcą ją wykorzystać (koledzy). Johannes ma 17 lat jest autystykiem, żyje w kręgu rytuałów. Widzi i rozumie świat inaczej. Nie wie, co to dobro, a co zło. Z reguły nawet rozumie je na odwrót. Dzięki temu jest odważny i robi rzeczy, które koledzy baliby się zrobić. A oni to wykorzystują. Namawiają Johannesa do różnych złych działań. Wreszcie dochodzi do tragedii.

Narracja podzielona jest na trzy głosy. Z pozoru drobne zdarzenia, które splątały nici życia całej rodziny i doprowadziły do dramatu, poznajemy z punktu widzenia Mony (matki), Lennarta (ojca) i samego Johannesa. Ich opowieści porównałabym do błysków, w świetle których na chwilę widzimy jakiś wycinek z życia rodziny. Z każdym przebłyskiem kolejne sceny układają się w całość. Odkrywamy psychikę bohaterów-narratorów, ich najgłębsze uczucia, lęki i radości. Mamy dostęp do tego, czego nie widzi nikt będący obok. Może się tylko domyślać. Niezwykła wrażliwość i empatia Mony nie sprawdza się w warunkach, w jakich przyszło jej żyć. Lennart widzi świat takim jaki być powinien, niekoniecznie jakim jest. Jego ambicja, logika i rozsądek nie raz roztrzaskują się o zasady rządzące światem, co budzi tylko złość i frustrację. Widzimy troski rodziców niepełnosprawnego nastolatka, wobec których pozostajemy bezradni...

Kolejna powieść, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Choć styl i język po raz kolejny są bardzo ascetyczne, treść aż ciężka jest od emocji. Samotność, smutek, bezradność powodują, że czytelnikowi nie raz aż brakuje tchu. A jednak nie mogłam jej odłożyć. Jakby mnie zahipnotyzowała. 

Po raz kolejny utwierdziłam się w tym, że skandynawska literatura w jakiś sposób rezonuje z moją wrażliwością. Dotyka mnie swoim zdystansowanym chłodem pełnym emocji. Porusza najgłębsze zakamarki mojej duszy. Zwłaszcza w ponure, długie, ciemne jesienno-zimowe wieczory.


piątek, 3 grudnia 2021

"Daleko, coraz bliżej" Ale Schulman

 Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 5,5/6



Przewróciłam ostatnią kartkę. Skończyłam czytać i trwam w zadumie. To jedna z tych powieści, które zaczynają się zupełnie zwyczajnie, wręcz banalnie, a potem z każdym rozdziałem odkrywają kolejne elementy z życia bohaterów i nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Trzej bracia spotykają się w domku nad jeziorem, by pochować prochy matki. Nagle, nie wiadomo dlaczego, dwóch z nich zaczyna się bić. A potem...powolutku cofamy się w czasie. Dwutorowo: przeżywamy z bohaterami mijający dzień godzina po godzinie (ale do tyłu) i równocześnie wracamy do ich dzieciństwa. Świetny to zabieg! Uważam, że gdybyśmy weszli w historię chronologicznie, straciłaby całą tajemniczość! 

Benjamin, Nils i Pierre dorastali, jakby się wydawało, w całkiem zwyczajnej i kochającej się rodzinie. A jednak, gdy wychodzą na jaw kolejne sytuacje, zaczynamy wszystko widzieć w innym świetle. Każdy z nich pełnił inną rolę, co tak charakterystyczne dla rodzin dysfunkcyjnych. Z każdym wspomnieniem zaczynamy też inaczej patrzeć na relacje braci w dorosłym życiu. Tragedia, jaka miała miejsce wiele lat wcześniej, zaważyła na przyszłości każdego z nich. Jednak okrutną prawdę odkrywamy dopiero na końcu.

Uwielbiam takie powieści. Kipiące od emocji, a jednocześnie pełne chłodu i dystansu językowego i stylistycznego. Za to właśnie kocham literaturę skandynawską. Nie ma tu nic zbędnego, pełen minimalizm, a jednak smutek i ból dzieci, a potem dorosłych, dotykają najgłębszych emocji i samego dna duszy. 


wtorek, 30 listopada 2021

"Niewidzialni" Roy Jacobsen

 Rok pierwszego wydania: 2013

Ocena: 5/6



O ile wiosna i lato wydają mi się zawsze porą idealną na literaturę włoską czy hiszpańską, pełną słońca i wakacyjnego klimatu, o tyle późna jesień i zima zachęcają mnie do sięgania po powieści skandynawskie. Nie kryminały, z których słyną Szwecja czy Norwegia, a właśnie po często mniej znane powieści obyczajowe. 

Tym samym wreszcie skusiłam się na "Niewidzialnych"", pierwszy tom sagi, której akcja rozgrywa się na maleńkiej wyspie Barroy u północnych wybrzeży Norwegii. Czas akcji nie jest określony, ale możemy się domyślać, że jest to początek  wieku. Wysepkę zamieszkuje od pokoleń jedna rodzina, na czele której stoi obecnie Hans. To on stara się zapewnić byt żonie, córce, starzejącemu się ojcu i upośledzonej umysłowo siostrze, udoskonalać dom i zabudowania, by podnosić komfort życia. 

Wyspa, odizolowana od reszty świata wodami niespokojnego morza, to inna rzeczywistość, bardzo wymagająca, ale i fascynująca. Panujące na niej warunki życia są niezwykle ascetyczne, ale też to jedyne, co znają jej mieszkańcy. Tak jakby świat zaczynał się i kończył na Barroy. Dopiero moment pójścia do szkoły uzmysławia kilkuletniej Ingrid, że istnieje życie poza wyspą.

Jacobsen niesamowicie plastycznie opisuje szalejące żywioły, codzienną walkę człowieka o przetrwanie, dziką naturę, piękno świata. Zachwyciły mnie opowieści o szalejącym pierwszym zimowym sztormie, który wręcz uniemożliwiał wyjście z domu i przejście do sąsiednich zabudowań, i ciszy, która zapadła, gdy ucichł. Oczyma wyobraźni widziałam wschody słońca na wyspie i czułam zimno morskiej wody. 

Tak, literatura norweska zdecydowanie wpisuje się w ponure ciemności listopadowych dni. Pomaga zanurzyć się aż do dna w melancholii, zasłuchać w wiatr wyjący za oknem, rozsmakować w kubku gorącej herbaty z imbirem i miodem i docenić ciepło ognia w kominku.

piątek, 26 listopada 2021

"Droga do Zielonego Wzgórza" Budge Wilson

 Rok pierwszego wydania: 2008

Ocena: 3/6



Jako miłośniczka przygód Ani z Zielonego Wzgórza i wszystkich kolejnych miejsc, w których przyszło jej mieszkać ;) nie mogłam oprzeć się pokusie sięgnięcia po prequel do bestsellerowej serii by przekonać się, jak poradziła sobie jego autorka. Wrażenia? Niestety rozczarowanie :(

Jeśli chodzi o treść, to w sumie nie dowiedziałam się wiele nowego niż to, o czym pisała L.M.Montgomery, ubierając wiadomości o dzieciństwie Ani w jej wspomnienia i opowieści. Dziewczynka była wyczekanym i wymarzonym dzieckiem Berty i Waltera Shirley, dwojga młodych nauczycieli.  Niestety, rodzice zmarli  krótko po jej urodzeniu się. Niemowlęciem zaopiekowała się pani Thomas, pomagająca wcześniej mamie Ani w prowadzeniu domu. Warunki, w jakie trafiła dziewczynka, były okropne: pan Thomas ciągle pił, tracił pracę, wciąż brakowało pieniędzy na utrzymanie sporej gromady dzieci. Ania traktowana była od małego jak służąca. Musiała karmić maluchy, prać pieluchy, nosić wodę i gotować od wczesnych lat. Nie spotkało jej ani jedno dobre słowo, za to upokorzenia i surowość dotykały każdego dnia. Jej  radością i oknem na inny świat była szkoła i ukochana nauczycielka. 

Po tragicznej śmierci pana Thomasa Ania trafiła do rodziny Hammondów, gdzie żyło jej się równie ciężko. Tym razem musiała opiekować się ósemką maluchów, z których najstarszy miał 4 latka, w tym trzema parami bliźniąt! To w tym okresie Ania po raz pierwszy usłyszała od nauczyciela o Wyspie Księcia Edwarda, zobaczyła ją na obrazkach i zamarzyła, by kiedyś odwiedzić.

Styl i język powieści nie przypadły mi do gustu. Zabrakło mi pięknych, poetyckich opisów przyrody, tak charakterystycznych dla pisarstwa L.M. Montgomery. Także bujna wyobraźnia Ani została potraktowana mocno po macoszemu. Budge Wilson skupiła się głównie na opisach trudnego żywota dziewczynki, na jej codziennych obowiązkach, które nie raz na pewno przekraczały jej siły, a jednak rzadko pozbawiały optymizmu. Ania w wydaniu Wilson to nie ta sama Ania, która zamieszkała na Zielonym Wzgórzu ;) 

czwartek, 25 listopada 2021

"Mama" Helene Delforge

Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 5,5/6



Ta książka przypadkiem trafiła w moje ręce w bibliotece na dziale dziecięcym i po przeczytaniu dwóch stron wiedziałam, że muszę ją wziąć! To najpiękniejsza rzecz o miłości, jaką czytałam od dawna!

To przepiękne listy, myśli, odczucia mam kierowane do swoich dzieci. Mam z różnych stron świata. W różnych czasach. Także matek samotnych, osieroconych. Radość oczekiwania, rozpacz straty, smutek przemijania, zmęczenie, bliskość...Te krótkie teksty mówią więcej o macierzyństwie niż 500-stronicowe powieści! 




Powiem szczerze, że w moim odczuciu europejskie matki kiepsko wypadły na tle tych z innych kontynentów :( Za dużo kontroli, za dużo zimna, dystansu, kar, narzekań...Za to tak mało ciepła i szczerych słów miłości :( Domyślam się, że wiele słów, które Europejki kierują do swoich dzieci wynikają z troski i miłości, a jednak dopiero kiedy je czytam, dociera do mnie ich bezpośrednie brzmienie, odbierane przez malucha....

Nie przeczytałabym tej książki małemu dziecku. Wg mnie to nie jest wcale książka dla dzieci. Za to powinna ją dostać każda mama, zwłaszcza ta, która dopiero wchodzi w swoją rolę. Mnie dała dużo do myślenia. Mimo, że lektura zabrała mi kilkanaście minut, refleksja została we mnie na długo...



środa, 10 listopada 2021

"Światło między oceanami" M.L. Stedman

 Rok pierwszego wydania: 2012

Ocena: 4,5/6



Tę powieść czytałam po raz pierwszy kilka lat temu. Od tamtego czasu stoi na mojej półce, bym mogła wrócić do niej, gdy zatęsknię za jej klimatem. Właśnie w te długie, ciemne i zimne wieczory przyszedł taki czas, kiedy znów chciałam się znaleźć w latarni morskiej na malutkiej wysepce Janus Rock, oddalonej o sto mil od wybrzeży Australii. 

Tom, inżynier z Sydney, jest weteranem I wojny światowej. Po traumatycznych przejściach na francuskim froncie z ochotą przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wysepce, gdzie miesiącami towarzyszy mu tylko huk fal i wiatru, śpiew ptaków, kilka kóz i stadko kur. Podczas rzadkich urlopów spędzanych na lądzie poznaje Isabel, dużo młodszą, pełną radości dziewczynę, która decyduje się zostać jego żoną i zamieszkać w małym domku przy latarni. Małżonkowie żyją na wyspie niczym w raju, oddzieleni od świata falami oceanu. Jednak i tu dosięgają ich tragedie: w ciągu kilku lat Isabel traci dwie upragnione ciąże oraz rodzi przedwcześnie martwego synka. Kolejny wyrok jest wstrząsający: Isabel nie może mieć więcej dzieci. Kobieta wpada w depresję. 

 Dwa tygodnie po ostatniej traumie do wybrzeży wyspy przybija łódka z ciałem martwego mężczyzny i płaczącym niemowlęciem. Zrozpaczona po stracie dziecka kobieta błaga męża, by ukrył wypadek przed władzami. Po pogrzebie nieznanego mężczyzny, małżonkowie opiekują się dziewczynką jak wymarzoną córką, przekonani, że jej matka utonęła. Sielanka trwa dwa lata, do czasu, gdy w trakcie pobytu na lądzie dowiadują się o kobiecie opłakującej zaginięcie męża i maleńkiej córeczki...Czy sumienie pozwoli Tomowi na dalsze ukrywanie prawdy?

Powieść napisana jest lekko, nie jest to szczyt pisarskich umiejętności, razi np. mieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym w narracji. Jednak tematyka, dylematy głównych bohaterów poruszają. Klimat wysepki Janus Rock na długo zapada w pamięć. Opisy są na tyle malownicze, że prawie słychać huk rozszalałego sztormem oceanu, można prawie poczuć piasek pod stopami, czy spojrzeć w bezkres otaczającej wody.

Nie umiem określić, co mnie najbardziej przyciąga do tej powieści. Czy rozterki moralne bohaterów, czy wieloletnie życie w izolacji na maleńkim skrawku ziemi, otoczonym wodami oceanów, czy zmaganie się z surowym klimatem wyspy, a może wszystko na raz? W każdym razie książka wraca na półkę. Pewnie kiedyś znów wrócę na Janus Rock.

środa, 13 października 2021

"Żar" Sandor Marai

 Rok pierwszego wydania: 1942

Ocena: 5/6



Po raz pierwszy "Żar" przeczytałam ze dwa lata temu, kiedy to pożyczyłam go od koleżanki na ostatnim chyba przedpandemiowym spotkaniu biblionetkowym. Ta niepozorna, mała, cienka książeczka zrobiła na mnie duże wrażenie. Jednak nie umiałam wtedy ubrać swoich myśli w odpowiednie słowa, by móc je przelać na klawiaturę laptopa. 

To rozliczenie z przeszłością, monolog, często nawet wewnętrzny ponadsiedemdziesięcioletniego Generała, sprowokowany spotkaniem po wielu latach z przyjacielem z młodości. Wydawałoby się, że Generała i Konrada od dzieciństwa dzieliło wszystko. Ten pierwszy-syn francuskiej hrabiny i węgierskiego kapitana gwardii, mieszkający w pałacu w środku lasów, od zawsze bogaty. Drugi-przeciwnie, trapiony wyrzutami sumienia, że rodzice muszą sobie odmawiać wszystkiego by płacić za jego szkołę wojskową. Jeden otwarty na świat i ludzi, towarzyski, zabawowy. Drugi-zamknięty w sobie, zatopiony w książkach, zakochany w muzyce. A jednak od pierwszego spotkania połączyła ich niesamowita, wręcz symbiotyczna więź, przyjaźń, jaką rzadko się widuje. Do czasu pewnego wydarzenia sprzed czterdziestu trzy laty. To wtedy Konrad zniknął z kraju i z życia Generała i Krystyny. Przez czterdzieści trzy lata obaj czekali na powtórne spotkanie. Wiedzieli, że musi do niego dojść przed śmiercią. 

A w tle toczy się historia. XIX-wieczny Paryż, Wiedeń, bale, polowania. Miłość, rozczarowania, samotność. 

I cisza. Wychodząca z każdego zdania, z każdej strony. Cisza lasu, cisza opustoszałego pałacu. Cisza wspomnień. Cisza budzącego się poranka i wieczoru. Przyciemnione światło. Wietrzyk poruszający delikatnie zasłonami. Ogień w kominku. Ale nie jest to cisza spokojna. W tej ciszy wciąż pali się żar. Żar namiętności, zdrady, miłości i nienawiści.

To powieść wybitna, napisana pięknym językiem, pełna niezwykłych opisów. Porusza struny mrocznych zakamarków ludzkiej duszy. Każde zdanie było dla mnie ucztą. Cieszę się, że przeczytałam ją powtórnie. Za pierwszym razem ciekawa byłam rozwiązania mrocznej tajemnicy z przeszłości i chciałam do niego szybko dotrzeć. Tym razem mogłam się delektować formą i klimatem, mniej skupiając się na treści, którą już znałam. 

wtorek, 12 października 2021

"Mister Di" Jerzy Broszkiewicz

 Rok pierwszego wydania: 1972

Ocena:




Przyznam, że informacja, że to książka dla młodzieży, jest wg mnie nieco myląca ;) Nie jestem pewna, czy młody czytelnik rozsmakuje się w różnych niuansach na tyle, by docenić walory powieści.

Jest głęboki socjalizm, lata 60-te. Narrator, głowa rodziny, profesor, wraca właśnie z kolejnego naukowego kongresu ze Stanów. W samolocie spotyka dziwnego człowieka, który zdecydowanie przypomina mu (czytelnikowi też;) ) Wolanda z "Mistrza i Małgorzaty". Rzeczywiście, przebiegły nieznajomy to wcielenie diabła. Niespodziewane i zawsze arcydziwne spotkania powtarzają się na kolejnych etapach podróży. Wreszcie mister Di, alby udowodnić profesorowi swoje moce, zamienia jego ciało z ciałem 16-letniego syna. Od tego momentu zaczyna się seria zaskakujących, emocjonujących przygód. 

Dorosły w ciele nastolatka jest trochę zagubiony, ale i ciekawy świata swojego syna. Im więcej czasu upływa, tym bardziej dociera do niego, jak mało wie o swoim dziecku, o jego życiu, jak mało je zna...

Z jednej strony to wciągająca, przygodowa lektura z odpowiednią dawką humoru. Z drugiej: gorzka lekcja dla rodziców. Bo czy naprawdę znamy swoje dzieci tak, jak twierdzimy?

niedziela, 10 października 2021

Powtórki

Niedawno uświadomiłam sobie, że wkrótce minie 10 lat od momentu założenia bloga! To ogrom czasu! 
W wolnej chwili zaczęłam z sentymentem przeglądać opisy przeczytanych przeze mnie w tym czasie książek. Zebrało się ich ponad 550! Na blogu doskonale widać, jak zmieniał się mój gust czytelniczy, a nawet to, kiedy miałam luźniejszy, a kiedy gorący czas w życiu, bo przekładało się to na ilość i jakość moich lektur.
Z zaciekawieniem sprawdzałam, ile pamiętam z tego, co przeczytałam. Okazało się, że wcale niemało! Nawet jeśli nie kojarzę szczegółów akcji, to mam w głowie obraz, o czym mniej więcej jest dana książka. Dotyczy to zwłaszcza tych, które mi się spodobały i wywołały jakieś emocje. 
Ale wytropiłam kilka tytułów, których zupełnie nie kojarzę. Gdybym zobaczyła je na półce, nawet nie przypomniałabym sobie, że już je czytałam! A jednak z mojego opisu wynika, że powieści były niezłe i wtedy całkiem mi odpowiadały...
Stąd narodził się pomysł powtórzenia zapomnianych lektur, które całkiem subiektywnie mogłabym polecić samej sobie;) 



Na pierwszy ogień poszła norweska powieść "Lewą ręką przez prawe ramię" Selmy Lonning Aaro, którą przeczytałam w 2018 roku. W tym przypadku doskonale pamiętam, że bardzo mi się podobała i zrobiła na mnie wtedy wielkie wrażenie układem akcji. Jednak szczegółów kompletnie nie pamiętałam! A że książka stoi na mojej półce, szybko uzupełniłam luki w pamięci. 
Tak, nadal mi się podoba. Jako, że szczegóły akcji przypominały mi się w miarę czytania kolejnych rozdziałów, mogłam się bardziej skupić na psychologicznych portretach bohaterów i przeanalizować motywy ich decyzji. Choć powieść jest dość pesymistyczna, porusza trudne tematy, to nadal uważam, że jest bardzo dobra. 
Ocena: podtrzymana 5.




Księgi motyli nie pamiętałam za to kompletnie. Tym razem akcja nie wydała mi się już taka atrakcyjna, jak...8 lat temu! Widzę, jak wzrosły moje oczekiwania, jak podniosłam poprzeczkę czytanym lekturom przez te lata. To dobrze, świadczy to o rozwoju.
Ocena nieco niższa, z 4+ spada na 3+.







 "Przyślę panu list i klucz" to pozycja, którą mam na czytniku i do której wracam co jakiś czas z wielką przyjemnością :) Podczytuję kawałki, tym razem przeczytałam od deski do deski ;) Za każdym razem mam wielką ochotę sięgnąć po nieznane dzieła Żeromskiego, Sienkiewicza czy innych autorów, którymi zaczytywały się i zachwycały powieściowe panienki :D Ocena podtrzymana :)




Po pięciu latach jeszcze jedna powtórka "Kamieni na szaniec".  Im jestem starsza, tym gorsze wrażenie robi na mnie ta książka. Na dziś ocena 3, spadek z 4.









Przez 7 lat zupełnie zapomniałam, o czym była powieść 
"Czas tęsknoty", a że oceniłam ją wysoko, postanowiłam przeczytać ją jeszcze raz. Tym razem nie zachwyciła mnie aż tak. Fakt, tło historyczne zarysowane jest ciekawie, jednak po tylu przeczytanych w międzyczasie książkach, po bliższym poznaniu historii, nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Na pewno wyróżnia tę powieść spośród innych, których głównym tematem jest miłość młodych głównych bohaterów. Planowałam od razu przeczytać kontynuację, jednak po zakończeniu "Czasu tęsknoty" miałam już przesyt stylu i tematyki.
Ocena spadła z 5 na 3,5.








"Buszujący w zbożu" uznawany jest raczej za literaturę młodzieżową. Lata temu był to utwór wręcz kultowy w Ameryce. Wróciłam do niego z przyjemnością. Jest po prostu ładnie napisany. 
Ocena podtrzymana: nadal 5.









piątek, 17 września 2021

Półki z książkami



 "Salon rekreacyjny" na piętrze mojego domu służy kilku celom. Jest tam jedyny sprzęt do potencjalnego oglądania filmów (używany ze dwa razy w roku), mata do ćwiczenia jogi, stolik do pracy i książki. Setki książek. W ciągu ostatnich dni miałam więcej niż zwykle okazji bywać w tym pokoju. Z każdą wizytą wracała do mnie myśl: ileż ja mam tam książek, które chcę przeczytać! Wzrok wędrował od jednej półki do drugiej, a serce wzdychało..."Gra w klasy", do której zabierałam się już ze dwa razy i odkładałam po 20 stronach..."Anna Karenina", "Ojciec chrzestny", "Wojak Szwejk",  Sienkiewicz, do którego kusi mnie wrócić, Żeromski, którego znam tak mało, Kraszewski w bardzo starym wydaniu...Poupychane w dwóch rzędach książki Tokarczuk, Ligockiej, Salingera, trochę nowości, trochę zakurzonych powieści sprzed 20 czy 30 lat...Część z nich już kiedyś czytałam, podobały mi się na tyle, że zostawiałam je na półce by kiedyś do nich wrócić. Ale niestety nic więcej nie pamiętam oprócz dobrego wrażenia.

Przypomniał mi się wpis ze stycznia, w którym po raz kolejny ubolewałam nad porzuconymi własnymi zasobami, kupowanymi i odkładanymi, zapomnianymi. Wypieranymi przez przynoszone z biblioteki pod wpływem chwili i nastroju lektury "na jeden raz". Patrząc wstecz, nie oparłam się jednak urokowi "szybkich" powieści, większość tegorocznych recenzji dotyczy znów lektur spoza własnej półki. Na pewno przyczynia się do tego śledzenie polecanek w Internecie, czy prenumerata Książek Gazety Wyborczej. Gdy zainteresuje mnie jakiś opisywany tam tytuł, pędzę do biblioteki by go wypożyczyć. Kompulsywnie zamawiam kolejne pozycje, nawet jeśli w tej chwili niedostępne, to wpisuję się na listy oczekujących.

A jednak po raz kolejny po wakacyjnym szybkim i zachłannym czytaniu lekkich, często określanych "kobiecymi", powieści, poczułam przesyt, wręcz przytłoczenie. Niestety z książkami bibliotecznymi jest tak, że trzeba je oddać w terminie. Poza tym  kolejki oczekujących się zmniejszają, co kilka dni dostaję informacje, że kolejne kilka pozycji już czeka na odbiór! Istne szaleństwo! 

Równocześnie wieczorne medytacje przed swoimi półkami, które wzywają coraz bardziej natrętnie... Bo tam nie ma pośpiechu. Nikt nie każe nic oddawać w określonym czasie. Można wrócić do ulubionych fragmentów, albo poczytać coś nowego i odłożyć na spokojne przemyślenie.

Wieczory coraz dłuższe. W ogrodzie pachnie już jesienią, liście lecą z drzew. Moja dusza zwalnia po wakacyjnych szaleństwach pełnych energii. Czas na wyciszenie, na zwolnienie. 

Wracam do was, moje książki! 

czwartek, 16 września 2021

Ginący urok bibliotek?



 Biblioteka. Pierwsze, co mi przychodzi na myśl po usłyszeniu tego słowa, jest pomieszczenie pełne regałów, często sięgających prawie do sufitu, wypełnionych książkami. Zapach kurzu, starych woluminów. W szkolnych bibliotekach duża część egzemplarzy obłożona była w brązowy papier (nie wiem czemu zwany potocznie: szarym?). Do tego cisza, spokój, siwa pani za małym biureczkiem, która zawsze chętnie doradziła, odpowiedziała na pytania. I książki-często po prostu stare, gruby papier taki miły w dotyku, już dawno zbrązowiały.  Taki obraz wyłania się, gdy zamknę oczy i pomyślę: biblioteka.

Dwa, a może i trzy lata temu w Łodzi zreorganizowano sieć bibliotek i wszystkie połączono pod szyldem: biblioteka miejska. Miasto zdecydowanie wzięło się za remontowanie, a zwłaszcza-unowocześnianie tej instytucji. Na mapie pojawiły się niesamowite miejsca! Nie dość, że wiele bibliotek stała się ogromna (połączone mieszkania w odrestaurowanych kamienicach), to jeszcze pojawiły się w nich takie gadżety jak "bocianie gniazda", hamaki, ogromne fotele, a nawet...rower stacjonarny, który przy okazji pedałowania może naładować telefon! Przestronne sale "tematyczne: w jednej literatura polska, w innej obca, oddzielnie historia, oddzielnie Nobliści, dzieci też mają swoje książki podzielone nie tylko ze względu na wiek, ale i na gatunek. I tylko jakoś książek w nich mało...Jakieś niskie regaliki pod odległymi ścianami...

Nie ma w tym oczywiście nic złego! Wręcz dużo dobrego, bo zapewne w ten sposób miasto chce przyciągnąć młodych ludzi do czytania. 

A jednak...czegoś mi w tych nowych bibliotekach brakuje :( Klimatu zaczytania. Zapachu. Stare książki ze  śladami używania ;) nie raz pozwalały pomarzyć, kto je czytał wcześniej, w jakim domu leżały, na stoliku, pod lampą z abażurem, a może przy czyimś łóżku? 

Te nowe biblioteki przypominają mi bardziej księgarnię. Na półkach same nowości, albo nowe wydania klasyki. Błyszczące okładki, cieniutki biały papier i zapach już nie kurzu, a druku. Nie znajdziesz tu już powieści z lat 50-tych czy 70-tych, ba, z reguły to wydania zdecydowanie po 2010 roku.  Niewiele też osób przechadza się z rozmarzonym wzrokiem między regałami, by szukać, przeglądać, podczytywać opisy,  bo książki można zamówić przez Internet i szybko odebrać przy biureczku. I panie bibliotekarki - młode, często tuż po studiach, nie znające odpowiedzi na podstawowe pytania o tytuł czy autora, bo nie wiedzą nawet jak się pisze niejedno nazwisko :(



I może to już ten czas, kiedy wchodzę w wiek "sentymentalny", ale zwyczajnie tęsknie za tamtymi bibliotekami. Tymi z klimatem, w których można było prawie cofnąć się w czasie, znaleźć powieści, które czytała jeszcze moja mama...Cóż, wszystko płynie, gna do przodu, zmienia się, nawet biblioteki...

piątek, 10 września 2021

"Spotkanie w pensjonacie Leśna Ostoja" Joanna Tekieli

 Rok pierwszego wydania: 2019

Ocena: 3/6



Kiedy zamawiam jakąś książkę w miejskiej bibliotece, zaprzyjaźniona pani bibliotekarka ma taki zwyczaj, że wręcza mi wszystkie części cyklu i namawia, żeby tak je wypożyczać. W ten sposób od razu trafiły do mnie trzy tomy serii o pensjonacie Leśna Ostoja, a jak już je przyniosłam, a pierwszy okazał się nie najgorszy, to przeczytałam wszystkie po kolei ;)

Właścicielami pensjonatu są rodzice i brat Justyny. Ta ostatnia spędza w Drzewiu każdy weekend i, jak można się było spodziewać, jej znajomość/przyjaźń z Jakubem nabiera rumieńców. Wiejską sielankę przerywają tylko dziwne wypadki, jakie przytrafiają się Justynie: kolejne dziurawe opony, awaria hamulców...W mieście nigdy nie ma tego typu problemów. Okazuje się, że to zemsta za wytropienie kłusowników w pierwszej części. Robi się naprawdę niebezpiecznie. 

W tym tomie życie pensjonatu przeplata się z miejsko-korporacyjnym. Zrobiło się mocno romansowo i miłośnie, czyli autorka nie uniknęła jednak tego tematu ;) Jest jeszcze bardziej infantylnie i słodko niż w poprzednich tomach. Także przez "Spotkanie..." przefrunęłam bardzo szybko i lekko;) Zauważyłam, że jest jeszcze czwarta część cyklu, ale ze względu na to, że forma spada, a pani bibliotekarka nie dołączyła mi jej do pakietu ;) , na razie nie będę jej szukać.

czwartek, 9 września 2021

"Rok w pensjonacie Leśna Ostoja" Joanna Tekieli

 Rok pierwszego wydania: 2019

Ocena: 3/6



Ciąg dalszy mojej wizyty w pensjonacie Leśna Ostoja. Tym razem spędziłam tam okrągły rok ;)

Pensjonat jest już wyremontowany, wszystko dopięte na ostatni guzik. Przyjeżdżają pierwsi goście. Jednak ktoś musi to wszystko na bieżąco ogarniać. Prezes podejmuje decyzję, że zarządcy pensjonatu będą się zmieniać co miesiąc i będą nimi wydelegowani pracownicy firmy. I tak bohaterem każdego rozdziału jest ktoś inny. Poznajemy sporo historii, i rodzinnych, i lokalnych, i miłosnych. Gdzieś w międzyczasie przewija się Justyna, gnębiona przez sąsiada psychopatę.

Tym razem nie jest już tak wciągająco jak w pierwszej części. Bohaterowie pojawiają się na chwilę i szybko znikają. Czytelnik nie ma okazji ani ich poznać, ani polubić. Poza tym wiele historii nie ma swojego zakończenia, jest jakby urwana w połowie, np. zawał starej Kwietniowej (nawet nie wiadomo, czy wróciła do pracy?) czy dalsze losy małżeństwa jednego z pracowników (przyjeżdża do pensjonatu z żoną, niby chcą ratować małżeństwo, ale ona bierze oddzielny pokój, a pewnego dnia pojawia się jej sympatia z czasu studiów i kobieta wraca z nim do miasta. I...co dalej?).

Humoru jeszcze trochę jest, ale dużo mniej, tak tylko okrasza opowieści. Mało realistycznie za to jak najbardziej;) Ale mimo wszystko lekko i przyjemnie. Przede mną kolejny tom :D

wtorek, 7 września 2021

"Pensjonat Leśna Ostoja" Joanna Tekieli

 Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 3,5/6



Od kilku miesięcy mój umysł, psychika i czas są bardzo zaabsorbowane nowymi wyzwaniami zawodowymi, stąd brak już sił i mocy przerobowych na ambitne książki. Najbardziej odpowiednie są lekkie, pogodne czytadła, które pozwolą oderwać myśli od życiowych zmagań i chociaż chwilę odpocząć wędrując z bohaterami po wyimaginowanych miejscach.

Wszystkie te oczekiwania spełnia seria o pensjonacie Leśna Ostoja w malowniczym Drzewiu.

38-letnia Justyna, pracownica korporacji w wielkim mieście,  zostaje wydelegowana przez złośliwą szefową do malutkiej miejscowości, by zajęła się remontem podupadłego dworku, niedawno nabytego przez firmę w celach inwestycyjnych. Oczywiście ma to być "kara" i jako taką na początku odbiera ją Justyna. Jednak szybko zmienia zdanie. Okazuje się, że pensjonat wcale nie jest taki zaniedbany, lokalni majstrowie przesympatyczni, a co więcej, w starych murach kryją się tajemnice mrożące krew w żyłach.

Wielkim plusem jest poczucie humoru, z jakim autorka opisuje zarówno przygody Justyny, jak i mieszkańców Drzewia. Co mnie zaskoczyło (pozytywnie), nie ma tu tak często spotykanego w tego typu czytadłach wątku miłosnego, dominującego nad resztą. Ba, żadnej miłości tu nie ma ;) Justyna niedługo przed wyjazdem rozstała się z wieloletnim partnerem, o dziwo nie szuka na siłę nowego, nie wdaje się w romans z żadnym lokalnym lowelasem. Choć robi "maślane oczy" do przystojnego Igora i marzy o nim po nocach, ten okazuje się...proboszczem lokalnej parafii, więc kiepskim kandydatem na męża ;) Główna bohaterka jest kobietą z krwi i kości, a nie jakąś słodką lalą, która porzuca miejskie życie i oczywiście dziedziczy dom na idealnej wsi, gdzie poznaje księcia z bajki ;)

Wprawdzie bohaterowie są mocno przerysowani (ci źli są bardzo źli, a dobrzy-kryształowi ;) ), jednak różnorodni, przedstawieni z sympatią i humorem. Na pewno dodają kolorytu powieści.

Apetyt na czytanie kolejnych stron zaostrzają też tajemnice z przeszłości. Co się stało z poprzednimi właścicielami dworku, którzy zniknęli dziesięć lat temu z dnia na dzień, zostawiając wszystkie ubrania, nawet laptop i samochód w garażu? Jak potoczyły się dalsze losy Emilki, dziedziczki Drzewia i wielkiej miłości jednego z lokalnych stolarzy? Co kryje dziennik niemieckiego oficera, który stacjonował w dworku w 1944 roku? Rozwiązania zagadek, choć trochę infantylne, są zaskakujące.

Powieść, jak przystało na tej rangi utwór, jest lekka, mało realna, bardzo pozytywna i czyta się wręcz "sama". To naprawdę dobra lektura na chwile relaksu i odpoczynku. Na pewno nie jest to powieść z wyższej półki, ambitna, ale całkiem niezła jak na takie czytadło. Z chęcią sięgnę po kolejny tom.

czwartek, 2 września 2021

"Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley

 Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 3,5/6



Najpierw okładka przyciągnęła mój wzrok. Potem zauroczyły mnie opisy irlandzkich klifów. A wreszcie-wciągnęła historia rodziny na przestrzeni stu lat.

Grania, młoda, uzdolniona rzeźbiarka, przed laty wyemigrowała z irlandzkiej farmy do Nowego Yorku, gdzie ułożyła sobie życie u boku Matta. Jednak po stracie ciąży, w ciągu jednego dnia, bez żadnego wyjaśnienia, wraca na rodzinną formę nad zatoką Dunworley. Na klifie spotyka ośmioletnią Aurorę Lisle, mieszkankę pobliskiego zamczyska, najmłodszą z rodu o wielopokoleniowych tradycjach. Mama dziewczynki popełniła samobójstwo kilka lat wcześniej. Jej ojciec, Alexander, prosi Granię o pomoc w opiece nad dzieckiem. Grania szybko przywiązuje się do Aurory, obie zaspokajają nawzajem swoje najgłębsze potrzeby. Szybko okazuje się, że Alexander jest ciężko chory. Składa Grani zaskakującą propozycję....

Matka Grani jest zaniepokojona nową znajomością córki i przeciwna jej angażowaniu się w sprawy rodziny Lisle. Opowiada córce zagmatwaną rodzinną historię, cofając się dwa pokolenia wstecz. Grania dowiaduje się o tragicznym wpływie przodków Aurory na losy jej własnej rodziny. 

To typowe "babskie" czytadło ;) Są źli i dobrzy bohaterowie, jest miłość i happy end mimo wielu burz po drodze do szczęścia ;) Czyta się lekko, szybko, przyjemnie. Powieść nie należy do tych z wyższej, ambitnej półki, ale na pewno można przy niej spędzić kilka miłych wieczorów :) Mimo, że nie przepadam za takimi grubymi sagami, szybko mnie nudzą, w tym przypadku dobrnęłam do końca ;)


wtorek, 31 sierpnia 2021

"Ta chwila" G. Musso

 Rok pierwszego wydania: 2015

Ocena: 3,5/6



Rzadko do tej pory sięgałam po literaturę francuską, ale tak się zdarzyło, że powieścią Musso otwierałam wakacje i powieścią tegoż autora je kończę ;) Są trochę mało francuskie, bo ich akcja dzieje się w Ameryce, ale autor Francuzem jakby na to nie patrzeć-jest ;)

Ależ dziwna jest ta powieść! Zaskoczyła mnie zupełnie, spodziewałam się całkiem innej lektury i akcji, zwłaszcza po doświadczeniach z "Dziewczyną z Brooklinu". 

Arthur, młody lekarz, tuż po studiach, dostaje od ojca (który tak naprawdę nie jest jego ojcem...) w spadku latarnię morską Dwudziestu Czterech Wiatrów. Warunek jest jeden: chłopak nie może otworzyć drzwi, które jego ojciec zamurował kilkanaście lat wcześniej na wyraźne polecenie dziadka Arthura. Co kryje się za drzwiami? Może jakiś trup? Nie, podobno coś dużo gorszego...Chłopak ma wrażenie, że ojciec celowo postawił go przed zamurowanymi drzwiami, licząc, że ten nie posłucha zakazu. Tak się i stało. Arthur odkrywa tajemnicę, która pociąga za sobą kolejne. I staje się przyczyną wielu kłopotów, jakże fantastycznych! Wraz z bohaterem czytelnik zaczyna...przenosić się w czasie!

Akcja ma niesamowite tempo. Zatłoczone, tętniące życiem ulice Nowego Yorku, brawurowe akcje, tajemnice rodu Costello, burzliwy związek z Lisą...Na nudę czytelnik nie może narzekać;) Jednak ja nigdy nie lubiłam takich wyimaginowanych scenariuszy i okazuje się-nadal do mnie nie przemawiają. A zakończenie okazało się zupełnie zaskakujące i trochę niejasne. Bo w końcu o co tu chodzi? Znikał? Przenosił się w czasie? Czy to tylko wyobraźnia?

Za to słowa z okładki zapadły mi w serce: 

"Nie zapomnij, że mamy dwa życia.



Drugie zaczyna się, gdy uświadomisz sobie, że żyje się tylko raz."


poniedziałek, 30 sierpnia 2021

"My przeciwko wam" Fredrik Backman

Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4,5/6



 "My przeciwko wam" to ciąg dalszy losów bohaterów, których poznałam niedawno w powieści "Miasto niedźwiedzia".

Nikt nie wie, co się stało pewnej nocy w lesie. Jedno jest pewne: od momentu, kiedy matka znalazła Kevina na ścieżce do biegania,  w śniegu, prawie zamarzniętego, ze śladami moczu na spodniach i przerażeniem w oczach, nastolatek ani razu nie wyszedł z domu, przestał jeść, budzi się z krzykiem co noc. To wystarczy, żeby z bohatera, zwycięzcy, stać się psychopatą w oczach przyjaciół i lokalnej społeczności. Wszyscy się od niego odwracają. Rodzina Kevina niespodziewanie opuszcza miasto. Jednak każde z rodziców odjeżdża w inną stronę. Chłopak siedzi w samochodzie matki, która mimo, że nigdy mu nie wybaczy tego, co zrobił, nigdy go też nie opuści. 

To jedna z konsekwencji tragicznych wydarzeń na imprezie po zwycięskim meczu kilka miesięcy wcześniej. Tamta noc zmieniła większość mieszkańców Bjornstad. A może zmienić jeszcze więcej. Bo klub ma upaść. Gmina nie jest w stanie utrzymać dwóch klubów. W takim razie stawia na  Hed. Zawodnicy drużyny niedźwiedzia zmieniają klub. A jeśli hokej wyniesie się z Bjornstad, miasteczko upadnie. Ale do gry wchodzą politycy...

Na tle walki o klub hokejowy, po raz kolejny autor świetnie wnika w psychikę mieszkańców tej zapomnianej przez świat mieściny. Pokazuje, jak trudno być "innym", żyć z piętnem. 

Kontynuacja "Miasta niedźwiedzia" już mnie tak nie zauroczyła, jak pierwsza część. Jest dobra, ale "Miasto..." postawiło tak wysoko poprzeczkę, że trudno ją przeskoczyć;) Na pewno jest smutna, przygnębiająca. Momentami trudno mi się ją czytało w ponure, ciemne deszczowe dni, które miały być jeszcze bardzo letnie, a zrobiły się już przygnębiająco jesienne... I znużyła mnie trochę polityka. Ale poza tym cieszę się, że znów byłam w Bjornstad i mogłam zobaczyć, co było dalej ;)

środa, 18 sierpnia 2021

"Nomadland: w drodze za pracą" Jessica Bruder

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4/6



Ameryka - kraj spełnionych marzeń, dobrobytu.  Czy na pewno? Wiele osób po sześćdziesiątym roku życia, zamiast cieszyć się spokojną emeryturą i zasłużonym odpoczynkiem, nie ma środków niezbędnych dla zaspokojenia podstawowych potrzeb. Jedną z nich jest utrzymanie domu/mieszkania. Kryzys 2008 roku pogrzebał ich marzenia, pozbawił nadziei i perspektyw na przyszłość. Upadek systemu ubezpieczeń, niskie wynagrodzenia, drastyczny spadek wartości nieruchomości, choroba, kryzys rodzinny-przyczyn jest tyle, ile osób. Wielu emerytów zmuszonych jest do sprzedania domu, którego nie są w stanie utrzymać. Kupują campera, vana, starą ciężarówkę, która teraz stanie się ich domem, i wyruszają w podróż po kraju w poszukiwaniu pracy.

Dla pracodawców, zwłaszcza wielkich firm, są smakowitym kąskiem. Zdeterminowani, zawsze dostępni (mieszkają na parkingu, więc zawsze mogą kogoś zastąpić...), odpowiedzialni. Nigdy nie narzekają, mimo braku sił, chorób i niskiego wynagrodzenia. 

Przez resztę społeczeństwa traktowani jak bezdomni, sami nie lubią tego określenia. Nazywają siebie współczesnymi nomadami, bezmiejscowymi. Twierdzą, że świadomie podjęli decyzję i porzuceniu systemu opresji, uzależnienia od państwa, płacenia czynszu i podatków. Szczycą się odzyskaną wolnością, uczą minimalizmu, który ma im dać szczęście. Między nomadami zawiązują się przyjaźnie, prowadzone przez nich blogi pełne są porad dla nowicjuszy. Tylko czasem uśmiech przebija się przez łzy...Bo drugą stroną medalu jest samotność, często brak rodziny, brak perspektyw, strach, bezradność, upokorzenie...

Autorka przedstawia nam kilkoro współczesnych amerykańskich nomadów. Jednak dużą część książki stanowi analiza amerykańskiej polityki społecznej, wyzysk ludzi przez duże koncerny (zwłaszcza Amazon jest wielokrotnie przywoływany jako pracodawca bezmiejscowych). Od pewnego momentu jakby wszystko zaczyna się kręcić w kółko, powtarzać. Trochę mnie to znużyło. A trochę liczyłam na coś innego.

Nie ukrywam, że przygnębiający jest obraz starszych ludzi, pozbawionych już sił, nie raz cierpiących na przewlekłe choroby, którzy nie mają nawet swojego miejsca na ziemi, a ostatnie lata życia muszą spędzić w ciężkiej pracy, by mieć jakiekolwiek środki do życia. Obraz dający do myślenia...

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

"Miasto niedźwiedzia" Fredrik Backman

 Rok pierwszego wydania: 2016

Ocena: 6/6



Nie trzeba było długo czekać, żebym po opowieści o Ovem sięgnęła po kolejną książkę Backmana. Ta okazała się jeszcze lepsza. Dużo lepsza. Po prostu powaliła mnie na łopatki. 

Zaczyna się tak trochę mdło. Pierwsze kilkadziesiąt stron dotyczy głównie hokeja. Znajdujemy się w Bjornstad, mieścinie w środku lasu, typowo skandynawskiej, mroźnej, ciemnej, hermetycznie zamkniętej przed światem,  upadającej z dnia na dzień. Podobnej do Borg z powieści o Britt-Marie. W każdym razie ludzie tracą pracę, market wypiera z rynku małe sklepiki i marzenia wielu umierają. Ale nie wszystkich. Bo Bjornstad jest miastem hokeja. Stąd wywodzi się kilka gwiazd. Klub właśnie przygotowuje się do półfinałów juniorów. Emocje sięgają zenitu. Trener wymiotuje z nerwów i wrzeszczy jeszcze więcej niż zawsze, a zawodnikom wszystko uchodzi na sucho. Jeśli drużyna niedźwiedzi wygra, miasto ma szansę na nowe życie. Sponsorzy zainwestują w nową halę, politycy obiecują otworzyć tu liceum sportowe, turyści i kibice zaczną przyjeżdżać do Bjornstad, a to-wiadomo-pociągnie za sobą kolejne inwestycje. 

I niby na początku niewiele ciekawego się dzieje, jeśli nie lubisz sportu. Ale co jakiś czas autor odkrywa niespodziewanie jakąś kartę. Znaczącą w przyszłości, ale o tym czytelnik dowie się dopiero później. Autor wciąga nas w sport, w treningi, na których zawodnicy padają ze zmęczenia, w życie drużyny, w te emocje, zaciera dystans. Pokazuje, że drużyna to po prostu wszystko. To życie. To przyjaźń i bezwzględna lojalność. To zagranie okazuje się kluczowe dla dalszej części opowieści.

Gdy juniorzy wygrywają półfinał, stają się bogami. Nastolatki czują się bezkarni. Wiedzą, że nikt im się nie sprzeciwi, nie wyciągnie konsekwencji z ich poczynań, nie zaryzykuje przegranej w finałach. Dlatego nikt nie widzi nic złego w nazwaniu nauczycielki "cukierkową majteczką", w poniżaniu młodszych kolegów, w "pożyczeniu" cudzego skutera. 

Zwycięstwo trzeba uczcić. Oczywiście mega imprezą w domu Kevina. Kevin to gwiazda, talent, filar zespołu. Do tego syn jednego z najbogatszych i najhojniejszych sponsorów klubu. Jedyne, czego mu brak, to uwagi i uczuć rodziców. Bo ci wychodzą z założenia, że zimny chów to najlepsze, co może uczynić z Kevina prawdziwego mężczyznę. 

To na imprezie dochodzi do tragedii. Morze alkoholu, trawka, poczucie bezkarności, zatracenie granic między tym, co akceptowalne, a co nie...

Nagle nic nie jest proste w tym małym miasteczku. Kto jest tak naprawdę ofiarą? Komu wierzyć? I kto powinien się czuć winny za taki obrót spraw?  Czytelnik zna prawdę od razu, ale mieszkańcy muszą się zdecydować, czym jest lojalność wobec klubu. Słowo przeciwko słowu...Czy warto ryzykować przyszłość drużyny, miasta wierząc piętnastoletniej dziewczynce? Tak łatwo przestać widzieć człowieka w człowieku...Mieszkańcy Bjornstad pogubili się, podzielili. Dużo łatwiej by było, gdyby dziewczyna kłamała...Mogliby wtedy wrócić do swojego normalnego życia, jakby nic się nie stało...A tak-trzeba się opowiedzieć po którejś stronie. Żyć w strachu, że coś trzeba poświęcić. Stracić. Większość stanęła po stronie Kevina. Bo dużo łatwiej wybrać proste kłamstwo niż trudną prawdę.

Nikt z dorosłych nie stanął w obronie dziewczynki. Tylko jej rodzice. Jeszcze bardziej złamani niż ona. Wreszcie Maya sama musiała wymierzyć karę...

Jedno wydarzenie pociąga za sobą lawinę. Nienawiści, oszczerstw, lojalności, wspomnień, walki o dobro najbliżej osoby, jaką jest dziecko. Tyle, że po dwóch stronach barykady tak naprawdę stoi dwójka dzieciaków i ich rodziny. Każda z nich ma bardzo dużo do stracenia. Choć te straty są tak bardzo ze sobą nieporównywalne. 

To opowieść to emocjach. I o przyjaźni. O tym, kiedy ważniejsza jest lojalność a kiedy jednak bycie przyzwoitym człowiekiem, nawet jeśli to najtrudniejsza rzecz na świecie...

Powieść wzbudziła we mnie mnóstwo uczuć. Od sportowego entuzjazmu, przez współczucie po wściekłość. Dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła, nie poruszyła. Dlatego dostaje ode mnie najwyższą ocenę. 

środa, 11 sierpnia 2021

"Bezmatek" Mira Marcinów

Rok pierwszego wydania: 2020

Ocena: 4,5/6



 Kolejny bardzo trudny temat. Bolesny. Tym razem relacja matka-córka i umieranie. Kolejna bardzo intymna relacja. Czytałam i czułam jak ściska mnie w najgłębszych warstwach duszy, a nawet w żołądku.

Startujemy w latach 90-tych. Autorka ma kilka lat i mocno poplątaną rodzinę. Starsza przyrodnia siostra, ojcowie obu nieobecni, za to kolejni ojczymowie jak najbardziej, ale w książce ich nie ma. Matka-pije, pali, jest szalenie atrakcyjna, ale jakoś trudno jej zarobić cokolwiek, więc bieda zagląda do garów. Za to kocha, wariacko, radośnie, szalenie, umie cieszyć się życiem, każdym drobiazgiem. Matka w ołówkowej spódnicy, na szpilkach, zawsze umalowana, modnie uczesana, roztaczająca woń perfum i wódki, nieprzewidywalna, wierząca w marzenia. Córka raz pomaga jej wejść po schodach na plączących się nogach obutych w wysokie szpilki, raz tańczy z nią szaleńczo do hitów disco polo, a kiedy indziej-płaczą razem w kuchni. Z czasem, gdy Mira dorośnie, pijają też razem piwo czy wino, pociągając na zmianę z gwinta. 

Ale to tylko taki wstęp. Wspomnienia. Sytuacje, migawki z życia, warte utrwalenia, by potem się nie rozpaść. 

Bo zasadnicza opowieść dotyczy śmierci. Jedni umierają po długiej i ciężkiej chorobie, inni nagle. A matka ani tak ani tak, bo dokładnie rok po zaskakującej diagnozie. Przez ten rok córka towarzyszy odchodzącej matce dzień po dniu. Wozi do szpitala, odwiedza na oddziale, rozpieszcza ją smakołykami,  a potem, już w domu, zmienia pampersy, zwilża usta, rozmawia, albo milczy. Walczy z lekarzami, z pielęgniarkami, o leki, o pomoc. W końcu słucha ostatniego oddechu. Pamięta też, żeby matkę umalować, żeby wyglądała ładnie jak przyjedzie lekarz stwierdzić zgon...A potem...Potem jest bezmatek. Z definicji to pszczela rodzina pozbawiona pszczelej matki. Trzeba się nauczyć żyć na nowo. Bez matki, która była zawsze, którą trzeba było się opiekować jak dzieckiem, ale która kochała jak nikt. Nigdy nie ma dobrego czasu na śmierć matki. To jest zawsze za wcześnie...

Relacja matka - córka. Specyficzna,  trudna. Ciągle balansowanie między skrajnymi emocjami. A jednak chyba najważniejsza relacja. Będąca bazą dla innych. Zwierciadłem dla obu stron.

To krótka (100 str) opowieść zbudowana z urywanych migawek. Jakby ktoś mrugnął oczami i nagle już inna scena. Krótka, ale bardzo bogata w emocje. Niepozorna, a dociera do najgłębiej skrywanych emocji. 

Nie wiem, czy jest szansa na czytanie tej książki bez myśli o własnej matce, o  z nią relacji, o tym, co było i jak to będzie, kiedy przyjdzie się zmierzyć z jej odchodzeniem. 

We mnie po lekturze zapadła cisza zadumy. Pozostał skurcz żołądka. I jakiś ciężar tego, co przecież kiedyś nieuniknione...

wtorek, 10 sierpnia 2021

"Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu" Aleksandra Zbroja

Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 4/6



 Mam to szczęście, że nie wychowywałam się w rodzinie alkoholowej. Nie jestem DDA. Ale w moim bliskim otoczeniu było kilka chorych osób. To na pewno w jakimś stopniu rzutowało i na moje życie, i na moich najbliższych. Bo alkoholizm, jak większość chorób, zwłaszcza psychicznych, dotyka nie tylko cierpiącego. Dotyka całego otoczenia.

Aleksandra Zbroja takiego szczęścia nie miała. Choroba alkoholowa dotknęła obojga jej rodziców. Dziadkowie stworzyli dla niej rodzinę zastępczą. Jednak z czasem także dziadek wpadł w szpony alkoholu.

Tytułowy Mireczek to ojciec autorki. Osoba, która powinna być bardzo bliska, dobrze znana, powinna być obrońcą dziecka, wsparciem, powinna otaczać miłością. W przypadku rodziny alkoholowej tak nie jest. Opowieść rozpoczyna się tuż po śmierci Mireczka i cofa się do czasu jego dzieciństwa, a nawet jeszcze wcześniej. Dorosła Aleksandra próbuje poznać Mireczka, którego już nie ma - człowieka, który kiedyś też był dzieckiem, miał marzenia, plany, śmiał się i płakał, kochał i nienawidził, miał pasje, coś lubił, a czegoś nie. Próbuje dotrzeć do jakiejś cząstki człowieczeństwa, która przecież musi być w tym wraku zwanym alkoholikiem. Szuka też odpowiedzi na wiele "dlaczego", ale jak sama przyznaje - nie znajduje ich...

Po co taka książka? Kto chce czytać o menelu, który nie panuje nad potrzebami fizjologicznymi, śpi na klatkach schodowych, bluźni, krzyczy i śmierdzi? I o dziecku, które musi na to wszystko patrzeć, które za zamkniętymi drzwiami nasłuchuje zbliżających się, poplątanych kroków ojca budzącego tylko lęk i odrazę? Być może dla dorosłych dzieci alkoholików, których są rzesze, to ważny głos, krzyk: ja też tak miałam! Wreszcie ktoś odważył się powiedzieć to na forum publicznym...Bo alkoholizm to temat tabu. Dla mnie była to niebywała okazja poznania myśli, odczuć, psychiki DDA. Dzięki tej książce na pewno zrozumiałam bardziej zachowania, reakcje, smutek ukryty zawsze gdzieś pod skórą dorosłych dzieci alkoholików. 

To ważna książka. Ważny głos w społeczeństwie. 

Napisana jest bardzo nowocześnie, z użyciem wielu nowatorskich środków stylistycznych. Chwilami dziwnie się ją czyta, ale kiedy przejdzie się nad formą do treści, ta pierwsza nie uwiera aż tak bardzo. 

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

"Port nad zatoką" Magdalena Majcher

 Rok pierwszego wydania: 2020

Ocena: 3/6



Po kolejną powieść Magdaleny Majcher sięgnęłam ze względu na Hel. Półwysep uwielbiam od blisko 30 lat, a Jastarnię kocham miłością wielką od pierwszego spojrzenia :) Dlatego gdy w opisie wyczytałam, że główna bohaterka przeprowadza się z Katowic do Helu, wiedziałam, że nie oprę się tej pokusie. A jednak...Helu mi jakoś w powieści za mało :( Czekałam chyba ze 160 str, żeby w ogóle się pojawił, a potem...jest tylko jakoś tak w tle, nijako. 

Adrianna, kobieta grubo po 40-tce, przeżywa rodzinny kryzys. Pełnoletnia córka, po odkryciu tajemnicy rodzinnej, zrywa kontakt z rodzicami. Po wielu awanturach i scysjach z mężem, małżonkowie decydują się na separację. Jednak po jakimś czasie Radek decyduje się na powrót do domu. Wraz z Adrianną przeżywają drugą płomienną młodość. Jednak szczęście trwa bardzo krótko, a los okazuje się okrutny...

Po śmierci męża Adrianna, pogrążona w rozpaczy, decyduje się na sprzedaż mieszkania, w którym wszystko przypomina jej o tragedii i wyprowadzce do Helu. Tak bardzo szybko wtapia się w lokalną społeczność. 

To typowe czytadło, błahe, płytkie, skupione na relacjach damsko-męskich. Niby wszyscy borykają się z problemami (np. siostrzenica Adrianny zachodzi w ciążę w wieku 18 lat z czarnoskórym mężczyzną, Malwina odnajduje biologicznych rodziców i odkrywa patologiczne korzenie...) jednak zadziwiająco łatwo i radośnie przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Remont dużego domu w Helu, sterowany wprost ze Śląska, nie wspominając o samej decyzji jego zakupu za grube setki tysięcy tuż po pogrzebie męża to po prostu bułki z masłem...Ku memu zaskoczeniu, jedynie spodziewanego happy endu zabrakło...

Cóż, sięgnęłam po tę powieść niesiona falą Wszystkich pór uczuć, jednak cykl był dużo bardziej realistyczny i głębszy. W Porcie wprawdzie autorka sygnalizuje kilka trudnych tematów, jednak nie poświęca im zbyt wiele uwagi, rezygnuje z zagłębienia się w aspekty psychologiczne. Najważniejsze są tu płytkie rozmowy, zwłaszcza damsko-męskie. 

Chyba poczułam przesyt tak lekką literaturą ;)


poniedziałek, 2 sierpnia 2021

"Wszystkie pory uczuć" Magdalena Majcher

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 3/6

Tym razem wpis zbiorowy o całej serii, gdyż czytam książki jedną po drugiej, a każda z nich jest taka "dwudniowa", idealna na lato, idealna na relaks, którego bardzo mi w ostatnich dniach potrzeba.

Seria składa się z czterech części, których tytuły zgodne są z porami roku. Każda z książek opowiada historię innego z bohaterów, którzy w pierwszej pojawiają się drugoplanowo.



"Jesień" - początek serii, skupia się wokół życia Hani. To kobieta po czterdziestce, matka nastolatki, żona, gospodyni domowa. Wychowała się w domu dziecka, nigdy nie poznała swoich rodziców. Dlatego też szczęśliwa rodzina była największym marzeniem jej życia.  Gdy wychodzi za mąż za młodego, przystojnego i dobrze sytuowanego wdowca, czuje się jak w bajce o Kopciuszku. Wydaje się, że to początek sielanki. Szybko jednak okazuje się, że mąż nie umie zapomnieć o zmarłej tragicznie w wypadku pierwszej żonie. Hania jest ciągle porównywana z Katarzyną i oczywiście zawsze nie dorasta jej do pięt.

Kobieta boryka się z wieloma problemami, jakie dotykają dziś sporą część rodzin. Hania w pewnym momencie swojego życia zaczyna odczuwać pustkę,  rodzi się marzenie o robieniu czegoś poza zajmowaniem się domem i rodziną. Jej córka doświadcza hejtu w szkole. Joasia, przyjaciółka Hani od dzieciństwa, jako była wychowanka domu dziecka wciąż wikła się w związki z nieodpowiednimi mężczyznami...A sąsiadka, pani Renata, wróżka, wciąż ma problemy w relacjach z dorosłym już synem...

Wypadek Hani w pewien jesienny dzień zmienia wiele w jej życiu. Na szczęście na dobre :)

Książka napisana jest lekko, czyta się błyskawicznie. Denerwowały mnie jedynie bardzo sztuczne dialogi. Nikt w codziennych rozmowach nie używa tak długich, rozbudowanych zdań ;)



O zimie dziwnie się czyta w środku upalnego lata ;) Żar się leje z nieba, a ja wraz z bohaterami przemierzam zasypane śniegiem, mroźne Krupówki ;)

Tym razem czytelnik towarzyszy przede wszystkim Róży, Tadeuszowi i Ludmile. Ci pierwsi, po wielu latach znajomości i wspólnej pracy w domu dziecka (to właśnie Róża była wychowawczynią bohaterek z pierwszego tomu), postanawiają się pobrać tuż przed sześćdziesiątką. Niejakim problemem w całym tym układzie jest Miłka, siostra Róży, która ze względu na niedotlenienie przy porodzie intelektualnie zawsze była w tyle w porównaniu z rówieśnikami. Najpierw matka, a potem Róża, zobowiązana obietnicą złożoną rodzicielce przed jej śmiercią, otaczają Miłkę ścisłym nadzorem pod pozorem opieki. Na Róży całe życie ciąży nie tylko opieka nad siostrą, ale i budząca grozę rodzinna tajemnica, o której nigdy z nikim nawet nie rozmawiała. Jednak nie jest dobrze, kiedy żona ma mroczne sekrety przed nowo poślubionym mężem....Róża wreszcie decyduje się na rozmowę z Tadeuszem oraz na poznanie wersji wydarzeń z punktu widzenia Miłki. Ta zdecydowanie ją uspokaja, zdejmuje z jej serca ogromny ciężar, jednak...czy siostra powiedziała prawdę? Zakończenie totalnie zaskakuje!





"Wiosną" głównymi bohaterami są Ewelina i Adrian, bezdzietne małżeństwo, które decyduje się na adopcję. Na ich drodze pojawia się Piotruś, dziewięciolatek z domu dziecka, synek zmarłej przyjaciółki Hani z pierwszego tomu. To właśnie Piotrusiowi Hania podrzuca prezenty, nigdy się nie ujawniając. Dziecko ma wiele deficytów wynikających z FAS. Jednak nie zniechęca to młodych rodziców. Wspólnie stawiają czoła problemom nowo powstałej rodziny. 

Przy okazji historii Eweliny, autorka wrzuca mnóstwo szczegółowych informacji dotyczących bezpłodności i procesu adopcji. Nie brak tu też dydaktyzmu jeśli chodzi o picie alkoholu przez kobiety w ciąży ;) Bardzo dobre jest realistyczne aż do bólu pokazanie zachowań, reakcji Piotrka na codzienne sytuacje, na uczucia rodziców. 

Co mnie drażniło tym razem? Trzy okresy czasowe, w których dzieje się powieść. Bieżące wydarzenia z finału adopcji przeplatają się z opowieściami z początków całego procesu rok wcześniej i dodatkowo z historią poznania się Eweliny i Adriana pięć lat wcześniej.



Lato okazało się wyjątkowe dla Joasi, przyjaciółki Hani z pierwszej części i Maćka, syna wróżki Renaty :) Młodzi poznali się właśnie na ostatnich stronach Wiosny, a tej zimy i wiosny czekają na wymarzonego potomka. Niestety, początki macierzyństwa okazały się dużo trudniejsze, niż przypuszczali...Joasia miała wszystko zaplanowane, od przebiegu porodu po karmienie piersią, w ciąży czytała mnóstwo poradników. Pierwsze załamanie przyszło, gdy Antoś odwrócił się w brzuchu i konieczna była cesarka. Nie tak miały wyglądać ich pierwsze wspólne chwile...A potem było już tylko gorzej...Aż do klasycznej depresji poporodowej, która o mały włos doprowadziłaby do tragedii :( 

Autorka bardzo realistycznie i szczegółowo przedstawiła myśli, odczucia, psychikę, lęki i wątpliwości kobiety oczekującej pierwszego dziecka, a potem-cierpiącej na depresję. Joasi było tym trudniej odnaleźć się w nowej sytuacji, że doznała w dzieciństwie wielu traum w związku z porzuceniem przez ojca i alkoholizmem matki...Od samego początku ciąży dręczyły ją wątpliwości, czy okaże się dobrą matką, czy nie skrzywdzi własnego dziecka...Demony niestety ją pochłonęły...Na szczęście znalazła pomoc w ostatniej chwili.

Cały cykl napisany jest bardzo lekko. Nie znajdziemy tu pisarskiej wirtuozerii, przeważają proste dialogi. Jednak autorka porusza wiele trudnych tematów, dotyczących współczesnych kobiet. Wnika w psychikę bohaterek, ukazuje cienie ich codzienności. Stworzyła realne kobiece postacie, powieści nie są lukrowato przesłodzone i to na pewno jest plusem Wszystkich pór uczuć. 


sobota, 24 lipca 2021

"Mężczyzna imieniem Ove"

 Rok pierwszego wydania: 2012

Ocena: 5/6



Trudno mi zebrać myśli, żeby napisać coś o tej książce. Z jednej strony, nie zachwyca warsztatem pisarskim. Ani językiem, ani stylem. I jest taka trochę infantylna. Ale z drugiej...no właśnie, z drugiej strony jest po prostu Ove...

Ove od początku nie miał łatwego życia. Szybko stracił rodziców, został na świecie całkiem sam. Zrezygnował ze szkoły, musiał na siebie zarabiać. Podstawą jego życia była zawsze rutyna. Dom odziedziczony po rodzicach, wyremontowany samodzielnie przez Ovego-spłonął pewnego dnia... A potem...potem Ove poznał Sonję. I przekonał się, że nigdy wcześniej nie żył. A potem wydarzył się wypadek. Postawił na głowie życie Ovego i jego młodej żony. Ove był po prostu wściekły. Na wiele osób. Na cały świat. I żył w tej wściekłości długie lata. A potem...Sonja po prostu zachorowała. I umarła. I Ove nie miał jak żyć dalej. Bo jak żyć bez kogoś, kto był całym światem? Na dokładkę w firmie, w której Ove spędził większość życia, stwierdzono, że należy mu się zasłużona emerytura. W takiej sytuacji pozostaje jedno: Ove postanawia skończyć ze swoim życiem. Jak zwykle skrupulatnie się do tego przygotowuje. I nagle...ktoś mu w tym przeszkadza. Cóż, świat jest brutalny, ludzie są okrutni, nieogarnięci, durni i Ove po prostu musi interweniować. Mimo nerwów. Przecież musi zostawić porządek po sobie. I tak kolejne próby samobójcze Ovego są udaremniane przez czysty przypadek. Po prostu okazuje się, że komuś z sąsiadów potrzebna jest szybka pomoc. I Sonja musi na niego jeszcze chwilę poczekać. Aha, w międzyczasie pojawia się jeszcze kot, którego ktoś przecież musi przygarnąć i obronić przed atakami blond flądry i jej pieska...

Ove ma po prostu jedną wadę: ma za duże serce. Ciężko z tym żyć, a jeszcze trudniej spokojnie umrzeć. Okazuje się, że dla wielu osób znaczy dużo więcej, niż się spodziewał...

Kilka tygodni temu przeczytałam pierwszą książkę Backmana, o Britt - Marie. Oboje bohaterowie są w jakiś sposób do siebie podobni. Obie historie, niby takie jakieś zwyczajnie nijakie, zapadają głęboko w serce czytelnika. O obu nie daje się szybko zapomnieć. 

piątek, 23 lipca 2021

"Córka" Elena Ferrante

 Rok pierwszego wydania: 2008

Ocena: 3,5/6



Od dawna nazwisko Ferrante krążyło gdzieś w zakamarkach mojej głowy, głównie ze względu na polecaną tetralogię neapolitańską. Nie znam za bardzo literatury włoskiej, ale klimat upalnego południa kojarzył mi się z latem, wakacjami, więc gdy w bibliotece zobaczyłam na półce "Córkę", zbiegło się kilka elementów, co sprawiło, że przyniosłam ją do domu.

Gdy dorosłe córki Ledy wyprowadzają się do Kanady, do ojca, kobieta daleka jest od smutku z powodu "syndromu pustego gniazda". Przeciwnie, odzyskana wolność skłania ją do wyjazdu na dłuższe wakacje nad morze, na południe Włoch. Samotne godziny spędzone na plaży sprzyjają obserwowaniu otaczających ją rodzin. I tak poznaje rozległy klan typowych Włochów. Początkowo niechętna i zdystansowana, coraz bardziej zaprzyjaźnia się z młodą kobietą, matką kilkuletniej dziewczynki. Ta znajomość jest pretekstem do wspomnień i przemyśleń na temat macierzyństwa Ledy. Symboliczna lalka staje się kamykiem uruchamiającym lawinę wyrzutów sumienia? goryczy? rozliczeń z samą sobą? Trudne wybory z przeszłości rzutują na całe życie bohaterki. Po latach dochodzi do wniosku, że nie umiała czerpać szczęścia i radości z macierzyństwa, nie raz porzucając córki na rzecz potencjalnej kariery zawodowej. Niestety, życie zawodowe również nie okazało się satysfakcjonujące.

Lektura okazała się gorzkim kąskiem na wakacyjną ucztę czytelniczą. Nie można tu mówić o brawurowej fabule. Autorka szuka raczej odpowiedzi na pytanie, czy macierzyństwo, zgodnie z popularnym stereotypem, jest rzeczywiście zawsze źródłem szczęścia, satysfakcji dla każdej kobiety? Czy sam fakt urodzenia dziecka przemienia kobietę w matkę? Czy  powinna ona  rezygnować z planów i ambicji, by swoje życie oddać w stu procentach dzieciom? Z drugiej strony: czy matka ma prawo pozbawić dzieci swojej obecności, by realizować swoje marzenia? Te kwestie stanowią sedno rozważań Ferrante. Autorka bez skrępowania pokazuje, że w tym układzie nic nie jest ani proste, ani oczywiste. Nie daje jasnych powodów do ostrych, krytycznych i szybkich ocen.

poniedziałek, 5 lipca 2021

"Dziewczyna z Brooklynu" G. Musso

 Rok pierwszego wydania: 2016 

Ocena: 4,5/6


Raphael, ojciec samotnie wychowujący małego synka, od jakiegoś czasu spotyka się z Anną. W najbliższej przyszłości mają się pobrać. Jednak pewnego wieczoru młoda kobieta wyjawia koszmarny, przerażający sekret i bez słowa wyjaśnienia-znika. Raphael, wraz z przyjacielem, emerytowanym inspektorem policji, rozpoczyna poszukiwania. Z każdą kolejną godziną odkrywa kolejne zaskakujące fakty. Przekonuje się, że Anna nie była tą, za którą się podawała. Kim więc jest kobieta, z którą miał się lada dzień ożenić? Na jaw wychodzą dawne tajemnice i niewyjaśnione zagadki kryminalne. 

Powieść wciąga od pierwszej strony. To połączenie powieści sensacyjnej i thrillera, jednak dość lekkiego kalibru. Akcja jest brawurowa, zaskakująca, nie daje czytelnikowi ani chwili oddechu;) To typowo wakacyjna książka, nie jest specjalnie ambitna, wyszukana, daleko jej do arcydzieła, ale zapewnia kilka godzin relaksu i przyjemnej rozrywki:)

czwartek, 24 czerwca 2021

"Dojdę tam-warto" John Donovan

 Rok pierwszego wydania: 1969

Ocena: 4/6



Nastoletni Dawid jest wychowywany przez babcię. Jego mama, alkoholiczka, po rozwodzie nie bardzo jest w stanie zająć się kilkulatkiem. Ojciec założył nową rodzinę. Na wysokości zadania stanęła babcia, która swoją starość spędziła na samotnej opiece nad chłopcem. Ich nieduży świat był już całkiem nieźle poukładany, kiedy atak serca odebrał dziecku opiekunkę w ciągu jednej nocy... Po pogrzebie w domu teraz już Dawida zbiera się cała bliższa i dalsza rodzina, by ustalić, kto przejmie dziecko i jego nieodłącznym, ukochanego jamnika Freda. Ostatecznie matka (z którą kontakt Dawid miał znikomy) deklaruje się, że zajmie się synem. Wiąże się to z przeprowadzką chłopca do dalekiego Nowego Jorku, z domu do malutkiego mieszkania w starej kamienicy. 

Życie Dawida sypie się w gruzy. Ma problemy by odnaleźć się w wielkim mieście. Samotny, zdany na opiekę niezrównoważonej matki alkoholiczki, zagubiony. Wreszcie poznaje rówieśnika, z którym zaczyna go łączyć przyjaźń, a nawet coś więcej. Wspólnie stawiają czoła niełatwym wyzwaniom dorastania. Chłopiec musi się też zmierzyć z kolejnym dramatem, jakim jest śmierć ukochanego psa. 

To subtelna opowieść o dojrzewaniu głównego bohatera, poszukiwaniu własnej tożsamości, konfrontacji z własnymi rodzicami i przeszłością. 

Książka napisana jest bardzo rzeczowo, prostym, konkretnym językiem, jakim posługuje się nastolatek. Jednak bije z niej ogromny smutek, a samotność i zagubienie Dawida są wręcz namacalne. Na pewno niejeden czytelnik może się utożsamiać z głównym bohaterem. Niestety. Jest w tej opowieści jednak jakaś nadzieja na to, że Dawid, świadomy błędów swoich rodziców, bogaty o własne doświadczenia, będzie umiał w dorosłym życiu odnaleźć swoją drogę.


środa, 23 czerwca 2021

"Tu jest teraz twój dom" Marta Wroniszewska

 Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 4,5/6



Adopcja, rodzina zastępcza. Lek na pustkę w sercach bezpłodnych par, na samotność i lęk porzuconych dzieci. Długie dojrzewanie do decyzji. Oczekiwanie i wreszcie odnalezienie się rodziców i dzieci, tych, które narodziły się w sercach nowych mam i tatusiów. A potem-żyli razem długo i szczęśliwie. 

Czy rzeczywiście? Życie nie jest bajką....

Autorka opisuje kilkanaście historii, którym do bajki daleko. Rodziny, którym się nie udało. I takie, które walczyły do końca. O lepszą przyszłość. O marzenia.

Poznamy tu rodziców adopcyjnych i zastępczych, do których trafiły dzieci bardzo poturbowane przez los (a raczej-przez dorosłych), pozbawionych profesjonalnego wsparcia instytucji do tego powołanych, zostawionych samym sobie. Rodziców próbujących mimo wszystko stworzyć nowy, lepszy świat dziecku, które jednak pokochali. Poznamy ludzi, których życie postawiło w sytuacji nie dającej zbyt wielkiego wyboru. Zobaczymy miłość, która rodziła się bardzo powoli i w wielkich bólach. Poznamy też dorosłe osoby, których życie odmieniło się, gdyż kiedyś trafili na anioły w ludzkiej skórze. Na osoby, potrafiące otworzyć swój dom i serce na obce, skrzywdzone dziecko. Poznamy matki, którym odebrano dzieci, kobiety pogardzane, wytykane palcami, ale przecież też mające swoje uczucia i nie raz takie kłody pod nogami, że przejść nad nimi jest w danej chwili niemożliwością...

Ta książka boli. Każdą stroną, każdą historią wbija się w serce niczym sztylet.

Przecież mówią, że adopcja to coś pięknego. To szlachetny gest dania nowego życia odrzuconemu, skrzywdzonemu dziecku. Tak, to prawda. Ale to piękno okupione jest tysiącami godzin heroicznej walki o spokój, uczucie małego człowieka, który już nie ufa dorosłym, nie wie, co to znaczy kochać. Ta wspólna droga zaczyna się od wielkiego nieszczęścia. Od traumy. By dojść nią do czegoś dobrego, trzeba zburzyć twarde mury, wyrwać kolce z serc i dusz, wysłuchać krzyków, przyjąć ciosy. Jest nadzieja, że kiedyś będzie dobrze...Ale nie zawsze tak się to kończy.

Uważam, że powinna to być lektura obowiązkowa na kursach dla kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych. Kto ujrzy taką twarz przysposobienia i nie ucieknie, ma szanse na coś pięknego. A przynajmniej pozbędzie się złudzeń, że pewnego dnia za górami i lasami (a może gdzieś całkiem blisko) pozna błękitnooką blondyneczkę o słodkim uśmiechu aniołka (lub ciemnowłosego łobuziaka z szelmowskimi iskierkami w oczach) i potem będą już żyli razem długo i szczęśliwie...

wtorek, 22 czerwca 2021

"Pat ze Srebrnego Gaju" L.M. Montgomery

Rok pierwszego wydania: 1933

Ocena: 3,5/6



Chyba bez przesady mogę powiedzieć, że L.M. Montgomery uwielbiam od dzieciństwa. Ale, co zastanawiające, w całym swoim czytelniczym życiu wielokrotnie sięgałam jedynie po serię o Ani. Kolejne bohaterki poznawałam  już jako całkiem dorosła osoba. Tym razem skusiłam się na facebookową akcję wspólnego czytania "Pat ze Srebrnego Gaju". I...pewnie wyjdę na totalną malkontentkę blogową ostatniego kwartału ;) ale znów doszłam do wniosku, że to jednak "nie to" ;)

Tym razem towarzyszyła mi nieustannie myśl: to jednak nie Ania ;) Ale przecież powinno być to jasne i oczywiste, że Pat nie może być Anią ;) 

Pat, w przeciwieństwie do większości bohaterek L.M.Montgomery nie jest sierotą, nie jest dzieckiem porzuconym, ba, przeciwnie, wychowuje się w ciepłym domu, kochającej i wspaniałej rodzinie. Stwierdza wręcz, że niczego i nikogo na świecie nie kocha tak, jak Srebrnego Gaju i jego mieszkańców i nigdy go nie opuści ani nie wyjdzie za mąż! Jak łatwo się domyśleć, w pewnym wieku zmieniła zdanie ;)  Pat nie lubi żadnych zmian. Tyczy się to zarówno ślubu i wyprowadzki ukochanej ciotki, jak i ścięcia starego drzewa.

Pat poznajemy jako kilkuletnią dziewczynkę. Z każdym rozdziałem czas nieubłaganie pędzi do przodu i bohaterce przybywa lat. Jej życie płynie spokojnie, między kuchnią pełną zapachów, jadalnią i ukochanymi zakątkami w pobliskich lasach i sadach. Najbarwniejszą postacią powieści jest niewątpliwie Judysia, stara służąca, która przybyła do Kanady z dalekiej Irlandii wiele lat wcześniej i towarzyszyła kolejnym pokoleniom Gardinerów. To ona jest skarbnicą niesamowitych opowieści o wróżkach, duchach, ale też wszelkich plotek dotyczących sąsiadów i członków bliższej i dalszej rodziny na przestrzeni kilkudziesięciu lat ;)

Czego mi zabrakło w opowieści o Pat i Srebrnym Gaju? Na pewno niesamowitej wyobraźni Ani i jej gadulstwa ;) , pięknych opisów przyrody (ach, te zmierzchy na Zielonym Wzgórzu...), a nawet przygód. Tu historia pozbawiona jest jakiś spektakularnych wydarzeń, a nawet jeśli coś wyjątkowego ma miejsce (jak np. wesele cioci Azalii czy odwiedziny matki Szkraba), opisane jest bardzo powierzchownie, pozbawione emocji. Niewiele też wiemy o życiu codziennym rodziny Pat, jej rodzice czy rodzeństwo pojawiają się tylko epizodycznie, na chwilkę, gdzieś w tle. O ile Zielone Wzgórze od zawsze ;) trwa wyraźnie w mojej wyobraźni, o tyle trudno mi stworzyć obrazy dotyczące codzienności Srebrnego Gaju.

Książka o Pat wydaje mi się najbardziej dziecinna ze wszystkich znanych mi autorstwa L.M.Montgomery. Jednak mimo wszystkich zarzutów, miło było spędzić kilka wieczorów w Srebrnym Gaju.

wtorek, 15 czerwca 2021

"Dzikuska: Historia miłości" Irena Zarzycka

 Rok pierwszego wydania: 1928

Ocena: 3,5/6



Książka jakiś czas temu trafiła trochę przypadkiem do mojego domu, z bazarku wspierającego rehabilitację niepełnosprawnej dziewczynki. Nic nie wiedziałam ani o jej autorce, ani o samej książce. Po prostu została taka sama, samotna, nikt jej nie chciał, więc za kilka złotych przygarnęłam ją ;) A teraz przypomniałam sobie o niej, kiedy zapragnęłam sięgnąć po coś lekkiego z klasyki. 

Tytułowa Dzikuska to Ika, szesnastoletnia córka pana Kruszyńskiego, właściciela niedużego folwarku Kruszelnicy, a zarazem zarządcy majątku barona Ziemskiego. Matka jej zmarła, gdy ta była jeszcze malutkim dzieckiem. Od tego momentu dziewczynka była zostawiona sama sobie, zdana na opiekę prostych chłopów pracujących w folwarku. Załamany śmiercią żony Kruszyński jakby całkiem zapomniał o córce. Starsi bracia Iki zajęci byli swoim życiem. I tak wyrosła Dzikuska, potargana, bosa, ubrana w byle jakie ubrania, łażąca po drzewach i nieprzebierająca w słowach. Na pewno daleko jej do eleganckich, odpowiednio wychowanych i wykształconych panienek z dobrych domów. Niedługo przed szesnastymi urodzinami Iki ojciec postanawia zainwestować w nauczyciela dla niej. Kolejnego. Liczy, że tym razem młody student poskromi nieokrzesaną panienkę, co nie udało się wielu jego poprzednikom. 

Jak łatwo się domyśleć, na wieś przybywa ideał ;) Kulturalny, wykształcony, sympatyczny, ciepły, cierpliwy i do tego bardzo przystojny;) Dość szybko udaje mu się nawiązać kontakt z dziewczyną i stopniowo doprowadzić do tego, że przynajmniej nie przynosi już wstydu rodzinie. Z czasem Ika zaprzyjaźnia się z młodą baronówną, a swoją egzotyczną urodą i bardzo naturalnym zachowaniem rozpala serca okolicznych młodzieńców. Jednak to uczucie, które budzi się między nią i belfrem staje się tym najsilniejszym, jedynym i odmieniającym życie kilku osób.

Oprócz wątku miłosnego, z powieści wyłania się obraz ówczesnego życia ziemiaństwa. Na takich ludzi, jak młodzi baronostwo czy inni sąsiedzi Kruszyńskich, dziś mówimy: bananowa młodzież. Ich głównie zajęcia to "bywanie", balowanie, romansowanie i inne tego typu atrakcje. Jako dziedzice sporych majątków, nie kwapili się ani do nauki, ani do jakiejkolwiek pracy. Spędzali życie na przyjemnościach. Mieli też na to przyzwolenie rodziców, o czym świadczy choćby rozmowa Iki z baronem i jego synem:

"(...)- Ale dlaczego pan Janusz nie pomaga swemu tatusiowi...zawsze razem prędzejby się skończyło robotę.

Janusz w tej chwili miał niezbyt mądrą minę, ale usiłował się wytłumaczyć:

- Ja jestem z zawodu prawnik...

- Ty jesteś z zawodu próżniak synku...ale to głupstwo. Majątek ci zostawię, możesz próżnować, choć wcale nie szkodziłoby, gdybyś cośniecoś robił." (str 95)

Ta krótka powieść jest mocno ckliwa, przewidywalna, pełna humoru i bardzo przyjemna w odbiorze. Przypominała mi trochę "Pannę z mokrą głową" Makuszyńskiego, a tematyką ziemiańską może "Nad Niemnem" i inne tego typu wielkie powieści pozytywistyczne.  Atutem jest fakt, że w ręku trzymam dokładny przedruk z 1928 roku (wydany w 1990), z zachowaniem ortografii i stylu z początku XX wieku.