Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 21 maja 2024

"Migot. Z krańca Grenlandii" Ilona Wiśniewska

 Rok pierwszego wydania: 2022

Ocena: 4/6


 "Zimą samolot z południa dolatuje tu raz w tygodniu lub rzadziej. Latem tylko dwa statki dowożą zaopatrzenie na resztę roku."

Siorapaluk - osada na północno-zachodnim wybrzeżu Grenlandii. Najdalej wysunięta na północ zamieszkana miejscowość. Stałych mieszkańców jest kilkudziesięciu. 


Qaanaaq, dawniej Thule - jedna z miejscowości położonych najdalej na północ. Autonomicznie należy do Danii. Zamieszkana w głównej mierze przez rdzenną ludność - Inughuitów. 

Ilona  Wiśniewska - Polka mieszkająca od 2010 roku na Spitsbergenie. Reporterka Północy. W 2020 roku udało jej się polecieć na najdalsze krańce Grenlandii z przyjacielem, który bywa tam od lat, zna mieszkających tam Inughuitów i ich język, mógł więc być jej przewodnikiem. Dzięki temu zmniejszył się nieco dystans między autorką i nieufnymi łowcami północy. Ilona Wiśniewska oddała głos ludziom, których tu spotkała. Rdzennym mieszkańcom, którzy mają dość bycia chwilową ciekawostką dla białych Europejczyków, przylatujących na chwilę, z kamerami, zadających te same pytania i nie zawsze chcących usłyszeć odpowiedź.

Autorkę przywiodła tu ciekawość i smutek po samobójczej śmierci nastolatka z domu dziecka, w którym pracowała. Pochodził właśnie z Qaanaaq; chciała się przekonać, za czym tęsknił, poznać miejsce, które musiał opuścić i spotkać ludzi, którzy go pamiętają.

Książka była dla mnie wielką ciekawostką. Wcześniej nie wiedziałam praktycznie nic o Grenlandii, a tym bardziej o jej północnych krańcach, na których zima panuje prawie przez cały rok. Aż trudno sobie wyobrazić, że gdzieś tam, tysiące kilometrów ode mnie, żyje garstka ludzi żywiących się głównie mięsem fok, powożących psimi zaprzęgami, na otoczonym lodem skrawku surowej ziemi. Mimo bardzo trudnych warunków, są szczęśliwi na swój sposób i nie chcą opuścić tego miejsca. 



czwartek, 9 maja 2024

"Szwecja czyta. Polska czyta"

 Rok pierwszego wydania: 2015

Ocena: 4/6


 Z badań wynika, że w Szwecji czyta większość społeczeństwa. Każdy średnio 20 minut dziennie. Podobno w Szwecji jest taki zwyczaj, że w święta, po zjedzeniu rodzinnego posiłku, każdy zaszywa się w kąciku ze swoją książką (w Polsce-rodzina zasiada przed telewizorem...) Literatura szwedzka jest szeroko znana (i promowana) na całym świecie od wielu lat. 

Jak wypada na tym tle czytelnictwo w Polsce? Cóż, trochę kiepsko. Ale o tym chyba wszystkim wiadomo... 

Z czego wynikają te różnice? Czynników jest wiele. Choćby historyczno-religijny. Szwecja jest oficjalnie krajem luterańskim, a protestanci kładą duży nacisk na naukę i czytanie Biblii od dziecka, co potem płynnie przechodzi w czytanie książek. Inna kwestia, że w Szwecji "czyta się to, co ma się ochotę przeczytać, a nie to, co wypada. Takie niehierarchiczne spojrzenie na kulturę ma wady, ale ma też dobre strony, bo przyczynia się do rozpowszechniania czytelnictwa w różnych warstwach społecznych. W Polsce wciąż bardzo silny jest inteligencki paradygmat dzielący literaturę na wysoką i popularną, więc bezwartościową. Czytają zatem głównie inteligenci, a potem dyskutują o literaturze w swoim zamkniętym kręgu. (...) Gdyby ktoś w towarzystwie [w Szwecji] zaczął dyskutować o znaczeniu znajomości Homera, zaraz odezwałyby się głosy, że jest to bardzo elitarne i hierarchiczne spojrzenie na literaturę. Dlaczego Homer? Przecież Homer nie jest dla wszystkich! W ten sposób łatwo dojść do przekonania, że nie trzeba znać Homera, bo on nie jest dla wszystkich" (str 81) Co z tego wynika, w Szwecji dużo czyta klasa robotnicza, która od pokoleń wychowuje dzieci w obecności książek. W Polsce rzeczywiście czytanie zarezerwowane było tradycyjnie i kulturowo dla klas wyższych. Nie ma się czemu dziwić, biorąc pod uwagę, że w XVIII wieku ponad 90% społeczeństwa Rzeczypospolitej było analfabetami, a na początku XX wieku odsetek ten bliski był 50! Planową akcję likwidacji analfabetyzmu w Polsce przeprowadzono dopiero na początku lat 50-tych! 

"W 16% gospodarstw domowych w Polsce nie ma ani jednej książki, w 15% są tylko podręczniki; 80% ma nie więcej niż trzy półki z książkami, czyli około stu woluminów. Polska szkoła nie jest w stanie wykształcić nawyków czytelniczych (...) Krąg czytających Polaków jest dość zamknięty; ci, którzy czytają, zwykle korzystają z bibliotek i kupują książki. Nie rozmawiamy o książkach, rzadko lub wcale nie dajemy ich w prezencie. Co gorsza, kręgi osób nieczytających i kręgi czytelników są trwale rozłączne." 

Powodów różnic dotyczących zarówno poziomu czytelnictwa, jak i jego promocji w tych obu krajach jest wiele. Przyznam, że obraz, jaki wyłaniał mi się w miarę poznawania kolejnych rozdziałów, nieco mnie, czytelniczkę nałogową, przygnębił. Niestety, przyszło mi żyć w kraju o takiej historii, tradycji i kulturze, więc może lepiej cieszyć się z faktu, ilu mamy czytelników, wydawnictw, Noblistów, pisarzy i bibliotek, a nie narzekać na to, czego nie ma a bywa gdzieś indziej ;) I podejmować działania, by kolejne pokolenia nie zapomniały o istnieniu słowa drukowanego!

W pierwszej części książki Katarzyna Tubylewicz przeprowadziła wywiady ze Szwedami związanymi z szeroko pojętym  procesem powstawania i użytkowania książki, a więc z wydawcami, pisarzami, tłumaczami, bibliotekarzami, księgarzami i krytykami. Druga część to odpowiedź polska czyli rozmowy przeprowadzone przez Agatę Diduszko-Zyglewską z reprezentantami naszego rynku książkowego. 

Książka powstała w 2015 roku. Z perspektywy czasu widzę wiele zmian, jakie zaszły w czytelniczym świecie od tamtej pory. Na pewno pozytywna jeśli chodzi o rozwój bibliotek w Łodzi, wyposażenie ich w nowości, próby dotarcia do nieczytającej części społeczeństwa. Biblioteki zaczęły przypominać te europejskie, stały się centrami kultury a nie tylko miejscami pełnymi starych, zakurzonych woluminów.

Książkę czyta się szybko, choć momentami nużyły mnie opowieści o szczegółach szwedzkiego rynku wydawniczego, informacje, jakiej wysokości tantiemy otrzymują pisarze itp. Jednak warto było przez nie przebrnąć by dla równowagi znaleźć wiele ciekawostek miłych oku i duszy mola książkowego :)

środa, 18 sierpnia 2021

"Nomadland: w drodze za pracą" Jessica Bruder

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4/6



Ameryka - kraj spełnionych marzeń, dobrobytu.  Czy na pewno? Wiele osób po sześćdziesiątym roku życia, zamiast cieszyć się spokojną emeryturą i zasłużonym odpoczynkiem, nie ma środków niezbędnych dla zaspokojenia podstawowych potrzeb. Jedną z nich jest utrzymanie domu/mieszkania. Kryzys 2008 roku pogrzebał ich marzenia, pozbawił nadziei i perspektyw na przyszłość. Upadek systemu ubezpieczeń, niskie wynagrodzenia, drastyczny spadek wartości nieruchomości, choroba, kryzys rodzinny-przyczyn jest tyle, ile osób. Wielu emerytów zmuszonych jest do sprzedania domu, którego nie są w stanie utrzymać. Kupują campera, vana, starą ciężarówkę, która teraz stanie się ich domem, i wyruszają w podróż po kraju w poszukiwaniu pracy.

Dla pracodawców, zwłaszcza wielkich firm, są smakowitym kąskiem. Zdeterminowani, zawsze dostępni (mieszkają na parkingu, więc zawsze mogą kogoś zastąpić...), odpowiedzialni. Nigdy nie narzekają, mimo braku sił, chorób i niskiego wynagrodzenia. 

Przez resztę społeczeństwa traktowani jak bezdomni, sami nie lubią tego określenia. Nazywają siebie współczesnymi nomadami, bezmiejscowymi. Twierdzą, że świadomie podjęli decyzję i porzuceniu systemu opresji, uzależnienia od państwa, płacenia czynszu i podatków. Szczycą się odzyskaną wolnością, uczą minimalizmu, który ma im dać szczęście. Między nomadami zawiązują się przyjaźnie, prowadzone przez nich blogi pełne są porad dla nowicjuszy. Tylko czasem uśmiech przebija się przez łzy...Bo drugą stroną medalu jest samotność, często brak rodziny, brak perspektyw, strach, bezradność, upokorzenie...

Autorka przedstawia nam kilkoro współczesnych amerykańskich nomadów. Jednak dużą część książki stanowi analiza amerykańskiej polityki społecznej, wyzysk ludzi przez duże koncerny (zwłaszcza Amazon jest wielokrotnie przywoływany jako pracodawca bezmiejscowych). Od pewnego momentu jakby wszystko zaczyna się kręcić w kółko, powtarzać. Trochę mnie to znużyło. A trochę liczyłam na coś innego.

Nie ukrywam, że przygnębiający jest obraz starszych ludzi, pozbawionych już sił, nie raz cierpiących na przewlekłe choroby, którzy nie mają nawet swojego miejsca na ziemi, a ostatnie lata życia muszą spędzić w ciężkiej pracy, by mieć jakiekolwiek środki do życia. Obraz dający do myślenia...

środa, 23 czerwca 2021

"Tu jest teraz twój dom" Marta Wroniszewska

 Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 4,5/6



Adopcja, rodzina zastępcza. Lek na pustkę w sercach bezpłodnych par, na samotność i lęk porzuconych dzieci. Długie dojrzewanie do decyzji. Oczekiwanie i wreszcie odnalezienie się rodziców i dzieci, tych, które narodziły się w sercach nowych mam i tatusiów. A potem-żyli razem długo i szczęśliwie. 

Czy rzeczywiście? Życie nie jest bajką....

Autorka opisuje kilkanaście historii, którym do bajki daleko. Rodziny, którym się nie udało. I takie, które walczyły do końca. O lepszą przyszłość. O marzenia.

Poznamy tu rodziców adopcyjnych i zastępczych, do których trafiły dzieci bardzo poturbowane przez los (a raczej-przez dorosłych), pozbawionych profesjonalnego wsparcia instytucji do tego powołanych, zostawionych samym sobie. Rodziców próbujących mimo wszystko stworzyć nowy, lepszy świat dziecku, które jednak pokochali. Poznamy ludzi, których życie postawiło w sytuacji nie dającej zbyt wielkiego wyboru. Zobaczymy miłość, która rodziła się bardzo powoli i w wielkich bólach. Poznamy też dorosłe osoby, których życie odmieniło się, gdyż kiedyś trafili na anioły w ludzkiej skórze. Na osoby, potrafiące otworzyć swój dom i serce na obce, skrzywdzone dziecko. Poznamy matki, którym odebrano dzieci, kobiety pogardzane, wytykane palcami, ale przecież też mające swoje uczucia i nie raz takie kłody pod nogami, że przejść nad nimi jest w danej chwili niemożliwością...

Ta książka boli. Każdą stroną, każdą historią wbija się w serce niczym sztylet.

Przecież mówią, że adopcja to coś pięknego. To szlachetny gest dania nowego życia odrzuconemu, skrzywdzonemu dziecku. Tak, to prawda. Ale to piękno okupione jest tysiącami godzin heroicznej walki o spokój, uczucie małego człowieka, który już nie ufa dorosłym, nie wie, co to znaczy kochać. Ta wspólna droga zaczyna się od wielkiego nieszczęścia. Od traumy. By dojść nią do czegoś dobrego, trzeba zburzyć twarde mury, wyrwać kolce z serc i dusz, wysłuchać krzyków, przyjąć ciosy. Jest nadzieja, że kiedyś będzie dobrze...Ale nie zawsze tak się to kończy.

Uważam, że powinna to być lektura obowiązkowa na kursach dla kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych. Kto ujrzy taką twarz przysposobienia i nie ucieknie, ma szanse na coś pięknego. A przynajmniej pozbędzie się złudzeń, że pewnego dnia za górami i lasami (a może gdzieś całkiem blisko) pozna błękitnooką blondyneczkę o słodkim uśmiechu aniołka (lub ciemnowłosego łobuziaka z szelmowskimi iskierkami w oczach) i potem będą już żyli razem długo i szczęśliwie...

środa, 19 maja 2021

"Kobieta w Watykanie: Jak żyje się w najmniejszym państwie świata" Magdalena Wolińska-Riedi

 Rok pierwszego wydania: 2019

Ocena: 3,5/6



Z czym kojarzy nam się Watykan? Oczywiście-z papieżem! I Bazyliką Św. Piotra. Ogromnym placem i tłumami ludzi. Ewentualnie jeszcze z muzeami watykańskimi. Dopiero gdzieś na dalszym planie majaczy w głowie informacja, że przecież Watykan to odrębne państwo, najmniejsze na świecie. 

Codzienne, trochę nieprzeciętne, za to bardzo tajemnicze życie tego państewka toczy się za Spiżową Bramą. Mogliśmy tam zajrzeć dzięki opowieści Magdaleny Wolińskiej-Riedi, znanej dziennikarki. Jako jedna z niewielu kobiet spędziła za murami Watykanu prawie 20 lat będąc  żoną członka Gwardii Szwajcarskiej.

Autorka zaprasza nas do swojego świata. Przedstawia szczegóły "techniczne" życia w Watykanie, służby swojego męża. Oprowadza po sklepikach, instytucjach. Przedstawia niektórych pracowników. Sięga do historii, wyjaśnia zasady panujące od wieków w tym nietypowym państewku. Ale też opowiada o swojej codzienności, o córeczkach bawiących się na mini placu zabaw pod oknami papieskiego mieszkania, o przypadkowych serdecznych spotkaniach z trzema kolejnymi papieżami, o wspólnych obiadach całej "rodziny gwardzistów", organizowaniu urodzin dzieci, możliwości i logistyce odwiedzin rodziny.

Książka jest bardzo ciekawa, uroku dodają zdjęcia "zza murów". Minusem jest pewna powtarzalność i taka "letniość" opowieści. Trochę zabrakło mi bardziej osobistych emocji. 

sobota, 27 marca 2021

"Ostatni pustelnik: 27 lat samotności z wyboru" Michael Finkel

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena:


 

Christopher Knight przez 27 lat żył w lesie, niedaleko ludzkich osiedli. Cywilizacja istniała tuż obok, nawet zasięg sieci komórkowej był tam całkiem dobry. Jednak mężczyzna tak zbudował i zamaskował swoje obozowisko, że nawet przechodzący niedaleko turyści i spacerowicze nie byli w stanie go spostrzec. Poruszał się bezszelestnie, nie zostawiał po sobie żadnych śladów. To, co niezbędne do życia - kradł w pobliskim ośrodku wypoczynkowym i domkach letniskowych. Mimo, że poszkodowani zgłaszali  sprawy na policję, pustelnik przez 27 lat nie został namierzony! Jednak wreszcie monitoring umożliwił złapanie sprawcy na gorącym uczynku. Oskarżony o setki włamań i kradzieży, Knight wylądował w więzieniu. 

Było to dla niego gehenną. Po tylu latach odizolowania od świata, od ludzi, nie mógł przyzwyczaić się do życia w zamkniętych pomieszczeniach, do hałasów, współtowarzyszy. Nawet jego głos był zniekształcony po latach milczenia. 

Co skłoniło młodego mężczyznę do tak samotniczego, pustelniczego życia? W  sumie nie wiadomo. Sam przyznaje, że nie doznał w dzieciństwie żadnych traum, przemocy, nie musiał ukrywać swojej tożsamości seksualnej. Ot po prostu pewnego dnia, jako dwudziestoletni młodzieniec, rzucił pracę, wsiadł w swój nowy samochód, przejechał kawał Stanów, by wreszcie pod wpływem nieznanego impulsu wjechać w las, dojechać do miejsca, do którego się dało, porzucić auto i ruszyć dalej w głuszę...Nikt z rodziny nie wiedział, co się z nim stało. Nigdy jednak nie uznali go za zmarłego. Co ciekawe, nigdy też nikt nie zgłosił zaginięcia Chrisa.

Wychował się w tradycyjnej, wielodzietnej rodzinie na wsi, niecałą godzinę jazdy samochodem od swojej pustelni. Dzieci pod okiem ojca zbudowały chatę, szklarnię, wspólnie uprawiali ziemię, naprawiali narzędzia. Rodzina Knightów była biedna, lecz bardzo zaradna, oszczędna i samowystarczalna lecz zawsze odizolowana od lokalnej społeczności. Rodzice dążyli do wykształcenia dzieci, co im się powiodło. W domu zawsze było mnóstwo książek. Wszystkie te elementy miały znaczący wpływ na pustelnicze życie Christophera. 

Co ciekawe, Chris nie jest typowym pustelnikiem. Nigdy nie szukał rozgłosu, nie pisał pamiętnika (wręcz tego nie chciał!), jego odosobnienie nie było powodowane ani potrzebą bliskości z Bogiem, ani buntem przeciw temu, co dzieje się na świecie. Co więcej, mieszkając ponad ćwierć wieku w lesie, nie zmienił swoich nawyków żywieniowych, typowych dla amerykańskiej młodzieży. Odżywiał się tym, co znajdował w okradanych domkach: słodyczami, hamburgerami, kiełbaskami, chipsami itp. Podobnie-nie odmawiał sobie "cywilizowanych" rozrywek, miał radio, telewizor (zasilanie ukradzionymi bateriami i akumulatorami), nawet elektroniczne gry! Przyznam, że mnie to zaskoczyło, nie pasuje do obrazu pustelnika, żyjącego przez ponad pół życia na łonie natury. 

Książka napisana jest ciekawie, choć pojawiają się powtórzenia. Jednak historia jest na tyle frapująca i fascynująca, że można przymknąć oko na niedociągnięcia.

poniedziałek, 29 czerwca 2020

"Nie ma" Mariusz Szczygieł

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 4,5/6


Nie ma. Ojca. Siostry. Domu. Wspomnień. Rzeźby. Widelczyków do serów. Kota.
W życiu każdego był moment, w którym "nie ma" dało się mocno odczuć. Było takie "nie ma", które pociągnęło za sobą kolejne wydarzenia. Zdeterminowało przyszłość. A może było ważne tylko w danej chwili.
Mariusz Szczygieł rozmawia z różnymi osobami, młodymi i starymi, w różnych krajach. O tym, czego "nie ma" w ich życiu i jakie znaczenie ma ten brak.
Są tu reportaże bardzo ciekawe, wciągające. Są zaskakujące. Są i takie nie dające się szybko zapomnieć. Ale są też nużące. Nie do końca zrozumiałe. Mało ważne. Długie i króciutkie. Smutne i budujące. Dotyczące przeszłości i współczesne. Jednak wszystkie warte przeczytania.

środa, 4 marca 2020

"Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci" Jacek Hołub

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 5,0


Opowieści pięciu matek o codziennym życiu z niepełnosprawnym dzieckiem. O trudzie, zmęczeniu, zmaganiu się z najzwyklejszymi czynnościami. O dźwiganiu, ubieraniu, karmieniu, o zasypianiu ze zmęczenia przy stole w święta...O ciągłej obecności i poczuciu odpowiedzialności.
Te kobiety to heroski.
Reportaż obala wiele mitów pokazywanych w reklamach. Nie ma tu uśmiechniętych matek w starannym makijażu, które z lekkością pchają wózek z uśmiechniętym niepełnosprawnym dzieckiem. Jacek Hołub, który sam przyznaje, że książka by nie powstała, gdyby nie jego osobiste doświadczenia, pisze o agresji nastolatka wobec słabnącej już z wysiłku matki, o ślinie kapiącej z brody, o wrzasku, którego źródła trudno znaleźć rodzicom.
To nie jest łatwa książka. Przeciwnie-szczera aż do bólu. Pozwala jednak inaczej spojrzeć na codzienną pracę tych kobiet, którym Los dał niepełnosprawne dziecko. Na ich zmagania minuta po minucie, godzina po godzinie.
Pomaga też może zrozumieć marzenie niejednej z nich: żeby to dziecko umarło przed nimi...Bo co się z nim potem stanie?

poniedziałek, 28 października 2019

"Chrobot. Życie najzwyklejszych ludzi świata" Tomasz Michniewicz

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 4+/6


Mika, mieszkający w domku w lesie gdzieś w Finlandii. Juanita z Kolumbii. Kanae z Japonii. Marggie - dziewiąte dziecko urodzone w chacie  z gliny w Ugandzie. Madhuri, która nie zna swojej matki, wychowana przez wujka i ciotkę w Kalkucie w Indiach. Casey, chłopak ze Springfield w Środkowych Stanach. Reilly- biały człowiek z buszu w Zimbabwe.
Siedem osób z różnych stron świata. Zwykłych ludzi, podobnych do siebie, a jednak tak odmiennych. Dorastających i żyjących w różnych warunkach i kulturze.
Poznajemy ich jako dorosłe osoby, opowiadające o swoim życiu takim, jakie je zapamiętali od najwcześniejszych lat. Różni ich poziom wykształcenia, status materialny i rodzinny, wiara, tradycja. Łączy marzenie o szczęściu i dążenie do niego na wszelkie znane im sposoby.
Niezwykle ciekawie czyta się o dzieciństwie spędzonym w Japonii (edukacja już od żłobka, mundurki, wyścig szczurów) i w buszu (najlepszym nauczycielem jest życie wśród dzikich zwierząt). Michniewicz, zestawiając losy tych konkretnych osób, całkiem zwyczajnych, nie żadnych geniuszy ani patologii, pokazuje, ile w naszym życiu zależy od tego, gdzie się urodziliśmy. Coś co jest zupełnie naturalne w jednej części świata, jak np. dostęp do bieżącej wody, jest nieosiągalne w innym. To determinuje codzienność, ustawia w pewnym sensie całe życie. Coś co jednym wydaje się uprzykrzonym obowiązkiem, np. edukacja, dla innych jest marzeniem, celem, do którego dążą, by polepszyć swoje życie.
Książka dająca do myślenia.
Jedynym minusem jest dla mnie ciągłe mieszanie  historii, losy postaci przeplatają się w zależności od momentu w życiu. Czasem na jednej stronie są fragmenty dotyczące dwóch osób, przy czym egzotyczne imiona kazały mi się chwilę zastanowić, w której części świata akurat jestem.

poniedziałek, 17 czerwca 2019

"Milcząca arka. Mięso-zabójca świata" Juliet Gellatley, Tony Wardle

Rok pierwszego wydania: 2000
Ocena: 4/6


Autorzy są znanymi brytyjskimi działaczami na rzecz ochrony praw zwierząt. W tej pozycji przedstawiają kilka żelaznych argumentów, które wg nich przemawiają za tym, żeby ograniczyć, albo wręcz wykluczyć ze swojego menu mięso.
Gellatley od wieku nastoletniego jest wegetarianką. Książka rozpoczyna się relacjami jej z wizyt  w hodowli świń i na fermach drobiu. Opisuje dokładnie, w jakich warunkach trzymane są zwierzęta, których funkcje życiowe są drastycznie ograniczone. Mają albo znosić jak największe ilości jaj, albo rosnąć w zatrważającym tempie, by jak najszybciej trafić do rzeźni...Tu malowane są okrutne obrazy: wyrywane zęby, ucinane dzioby, połamane nóżki kurcząt itd. Jak dalekie są to sceny od sielankowych wyobrażeń o szczęśliwych kurach, grzebiących w ziemi pazurkami, czy świnek taplających się w błocie...Wstrząsające? Tak. Ale czy naprawdę jesteśmy dziś nieświadomi tego, co dzieje się, zanim kotlet trafi na nasz talerz? Wciąż dajemy się mamić  pięknym opowieściom hodowców o tym, że robią oni wszystko, by zwierzętom żyło się jak najlepiej. Reklamom wmawiającym nam, że soczysty stek jest atrybutem prawdziwego mężczyzny itd.
W dalszej części autorzy przytaczają wiele argumentów zdrowotnych mających pokazać, że schabowy na talerzu nie jest tak oczywiście niezbędnym elementem codziennego obiadu. Powołują się na liczne badania, medyczne pomiary, wskazujące na to, że wegetarianie są zdrowsi niż mięsożercy. Przypominają dietę naszych przodków, a także fakt, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu mięso w menu zwykłego człowieka pojawiało się kilka razy do roku! Było wyznacznikiem dobrobytu, pokarmem najbogatszych. Może dlatego odkąd zaczęto masowo produkować żywność, tak hurtowo zaczęliśmy się zaopatrywać w produkty pochodzenia zwierzęcego??? I chorować na choroby cywilizacyjne..
Do tego dochodzą rozważania na tematy ekologiczne. Autorzy pokazują (znów na podstawie badań), jaki wpływ na zmianę klimatu, środowiska ma tak bardzo rozwinięty przemysł mięsny.

Nie jest to książka, która nachalnie namawia do zmiany stylu życia i zrezygnowania z jedzenia mięsa. Na pewno jest prowegetariańska i proekologiczna. Nie straszy. Głównym aspektem, na jaki zwraca uwagę jest moralność. Stawia czytelnika przed pytaniem: czy rzeczywiście człowiek ma prawo skazywać zwierzęta na tak okrutne, niehumanitarne cierpienia, by zaspokoić swój rozbuchany apetyt i zapełnić rozciągnięty żołądek?
Warto po nią sięgnąć. By poszerzyć wiedzę, horyzonty, inaczej spojrzeć na otaczający nas świat. Być może zmienić nawyki, być może utwierdzić się (jak ja ;) ) we wcześniej obranej drodze.  

czwartek, 13 czerwca 2019

"Armenia. Karawany śmierci" Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń

Rok pierwszego wydania: 2016
Ocena: 3,5/6


Tym razem odwiedziłam czytelniczo Armenię, kraj zupełnie mi nieznany. Kiedyś potężne imperium, sięgające od Morza Kaspijskiego po Śródziemne. Dziś maleńki, górzysty kraj na pograniczu Europy i Azji, porównywany wielkością do powierzchni trzech polskich województw. Pierwszy chrześcijański kraj na świecie. To tu, na górze Ararat osiadła arka Noego.  Ormianie uważają, że wszystko tu jest najlepsze, najpiękniejsze, a oni są wybrańcami Boga. Jeśli tak, to Bóg doświadczał ich w historii niczym biblijnego Hioba. Ludobójstwo w 1915 roku, trzęsienie ziemi w 1988, zamach stanu i strzelanina w parlamencie w 1999...Ciągłe zatargi z sąsiadami, walki o górski Karabach.

Z książki wyłania się obraz społeczeństwa bardzo doświadczonego, które nie uporało się ze swoimi traumami. Wyrosłe w morzu nienawiści i okrucieństwa, zapomniane, skłonne jest dziś raczej do obojętności, apatii niż zemsty. Czuje się oszukane, przez historię, przez sąsiadów...Nawet święta góra Ormian - Ararat znalazła się poza granicami kraju...Wyjścia są dwa: albo emigracja, albo cicha egzystencja w ubóstwie i niepewności.

Autorzy dalecy są od jednoznaczności, od wydawania sądów. W rozmowach, opisach, zachowują bezstronną pozycję obserwatora reportera. Są przewodnikami, poddającymi czytelnikowi tematy do refleksji. Dużo tu polityki. Za mało, jak dla mnie współczesności.
Na pewno wcześniejsza lektura wpłynęła na niższą ocenę tej. Bo jednak tu poczułam niedosyt. I zbyt wielką suchość faktów.

piątek, 7 czerwca 2019

"Dzisiaj narysujemy śmierć" Wojciech Tochman

Rok pierwszego wydania: 2010
Ocena: 6/6

Od lat tyle się mówi, czyta, pisze o Holokauście. O zagładzie Żydów, hitlerowskim reżimie. To historia, dla większości z nas dziś już odległa.
6 kwietnia 1994 roku. Całkiem niedawno. Rwanda. Historia całkiem współczesna. Ludobójstwo porównywane z Holokaustem. Jednak tu niewyobrażalnego pogromu nie dokonywały wyspecjalizowane jednostki. Tu sąsiad zabijał sąsiada, matka-syna, kolega odcinał maczetą głowę koledze. Plemię Hutu skazało na śmierć i niewyobrażalne tortury plemię Tutsi, z którym jeszcze niedawno żyło obok siebie.
Tochman dotarł do Rwandy kilkanaście lat po tych wydarzeniach. Rozmawiał z ludźmi, którzy przeżyli ten koszmar.
Gwałcone kobiety, zarażone wirusem HIV.
Matki, które patrzyły na śmierć swoich dzieci. Albo te, które musiały same te dzieci zabijać.
Żony będące świadkami odcinania głów mężom.
Dzieci, które cudem ocalały, do końca życia okaleczone obrazami rzezi. Samotne sieroty.
Ofiary.
Ale też oprawcy.
Więźniowie skazani za zabicie sąsiada.
Hutu, którzy chcieli ukryć Tutsi i w ten sposób ocalić im życie.
Kobiety, których mężowie zarzynali sąsiadów. Hurtowo. Zaciekle. W euforii...
Jak teraz żyją w koszmarze własnych wspomnień? Przepełnieni traumami?
Fakty. Tylko tyle. Słowa.
Ileż trzeba mieć siły i odwagi, żeby dotrzeć do tych ludzi, żeby ich wysłuchać. Trzeba siły i odwagi, by o tym czytać.
Bo to książka, którą trzeba znać.
I zadać sobie niejedno pytanie.
Choćby to, gdzie byliśmy wtedy my, Europejczycy? Dlaczego zamykaliśmy oczy, zatykaliśmy uszy?
Także to, co robili wtedy katoliccy misjonarze przebywający w Rwandzie...
Ta książka aż boli.
I zostaje w czytelniku na długo.
Po jej zamknięciu zapada cisza.

poniedziałek, 20 maja 2019

"Za zamkniętymi drzwiami" Estera Dominika Kamieńska

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 3/6


Każdy rodzic stara się być jak-najlepszym-rodzicem dla swoich dzieci. Wprawdzie codzienność z potomkami nie zawsze jest tak słodka, jak ta pokazywana na instagramowych zdjęciach, albo w gazetkach dla młodych mamuś, ale i tak się stara. Choć czasem już brak cierpliwości. Choć nie raz na usta cisną się niecenzuralne słowa, mające przywołać potomka do porządku.
Autorka, Polka mieszkająca w Norwegii z mężem i trójką małych dzieci, też stara się być najlepszą mamą. Choć czasem brak jej cierpliwości. Ale przecież nikt nie jest idealny, każdemu zdarza się popełnić błąd, podnieść głos, wykrzyczeć emocje.Ogromny szok przeżywa w dniu, w którym okazuje się, że odpowiednie organy państwowe przejęły opiekę nad jej dwoma kilkuletnimi synami i zabrały ich ze szkoły prosto do tymczasowych rodzin zastępczych! Powód: młodszy z chłopców skarżył się w szkole, że rodzice biją go pasem. To wystarczyło. Nikt nie sprawdził tych informacji. Nikogo nie zastanowiło, że dziecko nie ma śladów pobicia na ciele. Od razu oskarżono rodziców o przemoc i wszczęto dochodzenie.
Książka jest zapisem drogi, jaką przebyła zrozpaczona matka, by odzyskać niesprawiedliwie odebrane jej dzieci.
Czytałam już kiedyś o tym, że Skandynawowie się wyczuleni na krzywdę dzieci. Jak wielką wagę przykładają do nietykalności fizycznej, do przemocy psychicznej. Zwłaszcza czujni są w stosunku do dzieci cudzoziemców, w tym Polaków. Jednak w tamtej książce z opowieści nie raz wynikało, że interwencja państwa miała swoje uzasadnienie. My nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak szybkich reakcji, zwłaszcza że w Polsce nie raz dochodzi do tragedii z powodu opieszałości i pozostawienia dzieci z rodzicami biologicznymi. Z tego, co wiem w Norwegii i innych europejskich krajach na porządku dziennym są sytuacje, że po jakiejkolwiek skardze dziecka, np. w szkole, jest ono na wszelki wypadek umieszczane od razu w rodzinie zastępczej, a dopiero potem wyjaśnia się sytuację...
Przyznam, że trudno uwierzyć w całkowitą niewinność autorki i jej męża. Nie mogę sobie wyobrazić, że organy państwowe, pewnie porównywalne z polskim MOPSem, nie dość, że bez żadnych wyjaśnień i powodów odbierają dzieci, to jeszcze kilka lat trwa proces ich powrotu do rodziny...Wiadomo, że Kamieńska jest stroną bardzo zaangażowaną w całą sytuację, że trudno jej obiektywnie cokolwiek oceniać. Jednak nie raz nasuwało mi się pytanie: czy rzeczywiście nic się w tym domu nie działo?
Początek książki nie bardzo wprowadza w szczegóły sprawy. Więcej: czytelnik nie bardzo wie, o co chodzi, co się stało. Przez większą część opowieści jest przekonywany, jak bardzo ta rodzina została skrzywdzona nieprawdziwymi pomówieniami i oczywiście-odizolowaniem dzieci i umieszczeniem ich w rodzinach zastępczych. Ma okazję przeczytać fragmenty urzędowych pism. Przekonać się, jakie spustoszenie w psychice młodszego chłopca dokonała kilkuletnia rozłąka z rodzicami. Dopiero na ostatnich kartkach matka przyznaje, że zdarzało jej się wyzywać dzieci, że nie była idealna.
Zabrakło mi tu takich zwyczajnych opisów spotkań rodziców i dzieci, relacji małżonków (o mężu pani Kamieńskiej nie ma prawie nic), relacji z najmłodszą córeczką, informacji o rodzinach zastępczych. Takich elementów, które czyniłyby pewien klimat. Sprawiłyby, że książka stałaby się opowieścią. To, co przeczytałam, to w głównej mierze pełne emocji oskarżenia płynące w stronę urzędników, systemu, potwierdzane kolejnymi argumentami i cytowanymi pismami urzędowymi. Na koniec nurtowało mnie pytanie: dlaczego, po takich przeżyciach, pełni żalu do panującego w Norwegii prawa, rozgoryczeni brakiem jakiegokolwiek wsparcia psychologicznego, autorka i jej mąż nie wyjechali stamtąd zaraz po odzyskaniu dzieci? Dlaczego czekali, aż system znów się nimi zainteresuje? Dlaczego spróbowali się odciąć od przeszłości i zacząć nowe życie dopiero po dłuższym czasie? I dlaczego urzędnicy znów się nimi zainteresowali? Nie znalazłam odpowiedzi na te pytania.
Tytuł książki ma być symbolem tego, że wszelkie decyzje dotyczące dzieci były podejmowane za zamkniętymi drzwiami, praktycznie bez  konsultacji z rodzicami. Matka była jedynie informowana, często listownie, o kolejnych poczynaniach urzędników. Nie miała też wglądu w dokumentację, która, jak się okazało, była w dużym stopniu zakłamana i fałszowana. 
Temat jest bardzo ciekawy, jednak na pierwszy rzut oka widać, że autorka nie jest pisarką. Zapis wspomnień, opowiedzenie ten traumatycznej historii było raczej pewną formą terapii, uzewnętrznieniem emocji. Całość spisana jest bardzo chaotycznie, obraz sytuacji wyłania się niepełny, nie pozwala na obiektywną ocenę wystawioną przez osobę stojącą z boku.

poniedziałek, 24 września 2018

"O wolnym podróżowaniu: Droga jest celem" Dan Kieran

 Rok pierwszego wydania: 2012
Ocena: 5/6



Urlop. Ten wymarzony, wyczekany okres w roku. Odliczamy do niego dni już od momentu zakończenia poprzedniego. A potem, gdy przychodzi, chcemy go wykorzystać maksymalnie, wycisnąć ile się da, upchnąć tyle atrakcji, że pęka w szwach. A potem...okazuje się, że prawie nic nie pamiętamy, po powrocie minione dni zlewają się w jedno, mylą się widziane zabytki. Nie mówiąc o zmęczeniu...
Dan Kieran zachęca nas do czegoś zupełnie innego. Do powolnego podróżowania. Do tego, żeby sama droga stała się celem i przygodą. Do zamiany samolotu, który przenosi pasażerów z miejsca w miejsce bez szans delektowania się samą podróżą, na pociąg. Opowiada o tym, czego sam doświadczył i co sprawdził:)
Swe wyprawy rozpoczął od zwiedzenia najbliższej okolicy domu. Tyle razy przejeżdżał samochodem te same ulice i trasy, nie mając pojęcia, co jest kilkaset metrów w bok. By to zmienić, wyruszył w całodzienną pieszą podróż po okolicznych lasach, wzgórzach i drogach. Odkrył mnóstwo ciekawostek!
Niesamowita była również miesięczna "przejażdżka" po Anglii starą elektryczną platformą do rozwożenia mleka:) Pojazd poruszał się z oszałamiającą prędkością maksymalną 24km/godz, narażając pasażerów dodatkowo na wszelkie niedogodności pogodowe i stres związany z ładowaniem akumulatora. Nie da się chyba nie zwolnić pod każdym względem podczas takiej podróży:) Autor zachwala również wtopienie się w krajobraz, co jest niemożliwe w czasie przemierzania kraju samochodem po autostradach.
Jaką przewagę ma podróż pociągiem przez Europę w porównaniu do teleportacji samolotem?;) Daje szansę na stopniowe wtapianie się w nową rzeczywistość. Jeśli w ciągu kilku godzin znajdziemy się na takim samym bezdusznym lotnisku, jak to, z którego startowaliśmy, tyle, że na drugim końcu świata,  nie jesteśmy w stanie zostawić za sobą wszystkich nawyków, problemów itd. Jesteśmy tacy sami, tyle, że w innym miejscu. Kiedy za oknem powoli zmieniają się krajobrazy, kiedy możemy obserwować coraz to innej kultury, zjawiska, mamy szansę całym sobą zanurzyć się w nowym świecie, do którego zmierzamy.
Kolejną rzeczą, do jakiej zachęca Kieran, to zmiana przewodników;) On sam porzucił te znanych wydawnictw, zawierające obok skróconego rysu historycznego listę miejsc koniecznych do "zaliczenia". Budziły w nim zdecydowanie wyrzuty sumienia, jeśli nie udało mu się "przebiec" wszystkich punktów obowiązkowych programu. W zamian zaczął w podróży czytać książki, których akcja działa się lub dzieje w miejscach, do których podróżuje lub opowieści o znanych osobach w danym kraju żyjących. Dzięki temu dojeżdżając do danego kraju jest już "nasiąknięty" jego klimatem, historią, naturą mieszkańców. Świetne rozwiązanie!  Podobno rewelacyjnie sprawdza się podróżowanie nocnymi pociągami, gdyż śpiąca rodzina nie zakłóca lektury;)
Po dotarciu na miejsce Kieran zdecydowanie odradza "zaliczanie" kolejnych atrakcji. Poleca raczej snucie się uliczkami, w które żaden przewodnik nie zaprowadziłby wycieczki, delektowanie się kawą w małej kafejce czy spędzenie czasu na parkowej ławce:)
Im jestem starsza, tym bliższa mi jest idea wolnego podróżowania:) Lektura była dla mnie wielką przyjemnością, inspiracją. Samo zaczytanie się opowieściami Kierana o jego podróżach, lekturach działa jak niezwykły balsam na duszę:)

wtorek, 18 września 2018

"Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy" Paweł Reszka

Rok pierwszego wydania: 2017
Ocena: 3+/6


Od pacjentów można usłyszeć wiele złego na temat lekarzy. Że znieczulica, że brak czasu, że liczy się tylko kasa i kariera itd itp. Pacjent czuje się w Polsce "niezaopiekowany". Lekarz podchodzi do niego przedmiotowo, skupia się na wypełnianiu papierków, a nie na rozmowie z pacjentem.
A jak to wygląda z drugiej strony? Z punktu widzenia młodego lekarza? Dyżur za dyżurem, zmęczenie sięgające zenitu, ręce związane biurokracją, presja czasu.
Autor zatrudnił się jako sanitariusz, by wejść w środowisko lekarzy, poznać je od podszewki. To, co usłyszał w czasie rozmów z nowymi znajomymi, spisał w formie krótkich reportaży-felietonów.
Czy dowiedziałam się z nich czegoś nowego? Nie. Może na chwilę poczułam po raz kolejny współczucie dla medyków. Bo to tacy sami ludzie jak my, o czym często się zapomina. Ze swoimi wadami, słabościami, rzadko-z wielkim powołaniem, którego system nie zabije.
Chwilami miałam wrażenie, że czytam wciąż o tym samym, że tematy są wałkowane do znudzenia, tyle że od nieco innej strony i za pomocą innych słów. Ale przeczytać warto. Chociaż kawałek. Żeby potem w poczekalni przed drzwiami gabinetu zirytować się może chociaż ciut mniej;)

wtorek, 19 czerwca 2018

"Nic nie zdarza się przypadkiem" Tiziano Terzani

Rok pierwszego wydania: 2004
Ocena: 4,5/6


To kolejna bardzo obszerna książka włoskiego korespondenta, po którą sięgnęłam w ostatnim czasie. Wręcz czytałam ją równocześnie z "Koniec jest moim początkiem" , co było doświadczeniem o tyle ciekawym, że "Nic nie zdarza się przypadkiem" powstawała w początkowym okresie choroby autora, a "Koniec..." to  kolejny etap, więc wiedziałam już, do czego prowadziły wcześniejsze działania.
Gdy Terzani dowiedział się, że jest chory na raka, postanowił sprawdzić, czy istnieje na świecie jakikolwiek lek, metoda, które są w stanie go uleczyć. Nie wzbraniał się przed niczym, niczego nie negował, ale i nie wynosił na piedestał. Po prostu wyruszył w podróż, dowiadywał się i doświadczał. Leczenie rozpoczął  w Stanach Zjednoczonych, gdzie Terzani trafił do nowoczesnej kliniki zajmującej się nowotworami w  konwencjonalny sposób. Jednak poczuł się tam niekomfortowo, traktowany nie jak człowiek, a jak kolejny przypadek, zbiór części ciała. Dlatego też, korzystając z przerw w terapii, wyruszył na Daleki Wschód, gdzie medycy, szamani i inni uzdrowiciele podchodzą do pacjenta holistycznie.
Terzani, oprócz metod leczenia, opisuje też rzeczywistość, w której przyszło mu się znaleźć. Jest bacznym obserwatorem zachowań ludzi zarówno w Nowym Yorku jak i u stóp Himalajów. A swe obserwacje i wnioski pilnie zapisuje. Dzięki temu obszerna opowieść staje się dla czytelnika dużo ciekawsza!
Dodatkowo wtrąca opisy swoich emocji, odczuć. Z chorobą mierzy się samodzielnie, samotnie, co było jego w pełni świadomą decyzją. Oddala się od rodziny, przyjaciół, by skupić się na sobie.
Terzani ostatecznie nie odkrył żadnej medycznej nowinki, jednak w podróży znalazł coś równie ważnego: siebie i harmonię. 
Książka wciąga, mimo trudnego tematu mierzenia się z chorobą.

piątek, 19 stycznia 2018

"Książki i ludzie" Barbara N. Łopieńska

Rok pierwszego wydania: 1998
Ocena: 5/6


Barbara N. Łopieńska była znaną i cenioną reportażystką, autorką wielu wywiadów. "Książki i ludzie" to zbiór rozmów z bardziej i mniej znanymi osobami na temat książek. Tych ulubionych, przeczytanych, ale także kiepskich czy wręcz znienawidzonych, które mogły nawet wylądować w piecu;). Na temat stylu czytania (jedni czytają w łóżku przed snem, inni tylko w pozycji siedzącej), celu i powodów zdobywania tych a nie innych tytułów oraz  sposobu organizowania własnej mniej lub bardziej rozbudowanej domowej biblioteczki (czasem książki ustawiane są alfabetycznie, czasem tematycznie, a czasem po prostu w pełni spontanicznie). Można tu znaleźć wiele ciekawostek, smaczków, historyjek dotyczących bogatych księgozbiorów. Poczytać o tym, jaki jest stosunek rozmówców do pożyczania książek (co z reguły grozi nieoddaniem...) czy ich posiadania (niektórzy nałogowo je gromadzą, inni pozbywają się zaraz po przeczytaniu, zostawiając tylko te niezbędne do pracy).
Książki są też okazją do rozmów na inne, poboczne tematy, choćby mediów czy roli pisarza/książki/czytelnictwa w społeczeństwie. Spodobały mi się bardzo trafne uwagi Ryszarda Kapuścińskiego:
„Dawniej oczekiwano od pisarza pisania. Człowiek piszący siedział i pisał. W ciągu ostatnich trzydziestu lat, na skutek ogromnego rozwoju mediów, rola pisarza zupełnie się zmieniła. Wystarczy napisać jedną czy dwie zauważone książki, żeby nie mieć szansy napisania trzeciej. Już media biorą go w obroty. Już wszystko działa przeciwko niemu. Można do końca życia nic więcej nie napisać, tylko jeździć, reprezentować, przemawiać”(str 95)
"Mam do książek bardzo osobisty stosunek. Miasta poznaję poprzez księgarnie, ale nie zdajemy sobie sprawy, że większość świata jest światem bez książki. Książka jest unikalnym fenomenem związanym tylko z kulturą europejską i kulturami, które stanowiły jej odgałęzienia. Cywilizacja książki ginie. Kurczy się dystrybucja książki w świecie, jeśli rozumie się świat tak, jak się powinno, a nie jako coś między Rzymem i Frankfurtem. W Nigerii, w największym kraju Afryki nie ma ani jednej księgarni”(str 96).
„Myślę, że pisanie idzie teraz w kierunku silnej eseizacji. To, co było do opowiadania zabrała telewizja, a miejsce na refleksję jest właśnie w pisaniu. Ważna na świecie literatura jest nasycona refleksją, rozważaniem, zamyśleniem. Bo dziś są dwa typy czytelnika: czytelnik literatury masowej – przedłużenia serialu telewizyjnego, który jak nie może z przyczyn technicznych oglądać serialu, sięga po książkę - i czytelnik wysmakowany, wdzięczny, którego bawi refleksja nad światem."(str 101)
 
Dla mnie, mola książkowego, ta pozycja jest nie lada gratką. Czułam się, jakbym została zaproszona do mieszkań, domów innych miłośników poezji i prozy i mogła przejrzeć zawartość ich półek z książkami, porozmawiać na temat literatury. Przy okazji miałam okazję poznać wiele ciekawych osobowości. Niektóre nazwiska rozmówców są mi doskonale znane (Gustaw Holoubek, Magdalena Tulli, Maria Janion i inni), jednak z niektórymi spotkałam się po raz pierwszy.  Rozmówcami Łopieńskiej są osoby związane w jakiś sposób ze środowiskiem literackim, humaniści, dla których czytanie książek to praca (ach, godne to pozazdroszczenia;): m.in. historycy, tłumacze, krytycy literaccy, jest i wydawca.
Rozmowy prowadzone są lekko, w atmosferze relaksu i ciepła. Mają charakter pogawędki z przyjacielem. Czytelnik ma wrażenie, jakby usiadł z filiżanką herbaty w przytulnym pokoju pełnym książek i mógł porozmawiać z życzliwą osobą na temat wspólnej pasji. Żal, że wielu rozmówców już nie żyje, nic już nie napisze, nie opowie...

Książka stała się też dla mnie źródłem inspiracji do dalszych czytelniczych poszukiwań. Mam wypisaną długą listę tytułów, polecanych przez współautorów. Chętnie poznam też niektóre pozycje napisane przez rozmówców pani Łopieńskiej, chociażby Chądzyńskiej, Janion, Krall czy Kapuścińskiego.
Niezmiernie się cieszę, że miałam okazję i niebywałą przyjemność przeczytać "Książki i ludzi". Ubolewam jednak bardzo, że ta wydana w 1998 roku książka nie doczekała się wznowienia i jest dziś praktycznie nie do zdobycia na rynku księgarskim:( Jedynym ratunkiem i szansą jest biblioteka...

wtorek, 21 listopada 2017

"Moje dziecko gdzieś na mnie czeka. Opowieści o adopcjach" Katarzyna Kolska

Rok pierwszego wydania: 2011
Ocena: 5/6

Urodzenie, wychowywanie dziecka jest dla pary, małżeństwa naturalną potrzebą. Często warunkiem poczucia pełności rodziny. Jednak coraz więcej kobiet i mężczyzn ma problem z zajściem w ciążę i doczekaniem się potomstwa. Gdy mija kilka lat uciążliwych, bolesnych badań i terapii, odarcia z intymności, nadziei przeplatanej z rozpaczą, rodzi się pytanie: co dalej. Niektórzy rezygnują z posiadania dziecka, by swoje życie czynić pełnym i wartościowym na innych płaszczyznach. Jednak wiele serc jest tak pełnych rodzicielskiej, niespełnionej miłości, że budzi się w nich myśl o przyjęciu i pokochaniu obcego maleństwa. Myśl o adopcji.
Katarzyna Kolska przytacza wiele historii par, które zdecydowały się na tą drogę przyjęcia dziecka. Nie są to opowieści słodkie, pełne optymizmu i złudnych nadziei, że potem to już tylko "żyli długo i szczęśliwie". Bo tak nie jest. Wręcz uważam, że przedstawianie takiego obrazu kandydatom na rodziców zastępczych czy adopcyjnych jest oszustwem. Przedstawione w książce historie są bardzo realistyczne, prawdziwe. Autorka pisze w sposób  rzeczowy, zdystansowany, nie "gra" niepotrzebnie na emocjach czytelnika. Rodzice opowiadają o trudnych początkach wspólnej z dzieckiem drogi, o miłości, która wcale nie jest natychmiastowym wybuchem, a rodzi się stopniowo, o budowaniu więzi. O latach walki o "normalność", o rozwój i przyszłość. O tym, że dzieci adoptowane to nie aniołki z blond loczkami, a mali ludzie o pokiereszowanej przez dorosłych psychice, skrzywdzeni, porzuceni, nieufni. Często z różnego rodzaju deficytami, opóźnieniami w rozwoju, których nie widać w momencie adopcji, bo ujawniają się dopiero po latach.
Znajdziemy tu również historię kobiety, która była zabrana nastoletniej matce i oddana do adopcji ponad 40 lat temu. Oraz wypowiedzi matek, które z różnych względów musiały podjąć traumatyczną decyzję oddania dziecka obcym ludziom. Autorka zwraca uwagę na to, jak łatwo nam oceniać negatywnie takie postępowanie. Nie mamy wyobrażenia o tym, przed jak trudnym wyborem stają rodzice zmuszeni nie raz przez życie do oddania dziecka obcym ludziom...
To piękna, ważna książka, pisana w duchu chrześcijańskim (stąd brak poparcia np. dla in vitro, ale to nie jest temat, wokół którego toczą się opowieści). Uważam, że powinna być lekturą obowiązkową dla kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych. A rodzicom biologicznym, wychowującym swoje pociechy, uświadamia, jakiego cudu tak naprawdę doświadczają każdego dnia...

czwartek, 16 listopada 2017

"Jest życie po końcu świata" Joanna Kos-Krauze,

Rok pierwszego wydania:
Ocena: 5+/6


Nie jestem miłośniczką biografii celebrytów wydawanych w formie wywiadów-rzek, których sporo ostatnio na księgarskim rynku. Jednak tym razem skusiłam się kierowana tematyką rozmowy. Trafiłam na książkę rewelacyjną...
Ostatnie lata były bardzo trudne dla Joanny Kos-Krauze. Wieloletnia choroba męża Krzysztofa, będącego równocześnie jej partnerem zawodowym i jego śmierć. Ostatni film, który zaczęli produkować razem, a nad którym praca spadła głównie na nią. I wreszcie Rwanda po ludobójstwie, miejsce, w którym Joanna bywała często w ostatnim czasie, nie tylko ze względu na "Ptaki śpiewają w Kigali", ale także na przyjaciół, których tam ma.
Tych wszystkich traumatycznych wydarzeń dotyczy wywiad. Bardzo szczery. Z rozmowy wyłonił mi się obraz Joanny Kos Krauze jako osoby mądrej, zdystansowanej, pewnej swoich wyborów, decyzji.
To nie jest łatwa książka. Wiele w niej emocji, wyrażanych w oszczędnych słowach. Emocji, które udzielają się czytelnikowi. Które chwilami aż bolą.
Ale jest to też opowieść o życiu, po prostu. O poprzednich filmach, o ich genezie i przyjęciu przez opinię publiczną. O małżeństwie, rodzicielstwie, choć sprawy dotyczące innych są tylko wspomniane.
Ciekawa jest forma książki. Wywiad przeplata się z bardzo obrazowymi, koszmarnymi wręcz relacjami z wydarzeń w Rwandzie, komentarzami do filmów. Bardzo wymowny dla mnie jest brak jakichkolwiek zdjęć, co wyróżnia tą autobiografię od wielu innych. Co ciekawe, nie ma tu za bardzo powrotu do czasu dzieciństwa, autorki skupiły się zdecydowanie na konkretnym odcinku życia Joanny Kos-Krauze. 
To nie jest książka, którą można szybko przeczytać i równie szybko zapomnieć. To słowa, które przynoszą zadumę i zostają w pamięci na długo.
To chyba najlepsza pozycja, jaką przeczytałam w tym roku.

 "Każdy jest zagadką. Każdy ma w sobie jakiś brylant, tylko nie każdy pozwala mu błysnąć. Nie każdy jest gotowy do poświęceń i cierpienia, żeby dać swojej duszy głos" (str 154)

 " Samotność jest ceną niezależności. A niezależność oznacza zawsze jedno-wysoki poziom lęku, bo wiesz, że możesz się mylić, bo ufasz swojemu instynktowi, bo idziesz za swoją intuicją, czasami inaczej myślisz, masz inne zdanie, czasami jesteś zbyt asertywny, czasami zbyt agresywny, czasami przejmujesz sie czymś za bardzo. Ludzie podziwiają niezależnych, zazdroszczą im, ale robią wszystko, aby takimi nie być. Wtłaczają swoje życie w koleiny wyżłobione przez innych. Dlatego stawiane przez nas pytanie brzmi: ile energii człowiek jest gotów poświęcić, aby obronić swą nieszablonowość? Jaką zapłacić cenę?" (str 152)

sobota, 2 września 2017

"Dom w Ulsan czyli nasze Rozlewisko: Korea Południowa oczami ekspata" M. Kalicińska, V.Miller

Rok pierwszego wydania: 2016
Ocena: 4/6


Małgorzata Kalicińska-kobieta na zakręcie i Vlad Miller-ekspat, samotny z daleka od kraju z rodziny. Poznali się w internecie. Coraz lepiej im się rozmawiało. Wreszcie spotkali się na żywo, w Poznaniu, uznali, że to jednak "to" i wreszcie pisarka po 14-godzinnym locie wylądowała w Ulsan, koreańskim mieście portowym, do którego miała wracać kilkakrotnie na sześć miesięcy w roku.
W pięknie wydanej (National Geographic) książce oboje opisują, jak się poznali, jak najpierw Siwy, a potem Małgorzata znaleźli się w Korei Południowej, a potem...o życiu. O codzienności, pracy w stoczni, zakupach, kuchni i wycieczkach. Przytaczają też wiele ciekawostek.
Tekst opatrzony jest mnóstwem pięknych zdjęć.
Czyta się lekko i przyjemnie. To nie jest typowy reportaż o danym kraju, to nie relacja podróżnika, a subiektywna opowieść zwyczajnych ludzi, którzy wiodą całkiem zwyczajne życie na drugim końcu świata.