niedziela, 19 maja 2024

"Niebieska łódka" Lucyna Leśniowska

 Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 4/6


 Kiedy przypadkowo w oko wpadła mi informacja, że akcja "Niebieskiej łódki" dzieje się w Jastarni, wiedziałam, że muszę ją przeczytać! Nie kiedyś, teraz, już, natychmiast! Fakt, że przypisywana jest do literatury młodzieżowej, nie zniechęcił mnie ani trochę, a może wręcz zachęcił? Dorosłe współczesne powieści obyczajowe są tak często płytkie i nijakie...

Jastarnia-miejsce dla mnie wyjątkowe. Jako nastolatka spędzałam tam co roku kilka wakacyjnych tygodni. Jako dorosła wracałam tam nie raz. Mała kropka na mapie Polski, związana z tak wieloma wspomnieniami, budzi ciepło w okolicach serca za każdym razem, gdy o niej pomyślę...

Zygi i Julia, główni bohaterowie "Niebieskiej łódki" właśnie zaczynają naukę w liceum w Helu. Oboje mieszkają w Jastarni. Jako dzieci byli przyjaciółmi, spędzali ze sobą mnóstwo czasu na zabawach. Ale potem stało się coś, co ich rozdzieliło. Aż do tej chwili, gdy znów spotkali się w szkolnej ławce. Po latach trochę sobie obcy, znów ciekawi siebie. Każde z nich ma trudne życie, los nie obszedł się z nimi łaskawie. Zygiego wychowuje ciocia i wujek, mama spotyka się z nim raz na kilka miesięcy, ojca nie zna w ogóle. Tata Julii jest alkoholikiem, mama ciężko pracuje sprzątając okoliczne pensjonaty. Jedynym oparciem jest dla dziewczynki dziadek. 

Oboje nastolatków ma wielkie pasje, które pozwalają im jakoś trwać w tym popapranym świecie stworzonym im przez dorosłych. On gra na gitarze, pisze teksty, komponuje. Ona maluje obrazy.

A potem pojawia się ten trzeci. I ta czwarta. I żadne uczucie nie jest już takie jednoznaczne, proste. Czy przyjaźń między dziewczyną i chłopakiem ma szansę przetrwać? Czy nie zabije jej zazdrość albo nie za blisko jej do miłości?

Smutna ta opowieść. Pełna ran tych zewnętrznych i wewnętrznych, skrywanych przed światem. Pełna bolesnych doświadczeń, pijackich awantur, rozczarowań i tęsknoty za normalną rodziną. Strachu przed przyszłością. Braku wiary w siebie. Julia i Zygi, oboje tak obolali, są dla siebie kołem ratunkowym. Czy jednak mogliby stworzyć wspólny dom, jeśli ich obraz jest tak wypaczony?  Czy kochają swoich wybranków czy szukają w nich namiastki normalnego świata, wolnego od alkoholu i przemocy? 

Ta świetnie napisana powieść przywodzi mi na myśl klimat książek Siesickiej. Dojrzewanie bohaterów, utrudnione jeszcze przez traumy dzieciństwa; pierwsze miłości; szkolne realia; trochę wakacyjny klimat. A wszystko to opisane dobrym językiem, bez przegadania, bez tej powszechnej dziś bylejakości, bez słodzenia i traktowania młodego czytelnika jak mało rozumnego obywatela świata...

Jedyne,  co zgrzytało mi chwilami w trakcie lektury to pytanie, czy rzeczywiście jest możliwe, że w tak małej miejscowości stali mieszkańcy się nie znają? Czy można jesienią stać na przystanku autobusowym w Jastarni i nie znać innych czekających pasażerów? Czy można być zaskoczonym, że ochlapana błotem na tymże przystanku, stojąca obok kobieta za kilka godzin okaże się nauczycielką w liceum w Helu? Nie wiem, być może. Ja zawsze jestem tam tylko wczasowiczką, tą obcą. Latem miejscowość zalewa tłum przyjezdnych, ale jesienią i zimą uliczki są puste. Może jednak Jastarnia rozrosła się już na tyle, że jej stali mieszkańcy rzeczywiście się nie znają? 

"Rozstania pozostawiają po sobie uczucie tęsknoty za czymś, czego jeszcze się nie przeżyło" (str. 75 ebook)

"Podobno tworzenie własnego świata wymaga odwagi" (str 79)

czwartek, 9 maja 2024

"Szwecja czyta. Polska czyta"

 Rok pierwszego wydania: 2015

Ocena: 4/6


 Z badań wynika, że w Szwecji czyta większość społeczeństwa. Każdy średnio 20 minut dziennie. Podobno w Szwecji jest taki zwyczaj, że w święta, po zjedzeniu rodzinnego posiłku, każdy zaszywa się w kąciku ze swoją książką (w Polsce-rodzina zasiada przed telewizorem...) Literatura szwedzka jest szeroko znana (i promowana) na całym świecie od wielu lat. 

Jak wypada na tym tle czytelnictwo w Polsce? Cóż, trochę kiepsko. Ale o tym chyba wszystkim wiadomo... 

Z czego wynikają te różnice? Czynników jest wiele. Choćby historyczno-religijny. Szwecja jest oficjalnie krajem luterańskim, a protestanci kładą duży nacisk na naukę i czytanie Biblii od dziecka, co potem płynnie przechodzi w czytanie książek. Inna kwestia, że w Szwecji "czyta się to, co ma się ochotę przeczytać, a nie to, co wypada. Takie niehierarchiczne spojrzenie na kulturę ma wady, ale ma też dobre strony, bo przyczynia się do rozpowszechniania czytelnictwa w różnych warstwach społecznych. W Polsce wciąż bardzo silny jest inteligencki paradygmat dzielący literaturę na wysoką i popularną, więc bezwartościową. Czytają zatem głównie inteligenci, a potem dyskutują o literaturze w swoim zamkniętym kręgu. (...) Gdyby ktoś w towarzystwie [w Szwecji] zaczął dyskutować o znaczeniu znajomości Homera, zaraz odezwałyby się głosy, że jest to bardzo elitarne i hierarchiczne spojrzenie na literaturę. Dlaczego Homer? Przecież Homer nie jest dla wszystkich! W ten sposób łatwo dojść do przekonania, że nie trzeba znać Homera, bo on nie jest dla wszystkich" (str 81) Co z tego wynika, w Szwecji dużo czyta klasa robotnicza, która od pokoleń wychowuje dzieci w obecności książek. W Polsce rzeczywiście czytanie zarezerwowane było tradycyjnie i kulturowo dla klas wyższych. Nie ma się czemu dziwić, biorąc pod uwagę, że w XVIII wieku ponad 90% społeczeństwa Rzeczypospolitej było analfabetami, a na początku XX wieku odsetek ten bliski był 50! Planową akcję likwidacji analfabetyzmu w Polsce przeprowadzono dopiero na początku lat 50-tych! 

"W 16% gospodarstw domowych w Polsce nie ma ani jednej książki, w 15% są tylko podręczniki; 80% ma nie więcej niż trzy półki z książkami, czyli około stu woluminów. Polska szkoła nie jest w stanie wykształcić nawyków czytelniczych (...) Krąg czytających Polaków jest dość zamknięty; ci, którzy czytają, zwykle korzystają z bibliotek i kupują książki. Nie rozmawiamy o książkach, rzadko lub wcale nie dajemy ich w prezencie. Co gorsza, kręgi osób nieczytających i kręgi czytelników są trwale rozłączne." 

Powodów różnic dotyczących zarówno poziomu czytelnictwa, jak i jego promocji w tych obu krajach jest wiele. Przyznam, że obraz, jaki wyłaniał mi się w miarę poznawania kolejnych rozdziałów, nieco mnie, czytelniczkę nałogową, przygnębił. Niestety, przyszło mi żyć w kraju o takiej historii, tradycji i kulturze, więc może lepiej cieszyć się z faktu, ilu mamy czytelników, wydawnictw, Noblistów, pisarzy i bibliotek, a nie narzekać na to, czego nie ma a bywa gdzieś indziej ;) I podejmować działania, by kolejne pokolenia nie zapomniały o istnieniu słowa drukowanego!

W pierwszej części książki Katarzyna Tubylewicz przeprowadziła wywiady ze Szwedami związanymi z szeroko pojętym  procesem powstawania i użytkowania książki, a więc z wydawcami, pisarzami, tłumaczami, bibliotekarzami, księgarzami i krytykami. Druga część to odpowiedź polska czyli rozmowy przeprowadzone przez Agatę Diduszko-Zyglewską z reprezentantami naszego rynku książkowego. 

Książka powstała w 2015 roku. Z perspektywy czasu widzę wiele zmian, jakie zaszły w czytelniczym świecie od tamtej pory. Na pewno pozytywna jeśli chodzi o rozwój bibliotek w Łodzi, wyposażenie ich w nowości, próby dotarcia do nieczytającej części społeczeństwa. Biblioteki zaczęły przypominać te europejskie, stały się centrami kultury a nie tylko miejscami pełnymi starych, zakurzonych woluminów.

Książkę czyta się szybko, choć momentami nużyły mnie opowieści o szczegółach szwedzkiego rynku wydawniczego, informacje, jakiej wysokości tantiemy otrzymują pisarze itp. Jednak warto było przez nie przebrnąć by dla równowagi znaleźć wiele ciekawostek miłych oku i duszy mola książkowego :)

środa, 8 maja 2024

"Kroniki beskidzkie i światowe" Andrzej Stasiuk

 Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 5/6


 Andrzej Stasiuk jest pisarzem wędrującym przekornie nie na zachód, a na wschód. Celem wypraw są zarówno miejsca po prawej stronie Wisły, jak i dalsze, choćby na Bałkanach czy Ukrainie. Jazda samochodem setki czy tysiące kilometrów sprzyja rozmyślaniom, obserwacjom, wspomnieniom (co, jak zaznacza autor, nie zwiększa jednak zagrożenia na drodze!). A z nich rodzą się felietony, publikowane pierwotnie w Tygodniku Powszechnym, a następnie zebrane w książkę. 

Ich tematyka jest różnorodna, jak zmieniający się krajobraz za oknem, nastrój, pora roku... Bo Stasiuk jest wnikliwym obserwatorem i krytycznym, często ironicznym komentatorem rzeczywistości. Dostrzega zarówno pasące się na łąkach owce (i rozmawia z nimi o polityce i snach...), niepasujące do otoczenia, paskudnie nowoczesne kościoły, w których pełno jest złota, a mało Boga, jak i pojedynczego człowieka z jego codziennym utrapieniem, ale i radością ze zwyczajnego drobiazgu...

Poglądy i komentarze bliskie są moim. Chyba podobnie jakoś odbieramy rzeczywistość. Dlatego z wielką przyjemnością czytałam "Kroniki beskidzkie". Jakbym słuchała opowieści bliskiego przyjaciela.

Odżyła we mnie nadziej, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy mają odwagę widzieć prawdę i nazywać ją po imieniu. Stasiuk robi to z charakterystyczną dla siebie ironią, czasem nieukrywanym zniesmaczeniem, z lekką domieszką melancholii, zawsze bez wszechobecnej  fikcji.

"Swoją drogą to jest ciekawe, że zwolennicy przywracania pamięci o klęskach, grobach, nieboszczykach oraz heroicznej historii tracą pamięć codzienności. Próbują narodowi zafundować historyczną lobotomię. Bo dla nich ludzka, prywatna historia nie ma znaczenia. Należy ją usunąć, by zrobić miejsce dla wszechogarniającej fikcji. Fikcją po prostu rządzi się bez problemu" (str 113)