Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 3/6
Każdy rodzic stara się być jak-najlepszym-rodzicem dla swoich dzieci. Wprawdzie codzienność z potomkami nie zawsze jest tak słodka, jak ta pokazywana na instagramowych zdjęciach, albo w gazetkach dla młodych mamuś, ale i tak się stara. Choć czasem już brak cierpliwości. Choć nie raz na usta cisną się niecenzuralne słowa, mające przywołać potomka do porządku.
Autorka, Polka mieszkająca w Norwegii z mężem i trójką małych dzieci, też stara się być najlepszą mamą. Choć czasem brak jej cierpliwości. Ale przecież nikt nie jest idealny, każdemu zdarza się popełnić błąd, podnieść głos, wykrzyczeć emocje.Ogromny szok przeżywa w dniu, w którym okazuje się, że odpowiednie organy państwowe przejęły opiekę nad jej dwoma kilkuletnimi synami i zabrały ich ze szkoły prosto do tymczasowych rodzin zastępczych! Powód: młodszy z chłopców skarżył się w szkole, że rodzice biją go pasem. To wystarczyło. Nikt nie sprawdził tych informacji. Nikogo nie zastanowiło, że dziecko nie ma śladów pobicia na ciele. Od razu oskarżono rodziców o przemoc i wszczęto dochodzenie.
Książka jest zapisem drogi, jaką przebyła zrozpaczona matka, by odzyskać niesprawiedliwie odebrane jej dzieci.
Czytałam już kiedyś o tym, że Skandynawowie się wyczuleni na krzywdę dzieci. Jak wielką wagę przykładają do nietykalności fizycznej, do przemocy psychicznej. Zwłaszcza czujni są w stosunku do dzieci cudzoziemców, w tym Polaków. Jednak w tamtej książce z opowieści nie raz wynikało, że interwencja państwa miała swoje uzasadnienie. My nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak szybkich reakcji, zwłaszcza że w Polsce nie raz dochodzi do tragedii z powodu opieszałości i pozostawienia dzieci z rodzicami biologicznymi. Z tego, co wiem w Norwegii i innych europejskich krajach na porządku dziennym są sytuacje, że po jakiejkolwiek skardze dziecka, np. w szkole, jest ono na wszelki wypadek umieszczane od razu w rodzinie zastępczej, a dopiero potem wyjaśnia się sytuację...
Przyznam, że trudno uwierzyć w całkowitą niewinność autorki i jej męża. Nie mogę sobie wyobrazić, że organy państwowe, pewnie porównywalne z polskim MOPSem, nie dość, że bez żadnych wyjaśnień i powodów odbierają dzieci, to jeszcze kilka lat trwa proces ich powrotu do rodziny...Wiadomo, że Kamieńska jest stroną bardzo zaangażowaną w całą sytuację, że trudno jej obiektywnie cokolwiek oceniać. Jednak nie raz nasuwało mi się pytanie: czy rzeczywiście nic się w tym domu nie działo?
Początek książki nie bardzo wprowadza w szczegóły sprawy. Więcej: czytelnik nie bardzo wie, o co chodzi, co się stało. Przez większą część opowieści jest przekonywany, jak bardzo ta rodzina została skrzywdzona nieprawdziwymi pomówieniami i oczywiście-odizolowaniem dzieci i umieszczeniem ich w rodzinach zastępczych. Ma okazję przeczytać fragmenty urzędowych pism. Przekonać się, jakie spustoszenie w psychice młodszego chłopca dokonała kilkuletnia rozłąka z rodzicami. Dopiero na ostatnich kartkach matka przyznaje, że zdarzało jej się wyzywać dzieci, że nie była idealna.
Zabrakło mi tu takich zwyczajnych opisów spotkań rodziców i dzieci, relacji małżonków (o mężu pani Kamieńskiej nie ma prawie nic), relacji z najmłodszą córeczką, informacji o rodzinach zastępczych. Takich elementów, które czyniłyby pewien klimat. Sprawiłyby, że książka stałaby się opowieścią. To, co przeczytałam, to w głównej mierze pełne emocji oskarżenia płynące w stronę urzędników, systemu, potwierdzane kolejnymi argumentami i cytowanymi pismami urzędowymi. Na koniec nurtowało mnie pytanie: dlaczego, po takich przeżyciach, pełni żalu do panującego w Norwegii prawa, rozgoryczeni brakiem jakiegokolwiek wsparcia psychologicznego, autorka i jej mąż nie wyjechali stamtąd zaraz po odzyskaniu dzieci? Dlaczego czekali, aż system znów się nimi zainteresuje? Dlaczego spróbowali się odciąć od przeszłości i zacząć nowe życie dopiero po dłuższym czasie? I dlaczego urzędnicy znów się nimi zainteresowali? Nie znalazłam odpowiedzi na te pytania.
Tytuł książki ma być symbolem tego, że wszelkie decyzje dotyczące dzieci były podejmowane za zamkniętymi drzwiami, praktycznie bez konsultacji z rodzicami. Matka była jedynie informowana, często listownie, o kolejnych poczynaniach urzędników. Nie miała też wglądu w dokumentację, która, jak się okazało, była w dużym stopniu zakłamana i fałszowana.
Temat jest bardzo ciekawy, jednak na pierwszy rzut oka widać, że autorka nie jest pisarką. Zapis wspomnień, opowiedzenie ten traumatycznej historii było raczej pewną formą terapii, uzewnętrznieniem emocji. Całość spisana jest bardzo chaotycznie, obraz sytuacji wyłania się niepełny, nie pozwala na obiektywną ocenę wystawioną przez osobę stojącą z boku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz