Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lit. amerykańska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lit. amerykańska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 6 września 2024

"Francja. Radość życia" Cathy Yandell

 Rok pierwszego wydania: 2023

Ocena: 4,5/6



We Francji, w Paryżu byłam tylko raz, prawie 30 lat temu, na wycieczce. Biegając między muzeami nie miałam za bardzo okazji nasiąknąć klimatem tego miasta. Literatura francuska też nie jest tym czym się zaczytuję. Ale w ostatnim czasie zbiegiem różnych okoliczności wpadły mi w ucho francuskie piosenki, do ręki książka francuskiej autorki, a obecnie czytam "Sławę i chwałę" Iwaszkiewicza, w której to powieści bohaterowie bywają właśnie w Paryżu. Kiedy więc trafiłam na zachęcającą recenzję "Francji" autorstwa  osoby, co do której gustów czytelniczych i znawstwa mam duże zaufanie, pobiegłam do biblioteki i zanurzyłam się w opowieści o tym mało mi znanym kraju.

Autorka jest Amerykanką, która po raz pierwszy odwiedziła Paryż w wieku kilkunastu lat w ramach wymiany studenckiej i...zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia! Po latach wróciła już z mężem i z dziećmi na kilka lat, jako wykładowczyni literatury na uczelni. Zapragnęła wtopić się w miasto, w kulturę, jak tylko jest to możliwe dla obcokrajowca. Przy okazji nie uniknęła oczywiście mniejszych i większych wpadek, o których z dużym dystansem i poczuciem humoru opowiada w książce. Jednak to nie zabytki czy sztuka były głównym obiektem jej zainteresowań, a przynajmniej tak wywnioskowałam z czytanej lektury, a szeroko rozumiana radość życia, która charakteryzuje Francuzów. Jej źródeł jest wiele, zarówno małych jak i dużych. Paryżanie są mistrzami celebrowania posiłków i gotowania (jest np. zakaz jedzenia w pracy przy komputerze i biurku, gdyż śniadanie powinno być spożywane w oderwaniu od obowiązków zawodowych, najlepiej w uroczej knajpce w miłym towarzystwie).  Cenią sobie dobre relacje międzyludzkie, lubią się spotykać z rodziną czy przyjaciółmi, ale też porozmawiać ze sprzedawcą warzyw czy piekarzem z sąsiedniej ulicy. Czerpią mnóstwo czysto zmysłowej przyjemności z fizycznej aktywności, ćwiczeń w parkach, uprawiania sportu czy choćby spontanicznego tańca. Korzystają chętnie z talasoterapii czyli zabiegów z wykorzystaniem wody morskiej. Wszechobecna sztuka i literatura (we Francji czytanie książek jest elementem życia społecznego!) również są źródłem przyjemności!

Nie jest to przewodnik. Nie jest to powieść. To raczej luźna opowieść autorki o tym, jak poznawała inną kulturę, jak uczyła się tytułowej radości życia. Z książki dowiemy się, że jeśli umawiamy się na wizytę na 20.00 to zdecydowanie powinniśmy przyjść o 20.15 i jakich kwiatów w żadnym wypadku nie należy dawać pani domu,  a nie o zabytkach oglądanych masowo przez turystów.

Lektura jest bardzo przyjemna i lekka, czyta się ją szybko i z uśmiechem. Przyznam, że od dwóch dni pijam kawę z dużo większym skupieniem i radością niż wcześniej i rozmyślam o tym, jak czerpać radość z codziennych drobnych czynności. Mam też ochotę sięgnąć po francuską literaturę i obejrzeć jakiś francuski film. Taka jest magia książki!

wtorek, 28 maja 2024

"Ziemia tragiczna" Erskine Caldwell

 Rok pierwszego wydania: 1944/1975

Ocena: 4,5/6


  "Teren leżał nisko i był podmokły, po każdym większym deszczu woda występowała z rowów zalewając uliczki i podwórka. Pierwotnie właściciele uważali te grunty za bezwartościowe i większość parceli zajęło miasto za niezapłacone podatki. Tereny stanowiły niby w dalszym ciągu część Południowej Strony, ale miasto, rozpościerające się na wielu milach kwadratowych suchej płaszczyzny, nie interesowało się zbytnio Biedówkami. Ich mieszkańcy byli ubodzy, nie mieli prawa głosu,  gdyż nie płacili podatków, i członkowie zarządu miejskiego nie potrzebowali ich dla utrzymania się przy władzy. Mieszkańcami Biedówek byli po większej części dawni robotnicy fabryki prochu, których pościągano z różnych zakątków Arkansas, Tennessee, Missisipi, Alabamy i Georgii. Wielu z nich przez dwa lata zarabiało po półtora dolara za godzinę półkwalifikowanej pracy w fabryce. Nikt na Biedówkach nie wiedział, dlaczego fabrykę zamknięto, a urządzenia wywieziono. Niektórzy twierdzili, że leżała zbyt daleko zarówno od Pacyfiku, jak od Atlantyku; inni byli zdania, że po prostu rząd wybudował za wiele podobnych fabryk. Jakikolwiek był powód, setki rodzin wylądowały na Biedówkach. Większość nie odłożyła sobie nawet na powrót do domu, reszta nie miała dość pieniędzy na spłacenie długów i też nie mogła się ruszyć z miasta. W ciągu ostatniego roku przejadali po kolei pianina, radia, auta i meble; teraz, nie mając już samochodów ani nic więcej do sprzedania, tylko najtwardsi trzymali się jeszcze na Biedówkach. Dziesięć czy dwanaście rodzin wywędrowało już w dół kanału na wysypisko śmieci, gdzie po całych dniach przebierali odpadki, szukając butelek i złomy do sprzedania miejskim handlarzom starzyzny" (str 58)

Spence jest jednym z tych, którzy ulegli namowom i dali się zwerbować do fabryki prochu, a po jej zamknięciu wylądowali z rodziną na Biedówkach. Starsza córka Libby znalazła gdzieś dorywczą pracę i stara się choć trochę pomóc rodzicom, oddając im przy okazji sporadycznych wizyt w domu po kilka dolarów na jedzenie. Młodsza, trzynastoletnia Mavis, uciekła z domu i została prostytutką w mieście, by zarobić na jakiś ciuch czy kosmetyki. Maud, żona Spenca, całe dnie leży w łóżku, targana dreszczami, na które pomóc może tylko butelka ulubionego ekstraktu żołądkowego doktora Mundaya. Pewnego dnia w poszarzałym od słońca i deszczu drewniaku z blaszanym dachem pojawia się młoda dziewczyna z opieki społecznej, która nieudolnie próbuje pomóc rodzinie, malując przy okazji nierealne obrazy świetlanej przyszłości.

Ta krótka powieść jest studium biedy. Biedówki to ziemia tragiczna, zamieszkana przez ludzi z syndromem wyuczonej bezradności. Autor pozwolił mi poznać ich sposób myślenia, podejścia do życia. Bieda prowadzi do frustracji. Czasem do tragedii. Często do zdeprawowania. 

Kto lub co jest winny całej tej sytuacji? Caldwell pokazuje złożoność problemu. A robi to w sposób dość lekki, z charakterystyczną nutką ironii, humoru, tak, że naprawdę nie raz uśmiechałam się pod nosem czytając o absurdalnych zachowaniach bohaterów. 

wtorek, 28 czerwca 2022

"Woda dla słoni" Sara Gruen

 Rok pierwszego wydania: 2006

Ocena: 4/6



Jacob Jankowski jest dobrze zapowiadającym się studentem weterynarii renomowanej uczelni w Stanach lat 50-tych. Tuż przed egzaminami końcowymi jego rodzice giną w wypadku samochodowym, a dom przechodzi na własność banku. Zdruzgotany chłopak rzuca studia i przez przypadek trafia do Cyrku Braci Benzinich. Nagle znajduje się w świecie brutalnych reguł, dumnych artystów i poniżanych pracowników obsługi. Spotyka prawdziwych przyjaciół, zaciętych wrogów i miłość swojego życia. 

Historię poznajemy z opowieści dziewięćdziesięcioletniego Jacoba, mieszkańca domu starców, którego wspomnienia obudziło przybycie cyrku na pobliski plac. Autorka sprawnie przeplata teraźniejszość i przeszłość. 

Przyznam, że na początku trudno mi się było wciągnąć w tę powieść. Wydała mi się chaotyczna, a mieszanie czasu teraźniejszego i przeszłego w języku narracji drażniło. Od pierwszych zdań spodobał mi się wątek Jacoba-staruszka. Jego przemyślenia, żywot w domu starców przybliżyły mi odczucia starszych ludzi. Stopniowo wciągał mnie wątek cyrkowy. Chory psychicznie mąż Marleny, który stawał się coraz bardziej nieobliczalny. Znęcanie się właściciela cyrku nad pracownikami...Rodząca się miłość...Praca z Rosy-ogromną słonicą. I wreszcie kulminacyjna scena wypuszczenia zwierząt z menażerii...Coraz więcej niespodzianek, coraz większe emocje. Tak, im dalej, tym bardziej nie mogłam się oderwać od lektury:)

Wielkim zaskoczeniem było dla mnie polskie pochodzenie Jacoba i to, że słonica rozumiała tylko polecenia wydawane jej po polsku :) Miły akcent :)

Po skończeniu książki, obejrzałam też film, powstały na jej podstawie. Jednak różni się nieco od pierwowzoru. Jest mniej brutalny, pominięte zostały niektóre scysje w zespole cyrkowym. Relacja Marleny z mężem też została spłycona. W każdym razie książka zrobiła na mnie większe wrażenie. 

środa, 8 czerwca 2022

"Darmowy obiad" Rex Ogle

 Rok pierwszego wydania: 2019

Ocena:

Źródło: Legimi



Ta książka aż boli. Dosłownie.

Autobiograficzna opowieść o dorastaniu w biedzie. Bardzo szczegółowa, chwilami drastyczna. Być może to rodzaj autoterapii.

Rex mieszka z bezrobotnymi mamą i ojczymem oraz malutkim przyrodnim bratem. Dorośli "ambitnie" nie chcą podjąć byle jakiej pracy. W związku z tym nie stać ich praktycznie na nic. Bony żywnościowe z opieki społecznej nie pozwalają nawet na zaspokojenie głodu. To typowi "mieszkańcy przyczep". W pokoju Rexa nie ma mebli, jedynie materac, na którym śpi. W pokoju rodziców jest niewiele lepiej-łóżko i stary telewizor przyniesiony ze śmietnika. Ubrania ze szmateksu lub od sąsiadów, znoszone, zwykle za duże. Dziurawy plecak. I ciągły wstyd wynikający z bycia gorszym. A do tego meksykańskie korzenie, które widać w kolorze skóry...Czy może być gorzej? Okazuje się, że tak. Przystąpienie do programu "darmowy obiad" dopełnia tragedii chłopca. Codziennie stawia czoła upokarzającym scenom na stołówce, kiedy musi powiedzieć kasjerce, że przysługuje mu darmowy posiłek...

Rex nie zgadza się z powiedzeniem, że pieniądze szczęścia nie dają. Obcując z bogatymi rówieśnikami w szkole, ukrywając kolejny raz podbite oko, uciekając przed pięściami sfrustrowanej matki, patrząc na bijącego żonę ojczyma-marzy, by mieć pieniądze. By stać go było na zaspokojenie podstawowych potrzeb. By móc mieć wreszcie spokój...

Wstrząsnęła mną ta powieść. Przypomniała o cierpieniu tysięcy dzieci w różnych krajach, mających dzieciństwo jak Rex...

środa, 18 sierpnia 2021

"Nomadland: w drodze za pracą" Jessica Bruder

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4/6



Ameryka - kraj spełnionych marzeń, dobrobytu.  Czy na pewno? Wiele osób po sześćdziesiątym roku życia, zamiast cieszyć się spokojną emeryturą i zasłużonym odpoczynkiem, nie ma środków niezbędnych dla zaspokojenia podstawowych potrzeb. Jedną z nich jest utrzymanie domu/mieszkania. Kryzys 2008 roku pogrzebał ich marzenia, pozbawił nadziei i perspektyw na przyszłość. Upadek systemu ubezpieczeń, niskie wynagrodzenia, drastyczny spadek wartości nieruchomości, choroba, kryzys rodzinny-przyczyn jest tyle, ile osób. Wielu emerytów zmuszonych jest do sprzedania domu, którego nie są w stanie utrzymać. Kupują campera, vana, starą ciężarówkę, która teraz stanie się ich domem, i wyruszają w podróż po kraju w poszukiwaniu pracy.

Dla pracodawców, zwłaszcza wielkich firm, są smakowitym kąskiem. Zdeterminowani, zawsze dostępni (mieszkają na parkingu, więc zawsze mogą kogoś zastąpić...), odpowiedzialni. Nigdy nie narzekają, mimo braku sił, chorób i niskiego wynagrodzenia. 

Przez resztę społeczeństwa traktowani jak bezdomni, sami nie lubią tego określenia. Nazywają siebie współczesnymi nomadami, bezmiejscowymi. Twierdzą, że świadomie podjęli decyzję i porzuceniu systemu opresji, uzależnienia od państwa, płacenia czynszu i podatków. Szczycą się odzyskaną wolnością, uczą minimalizmu, który ma im dać szczęście. Między nomadami zawiązują się przyjaźnie, prowadzone przez nich blogi pełne są porad dla nowicjuszy. Tylko czasem uśmiech przebija się przez łzy...Bo drugą stroną medalu jest samotność, często brak rodziny, brak perspektyw, strach, bezradność, upokorzenie...

Autorka przedstawia nam kilkoro współczesnych amerykańskich nomadów. Jednak dużą część książki stanowi analiza amerykańskiej polityki społecznej, wyzysk ludzi przez duże koncerny (zwłaszcza Amazon jest wielokrotnie przywoływany jako pracodawca bezmiejscowych). Od pewnego momentu jakby wszystko zaczyna się kręcić w kółko, powtarzać. Trochę mnie to znużyło. A trochę liczyłam na coś innego.

Nie ukrywam, że przygnębiający jest obraz starszych ludzi, pozbawionych już sił, nie raz cierpiących na przewlekłe choroby, którzy nie mają nawet swojego miejsca na ziemi, a ostatnie lata życia muszą spędzić w ciężkiej pracy, by mieć jakiekolwiek środki do życia. Obraz dający do myślenia...

czwartek, 24 czerwca 2021

"Dojdę tam-warto" John Donovan

 Rok pierwszego wydania: 1969

Ocena: 4/6



Nastoletni Dawid jest wychowywany przez babcię. Jego mama, alkoholiczka, po rozwodzie nie bardzo jest w stanie zająć się kilkulatkiem. Ojciec założył nową rodzinę. Na wysokości zadania stanęła babcia, która swoją starość spędziła na samotnej opiece nad chłopcem. Ich nieduży świat był już całkiem nieźle poukładany, kiedy atak serca odebrał dziecku opiekunkę w ciągu jednej nocy... Po pogrzebie w domu teraz już Dawida zbiera się cała bliższa i dalsza rodzina, by ustalić, kto przejmie dziecko i jego nieodłącznym, ukochanego jamnika Freda. Ostatecznie matka (z którą kontakt Dawid miał znikomy) deklaruje się, że zajmie się synem. Wiąże się to z przeprowadzką chłopca do dalekiego Nowego Jorku, z domu do malutkiego mieszkania w starej kamienicy. 

Życie Dawida sypie się w gruzy. Ma problemy by odnaleźć się w wielkim mieście. Samotny, zdany na opiekę niezrównoważonej matki alkoholiczki, zagubiony. Wreszcie poznaje rówieśnika, z którym zaczyna go łączyć przyjaźń, a nawet coś więcej. Wspólnie stawiają czoła niełatwym wyzwaniom dorastania. Chłopiec musi się też zmierzyć z kolejnym dramatem, jakim jest śmierć ukochanego psa. 

To subtelna opowieść o dojrzewaniu głównego bohatera, poszukiwaniu własnej tożsamości, konfrontacji z własnymi rodzicami i przeszłością. 

Książka napisana jest bardzo rzeczowo, prostym, konkretnym językiem, jakim posługuje się nastolatek. Jednak bije z niej ogromny smutek, a samotność i zagubienie Dawida są wręcz namacalne. Na pewno niejeden czytelnik może się utożsamiać z głównym bohaterem. Niestety. Jest w tej opowieści jednak jakaś nadzieja na to, że Dawid, świadomy błędów swoich rodziców, bogaty o własne doświadczenia, będzie umiał w dorosłym życiu odnaleźć swoją drogę.


środa, 9 czerwca 2021

"Kochając syna" Lisa Genova

 Rok pierwszego wydania: 2012

Ocena: 3/6



Od jakiegoś czasu mam swego rodzaju kryzys czytelniczy. Być może w przebodźcowanym umyśle zabrakło miejsca na literackie historie? A może wzrosły moje oczekiwania? Po cokolwiek sięgam w ciągu kilku ostatnich tygodni, nie zaspokaja moich oczekiwań, szybko nuży, albo okazuje się tak płytkie językowo i stylistycznie, że zwyczajnie szkoda mi czasu spędzonego nad taką lekturą.

Powieść "Kochając syna" od dawna "leżakowała" w moim czytniku. Wreszcie postanowiłam się z nią zmierzyć. Nie oczekiwałam wyrafinowanej uczty literackiej, jednak temat autyzmu bardzo mnie ciekawi, co popchnęło mnie w kierunku tego tytułu.

I nastąpiło kolejne wielkie rozczarowanie :(

Opowieść osnuta jest wokół dwóch bohaterek. Beth-jak przykładna amerykańska żona i matka, rezygnuje z pracy, marzeń i pasji by wychowywać trzy córeczki. Jej świat jest poukładany i przewidywalny do dnia, w którym dostaje kartkę pocztową od kochanki męża.

Olivia-matka autystycznego chłopca, nie potrafiąca wrócić do świata po jego śmierci. Na dodatek, gdy zaburzenia dziecka stały się coraz bardziej widoczne i determinujące życie rodziny, Olivia powoli oddala się od męża. Doprowadza to do ich rozstania. 

Obie kobiety zamieszkują w maleńkiej miejscowości na wyspie i jak można się było spodziewać, ich drogi w końcu się przetną, choć i tak stało się to dopiero około połowy książki...

Autorka skupia się zdecydowanie na problemach małżeńskich obu bohaterek, na ich dojrzewaniu do odkrycia własnych potrzeb, marzeń. A gdzie autyzm, o którym miała być ta powieść? No właśnie - znalazł się gdzieś na marginesie. Do tego wpleciony w sposób bardzo wg mnie kiczowaty. Beth postanawia pisać książkę. Gdy szuka do niej tematu, słyszy nagle w głowie myśli małego chłopca, którego widziała raz, przez chwilę, na plaży, kilka lat wcześniej...Autystycznego chłopca, który, jak łatwo się domyśleć, był zmarłym synem Olivii...Synem, z którym kobieta nie mogła nawiązać kontaktu przez całe ich wspólne życie...Synem, który zamknięty w swoim świecie, nie potrafił okazać mamie żadnych uczuć.

Powieść okazała się bardzo płytka, prosta, typowo amerykańska. Zupełnie nie zaspokoiła moich oczekiwań...

Cóż...trzeba szukać nadal, z sercem pełnym nadziei, że jednak trafię znów na jakąś perełkę, która przykuje moją uwagę na dłużej.

sobota, 27 marca 2021

"Ostatni pustelnik: 27 lat samotności z wyboru" Michael Finkel

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena:


 

Christopher Knight przez 27 lat żył w lesie, niedaleko ludzkich osiedli. Cywilizacja istniała tuż obok, nawet zasięg sieci komórkowej był tam całkiem dobry. Jednak mężczyzna tak zbudował i zamaskował swoje obozowisko, że nawet przechodzący niedaleko turyści i spacerowicze nie byli w stanie go spostrzec. Poruszał się bezszelestnie, nie zostawiał po sobie żadnych śladów. To, co niezbędne do życia - kradł w pobliskim ośrodku wypoczynkowym i domkach letniskowych. Mimo, że poszkodowani zgłaszali  sprawy na policję, pustelnik przez 27 lat nie został namierzony! Jednak wreszcie monitoring umożliwił złapanie sprawcy na gorącym uczynku. Oskarżony o setki włamań i kradzieży, Knight wylądował w więzieniu. 

Było to dla niego gehenną. Po tylu latach odizolowania od świata, od ludzi, nie mógł przyzwyczaić się do życia w zamkniętych pomieszczeniach, do hałasów, współtowarzyszy. Nawet jego głos był zniekształcony po latach milczenia. 

Co skłoniło młodego mężczyznę do tak samotniczego, pustelniczego życia? W  sumie nie wiadomo. Sam przyznaje, że nie doznał w dzieciństwie żadnych traum, przemocy, nie musiał ukrywać swojej tożsamości seksualnej. Ot po prostu pewnego dnia, jako dwudziestoletni młodzieniec, rzucił pracę, wsiadł w swój nowy samochód, przejechał kawał Stanów, by wreszcie pod wpływem nieznanego impulsu wjechać w las, dojechać do miejsca, do którego się dało, porzucić auto i ruszyć dalej w głuszę...Nikt z rodziny nie wiedział, co się z nim stało. Nigdy jednak nie uznali go za zmarłego. Co ciekawe, nigdy też nikt nie zgłosił zaginięcia Chrisa.

Wychował się w tradycyjnej, wielodzietnej rodzinie na wsi, niecałą godzinę jazdy samochodem od swojej pustelni. Dzieci pod okiem ojca zbudowały chatę, szklarnię, wspólnie uprawiali ziemię, naprawiali narzędzia. Rodzina Knightów była biedna, lecz bardzo zaradna, oszczędna i samowystarczalna lecz zawsze odizolowana od lokalnej społeczności. Rodzice dążyli do wykształcenia dzieci, co im się powiodło. W domu zawsze było mnóstwo książek. Wszystkie te elementy miały znaczący wpływ na pustelnicze życie Christophera. 

Co ciekawe, Chris nie jest typowym pustelnikiem. Nigdy nie szukał rozgłosu, nie pisał pamiętnika (wręcz tego nie chciał!), jego odosobnienie nie było powodowane ani potrzebą bliskości z Bogiem, ani buntem przeciw temu, co dzieje się na świecie. Co więcej, mieszkając ponad ćwierć wieku w lesie, nie zmienił swoich nawyków żywieniowych, typowych dla amerykańskiej młodzieży. Odżywiał się tym, co znajdował w okradanych domkach: słodyczami, hamburgerami, kiełbaskami, chipsami itp. Podobnie-nie odmawiał sobie "cywilizowanych" rozrywek, miał radio, telewizor (zasilanie ukradzionymi bateriami i akumulatorami), nawet elektroniczne gry! Przyznam, że mnie to zaskoczyło, nie pasuje do obrazu pustelnika, żyjącego przez ponad pół życia na łonie natury. 

Książka napisana jest ciekawie, choć pojawiają się powtórzenia. Jednak historia jest na tyle frapująca i fascynująca, że można przymknąć oko na niedociągnięcia.

piątek, 19 marca 2021

"Przechytrzyć historię: Niezwykłe przygody człowieka, który ocalił milion książek w jidisz" Aaron Lansky

 Rok pierwszego wydania: 2004 (w Polsce 2020)

Ocena: 3/6


 

Autor uznał za swoją życiową misję ocalenie przed zapomnieniem, ale głównie przez zniszczeniem, istniejących jeszcze na świecie (a głównie w USA) książek w jidisz. Znalazł podobnych sobie fanatyków, wynajęli wielki, pusty magazyn i rozpoczęli podróże krótkie i długie, u których celu zawsze były kolejne książki. Nie raz były to po prostu porzucone na śmietniku stare egzemplarze, o których autor dowiadywał się np. w środku nocy, co nie powstrzymywało go przed natychmiastową interwencją. Jednak większość zdobyczy pochodzi z prywatnych kolekcji, spadków, zbiorów. Lansky spotkał się z wieloma osobami, wysłuchał mnóstwa ciekawych, ckliwych lub całkiem zwyczajnych historii rodzinnych. Za każdym razem w jego ciężarówce lądowały kolejne książki, czasem w ilościach hurtowych.

Przy okazji opisu swoich wędrówek, spotkań, przybliża czytelnikowi sylwetki znanych (lub nie) żydowskich pisarzy i poetów. Jednak to właśnie prozaiczne rozmowy, spotkania, godziny spędzone w ciężarówce są głównymi "wypełniaczami treści".

Zaskakują mnie takie informacje: Najlepsza książka według "Library Journal". Massachusetts Book Award w dziedzinie literatury faktu. ALA Notable Book – Nagroda American Library Association.Osobiście nie znalazłam w tej książce nic wyjątkowo wartościowego, wspaniałego, nic, co by mnie szczególnie porwało lub kazało zainteresować się bliżej ginącą literaturą w języku jidisz. Być może książka stanowi ważną pozycję dla kultury Żydowskiej, która mnie nie jest ani szczególnie znana, ani bliska.

wtorek, 9 marca 2021

"Maud z Wyspy Księcia Edwarda" Mollie Gillen

 Rok pierwszego wydania: 1975

Ocena: 3/6



 Nie wiem czemu do tej pory nie wiedziałam o tej biografii ukochanej autorki. Ale jak tylko znalazłam o niej informację, chciałam nadrobić zaległości natychmiast! Pamiętając jeszcze wrażenia po przeczytaniu "Pamiętników" L.M.Montgomery, mniej więcej miałam wyobrażenie, co powinnam znaleźć w tej biografii. O, jakże się rozczarowałam...

Po pierwsze, miałam odczucie, jakby autorka niezbyt dobrze znała życie, charakter i odczucia Montgomery, bo opisuje tu zupełnie coś innego niż sama Maud w swoich młodzieńczych zapiskach. Już samo stwierdzenie, że Maud nigdy nie czuła się samotna (choć pół strony dalej padło, że jednak czuła się samotna...Ale to kolejny zarzut...) zdecydowanie mnie zaskoczyło i zniechęciło. Przecież druga część wydanych w Polsce "Pamiętników" w dużej mierze obraca się właśnie wokół ogromniej samotności i melancholii młodej mieszkanki Wyspy, zmuszonej do opieki nad babką i wręcz uwięzionej w domu odciętym czasem miesiącami od reszty świata! Tu kolejna niezgodność: z tego, co pisała Maud, babka była surowa, zimna, nie okazywała żadnych cieplejszych uczuć małej wnuczce. Wersja Gillen jest całkiem inna: rzekomo Maud łączyły z babcią bardzo serdeczne więzi...Hmmm...

Książka napisana jest bardzo chaotycznie. Autorka "skacze w czasie", raz w przód, raz w tył, po kilka czy kilkadziesiąt lat. Do pewnych wydarzeń wraca po kilka razy, wg mnie zupełnie niepotrzebnie, bo nie miały one aż tak wielkiego znaczenia w życiu pisarki. Niektóre fakty są tylko wspomniane, czego żałuję, inne zaś zupełnie zbędnie opisane na kilka stron. Zdarza się, że autorka zaprzecza temu, co sama napisała kilka stron wcześniej...

Co mnie bardzo "uwierało" podczas lektury to cytaty bez podanego źródła. Tekstów cytowanych jest naprawdę sporo i nie wiadomo, skąd pochodzą, czy z listów, czy z pamiętników, czy jeszcze skądś indziej. Szkoda, bo może warto by było sięgnąć do ich źródeł. Poza tym to chyba dość znaczący błąd formalny, jeśli się nie mylę, źródło cytatu powinno być podane...A tu nie ma nawet żadnej bibliografii na końcu książki, nie wiadomo więc, z jakich źródeł autorka w ogóle korzystała.

Cieszę się, że biografię udało mi się wypożyczyć w bibliotece, nie musiałam jej kupować, co pewnie zrobiłabym z ciekawości, gdyby nie była nigdzie dostępna. Teraz oddam ją bez żalu.  "Pamiętniki" Montgomery, mimo, że obejmujące tylko kilka lat jej życia, są dużo ciekawsze.

sobota, 30 stycznia 2021

"Wielki Gatsby" F. Scott Fitzgerald

 Rok pierwszego wydania: 1925

Ocena: 4/6


 

Na tę malutką, niepozorną książeczkę wydaną w 1985 roku przez Książkę i Wiedzę natrafiłam kiedyś w antykwariacie i nabyłam za całe 4zł. Wreszcie przyszła kolej i na nią. 

Jak opisać tę powieść, żeby jej nie spłycić do taniego romansu, nie pozbawić tajemnicy?

Ameryka, lata 20-te XX wieku, epoka rolls royce'ów, jazzu, hazardu i gangsterskich porachunków. Upalne lato w West Egg. Szybkie samochody, alkohol, luksus, piękne i rozkapryszone kobiety, bogaci mężczyźni.

 Narratorem jest uczestniczący we wszystkich opisywanych wydarzeniach Nick , trzydziestoletni makler giełdowy, który wynajmuje mały domek w sąsiedztwie wielkiej rezydencji tytułowego Gatsby'ego. Gatsby jest bardzo tajemniczy, nikt nie zna jego przeszłości, nie wie, skąd się pojawił,  krążą o nim różne plotki, zwłaszcza dotyczące wykształcenia i pochodzenia ogromnego majątku. Mężczyzna wydaje często ogromne przyjęcia dla znanych osobistości Nowego Jorku  w swojej eleganckiej posiadłości i ogrodzie, nigdy jednak nie zbliża się do nikogo, pozostaje melancholijnie milczący i zdystansowany niczym obserwator. Człowiek o wielkich pieniądzach i wielkich możliwościach. 

Wydaje się, że młodych sąsiadów zaczyna łączyć przyjaźń, jednak pełna jest mgły i niejasności. Z czasem okazuje się, że Gatsby znał kilka lat temu piękną Daisy, pustą i rozkapryszoną kuzynkę Nicka, mieszkającą w  willi po drugiej stronie zatoki u boku bogatego męża, który zdradza ją na każdym kroku...Co łączyło tych dwoje?

"Daisy była młoda, jej sztuczny, wymuskany świat pachniał storczykami i beztroskim snobizmem, był posłuszny orkiestrom, które ustanawiały rytm obowiązujący na cały rok i w nowych przebojach streszczały smutek i urok życia." (str 199) A kim naprawdę był Gatsby?

Początek powieści jest mało intrygujący, jednak wraz z kolejnymi stronami tajemniczy Gatsby wzbudza coraz większą ciekawość. Ponieważ sytuację poznajemy z relacji zewnętrznego obserwatora, mamy do czynienia z zaburzoną chronologią. Prawda o przeszłości Gatsby'ego (i Daisy) wychodzi na jaw dopiero pod koniec powieści i całkowicie zmienia obraz tych postaci. Po drodze mają miejsce zaskakujące wypadki, które mocno gmatwają sytuację wszystkich bohaterów.

Jay i Daisy - kolejna para nieszczęśliwych kochanków. Troszkę przypominali mi Izabelę Łęcką i Wokulskiego. Ona pusta i łaknąca blichtru i zabawy, on - będący w stanie zrobić wszystko (a przede wszystkim-duże pieniądze...), by ją zdobyć, odzyskać, by na nią "zasłużyć". Ale może moje skojarzenie płynie z faktu, że równolegle czytam "Lalkę"...

To dobra powieść psychologiczna. Nie tylko o wielkiej miłości, także o sile niespełnionych marzeń, poczuciu niższości klasowej, kompleksach i determinacji, by za wszelką cenę stać się kimś innym. Okazuje się, że cena ta bywa wysoka. To także opowieść o próbie cofnięcia czasu, by móc raz jeszcze podjąć decyzje ważące na całym życiu. Dobrze oddają sens powieści słowa "Nie można przeżyć na nowo czasu, który się już przeżyło" (str. 146)

Po zamknięciu książki mam zupełnie inne odczucia, niż na początku. Czy Gatsby rzeczywiście zasłużył na miano wielkiego? A może raczej był to mały człowiek, który wierzył, że zdobycie wielkiego majątku zapewni mu miłość wymarzonej kobiety? Słowa otwierające powieść nabierają znaczenia dopiero po zakończeniu lektury:

"Gdy byłem młodszy i wrażliwszy, ojciec mój dał mi pewną radę, nad którą do dziś często się zastanawiam.

- Ile razy masz ochotę kogoś skrytykować - powiedział - przypomnij sobie, że nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak ty". 

 Mam ochotę przeczytać powieść raz jeszcze, mając dużo większą wiedzę na temat bohaterów niż kilka dni temu. Na pewno warto było sięgnąć po to kultowe dzieło Fitzgeralda.

czwartek, 28 stycznia 2021

"Maryla z Zielonego Wzgórza" Sarah McCoy

 Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 3,5/6



Chyba każda miłośniczka Zielonego Wzgórza choć raz zastanawiała się nad tym, co się tam działo przed pojawieniem się Ani. Dlaczego ani Maryla, ani Mateusz nie założyli rodziny? Przecież L.M.Montgomery wspomniała, że Jan Blythe, ojciec Gilberta, był narzeczonym Maryli. A przyjaźń z Małgorzatą? Kiedy się zaczęła i w jakich okolicznościach?

Na te i wiele innych pytań odpowiada Sarah McCoy. Zaprasza nas na Zielone Wzgórze około 40 lat przed akcją serii o Ani. Poznajemy Marylę jako wczesną nastolatkę i prawie dorosłego Mateusza. Przyglądamy się, jak zmieniał się dom na Zielonym Wzgórzu. Jesteśmy świadkami decyzji, które będą rzutowały na całym życiu jego mieszkańców.

Przyznam, że czekałam na tę lekturę odkąd się o niej dowiedziałam, ale też miałam spore wątpliwości, czy nie zawiedzie moich oczekiwań. Czy styl pani McCoy choć po części "dorośnie" do tego, który znam z powieści L.M.Montgomery.

Początki były niezłe ;) Poczułam tak dobrze mi znajomy klimat Zielonego Wzgórza, rozgościłam się przy drewnianym stole nad kubkiem kakao i przyglądałam sytuacji, która zmierzała w kierunku tragedii. Ale im dalej, tym bardziej obco się czułam. McCoy zdecydowanie poszła w kierunku poprawności politycznej i historii Kanady. Podziały polityczne dotykają nawet młodych mieszkańców Avonlea. W Kanadzie słychać echa zbliżającej się wojny secesyjen. Pojawiają się zbiegli niewolnicy, którym dzielni Kanadyjczycy starają się pomóc, ukrywając ich przed pogonią. Maryla, bardzo odważna w swoich poglądach jak na dorastającą w tamtych czasach panienkę, angażuje się w politykę, na ile pozwala jej panujące prawo i tradycja. Jednak pomysł na to, żeby ciotka, zbuntowana feministka, starsza samotna panna, zdecydowała się nagle na życie w nieformalnym związku z czarnoskórym byłym niewolnikiem, wydał mi się już nieco przesadzony...

Autorka zastrzega, że nie ma zamiaru naśladować  utrwalonego w świadomości kilku pokoleń czytelniczek stylu L.M.Montgomery. Udało jej się stworzyć całkiem zgrabną powieść obyczajową, wymyślić całkiem wiarygodne historie z młodości bohaterów znanych z cyklu o Ani. Sporo tu podobieństw, np. przyjaźń Maryli i Małgorzaty bardzo przypomina tą późniejszą między Anią i Dianą. 

Mimo, że czytało mi się przyjemnie o młodziutkiej Maryli, jednak wolę Zielone Wzgórze z późniejszych lat. A pióro L.M.Montgomery odpowiada mi bardziej niż Sarah McCoy :)

środa, 14 października 2020

"Zdarzyło się nad jeziorem Mystic" Kristin Hannah

 Rok pierwszego wydania: 1999

Ocena: 3,5/6



Annie jest szczęśliwą matką 17-latki, żoną z 20-letnim stażem. Mieszka w ekskluzywnej willi z widokiem na ocean. Nie dopuszcza do siebie myśli, że nie istnieje jako odrębny człowiek. Jej życie sprowadza się do obsługiwania najbliższych. Czuje się ważna i potrzebna. Jej świat rozsypuje się w drobny mak w dniu, w którym córka wylatuje do szkoły do Londynu, a mąż oświadcza, że od dawna kocha inną kobietę i chce rozwodu. Annie nie wie, co ze sobą zrobić. Wpada w depresję. Postanawia na kilka miesięcy, do czasu powrotu córki, przenieść się do Mystic, do rodzinnego domu, w którym nadal mieszka ojciec. W miasteczku Annie dowiaduje się o nieszczęściu, jakie spotkało jej przyjaciół. Postanawia pomóc Nickiemu w opiece nad małą, córeczką, która po śmierci mamy przestała mówić i zupełnie zamknęła się w sobie. Obecność i ciepło Annie powoli kruszy pancerze, jakie wytworzyli wokół siebie Izzy i jej zrozpaczony tata. Oczywiście, jak można się było spodziewać po tego rodzaju powieści, w sercach przyjaciół odżywa dawno zapomniane uczucie. W świetle czekającego ją rozwodu, Annie snuje plany związane z pozostaniem w Mystic. Jednak niespodziewane wydarzenie znów stawia na głowie całe jej życie. Musi wrócić do męża i spróbować odbudować swój dawny świat...

Kolejna banalna, przewidywalna babska powieść, idealna na jesienną chandrę. Tym, co ją wyróżnia, jest ciekawa akcja i przemiana, jaką przechodzi Annie - po raz pierwszy w życiu zaczyna wierzyć w siebie i snuć marzenia. Jednak bohaterowie są bardzo schematyczni, a wydarzenia, mimo, że chwilami wydają się zaskakujące, prowadzą do spodziewanego happy endu. Jednak są takie dni, kiedy chętnie zanurzamy się w takie opowieści o miłości, która czyni cuda, by zapomnieć o ciemnościach panujących w realnym świecie :D


piątek, 15 maja 2020

"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" Shirley Jackson

Rok pierwszego wydania: 1962
Ocena: 5/6


"Książki. Magazyn do czytania" Gazety Wyborczej, wychodząc na przeciw sytuacji epidemiologicznej, stworzył kanon 25 książek, mających leczyć strach. 25 znanych osób ze świata literatury wybrało literackie arcydzieła, zarówno klasyczne jak i całkiem nowe, które zawładnęły ich sercami i stały się ważne w trudnym czasie.
Jedną z pozycji, jakie zwróciły moją uwagę, także magiczną okładką, jest powieść "Zawsze mieszkałyśmy w zamku". Korzystając z faktu ponownego otwarcia bibliotek w pandemii, miałam okazję szybko po nią sięgnąć.
I zostałam zaskoczona, wciągnięta, wessana wręcz w tajemniczy, gotycki klimat wielkiego domu w małym miasteczku gdzieś w Nowej Anglii!
18-letnia Mary Katherine Blackwood mieszka ze starszą siostrą i leciwym, niepełnosprawnym stryjem w ogromnej, rodzinnej posiadłości. Szybko dowiadujemy się, że jeszcze kilka lat wcześniej rodzina liczyła 7 osób, jednak pewnego wieczoru nieznany sprawca dosypał arszeniku do cukru i jagody nim posypane były ostatnim posiłkiem dla czwórki lokatorów. Wuj zjadł cukru znikomą ilość, dlatego tylko wyszedł z kolacji z życiem, jednak od tego czasu porusza się na wózku. O dziwo, deseru nie spróbowała Constance, starsza z dziewcząt, zajmująca się w domu gotowaniem i to ją od razu posądzono o morderstwo. Młodsza, Mary, za karę została odesłana do łóżka bez kolacji...
Constance została szybko uniewinniona, jednak od tego tragicznego dnia nie opuszcza w ogóle posiadłości. Merricat, chroniąca starszą siostrę przed światem, dwa razy w tygodniu wychodzi do miasteczka po zakupy i książki z biblioteki. Jednak spotyka się tam z taką nienawiścią lokalnej społeczności, że szybko wraca za mury, by znaleźć się w bezpiecznym świecie. Młodym kobietom towarzysz staruszek, którym opiekuje się Constance. Wuj wytrwale spisuje najdrobniejsze szczegóły ostatniego dnia życia najbliższych, choć demencja nie raz zaciera mu świadomość.
Cała trójka żyje głównie wspomnieniami tragicznego wydarzenia. Tworzą rodzaj dziwnej idylli. Mają swoje rytuały, codzienność stała się obłaskawiona, przewidywalna i dobrze znana. Aż do dnia, kiedy w drzwiach staje nieznany kuzyn Charles. Z jednej strony oferuje swą pomoc, deklaruje chęć opieki nad kuzynkami, z drugiej - zachłannie przegląda cenne przedmioty zmarłych. Uruchamia też demony w głowach Blacwoodów, co prowadzi do kolejnej tragedii...
Powieść jest rewelacyjna! Wydarzenia są tylko pretekstem do stworzenia portretów bohaterów. Obsesje, natręctwa bohaterek determinują sposób ich życia. Każda z nich znajduje swój sposób ucieczki od świata. Trucizna, kompulsywne gotowanie, skrzydlaty koń, który zabiera Mary na księżyc, magiczne słowa chroniące przez zmianą i nieszczęściem - te elementy psychiki mieszkańców zamku budują klimat grozy i wręcz hipnotyzują czytelnika. A w tym wszystkim jakże silne siostrzane uczucie, zbudowane w izolacji na nietypowym fundamencie.
Nie ma tu zbędnych słów, opisów, można powiedzieć, że opowieść jest esencją treści.
Czyta się jednym tchem! Zapiera dech i jeszcze chwilę po zamknięciu książki trudno nabrać powietrza w płuca.

środa, 6 maja 2020

"Akty wiary" Erich Segal

Rok pierwszego wydania: 1992
Ocena: 4,5


Pamiętam czas, kiedy Erich Segal stał  się w Polsce bardzo poczytnym autorem. Były chyba lata 90-te , ja byłam dorastającą nastolatką, a na księgarnianych półkach jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne powieści autora słynnego "Love story". Wydaje mi się, że przeczytałam je wtedy wszystkie, zachwycona stylem i szeroką wiedzą Segala. Ba, wiele z nich stoi do dziś na mojej półce!
Biorąc pod uwagę te wszystkie argumenty i wspomnienia, postanowiłam sięgnąć po raz drugi po "Akty wiary". Sprzyja temu czas pandemii, w którym trochę trudno mi się skupić na poważniejszych książkach, oraz fakt zamknięcia bibliotek, przez co pozostają własne półki.
Jedyne chyba, co zapamiętałam z tej powieści, były opisy kultury i tradycji Żydowskiej, które zafascynowały mnie ponad 20 lat temu.
Jednak dziś, czytając po raz drugi, poczułam pewne rozczarowanie...Rzeczywiście, jest tu sporo opisów życia ortodoksyjnych Żydów, w zestawieniu z zasadami kościoła katolickiego, ale też duża część to po prostu klasyczny romans :)
Głównymi bohaterami jest trójka młodych ludzi, dla których Bóg jest w życiu bardzo ważny. Daniel Luria, syn rabina, ma iść w ślady ojca. Kiedy sprzeciwia się jego woli, zostaje wygnany z rodziny. Wchodzi w dziwny świat wielkiego biznesu (ten wątek powieści, przyznam, mocno mi zgrzytał...). Jego siostra, Debora, jako Żydówka nie ma zbyt wielu praw. Nie musi kończyć szkoły, powinna zapomnieć o swoich marzeniach, założyć rodzinę i być posłuszną żoną i matką. Gdy ojciec przyłapuje ją na skromnym pocałunku z gojem, zostaje brutalnie wygnana z domu. Znajduje swoje miejsce w kibucu w Izrael. Rodzi nieślubne dziecko i pragnie zostać kobietą-rabinem.
I wreszcie Tim Hogan, chłopak po przejściach, który spokój odnajduje w kościele. Zostaje księdzem, potem biskupem. Wszystko byłoby dużo prostsze, gdyby nie miłość, która połączyła go z Deborą i o której nie umie zapomnieć nawet wiele lat po święceniach kapłańskich...
Losy tej trójki cały czas się ze sobą splatają. Każdy z bohaterów jest doświadczony przez życie, na ich drodze pojawia się sporo dramatów. Przez to powieść czyta się jednym tchem.
Jednak patrząc na akcję po 20 latach wielu czytelniczych doświadczeń, nie ma już we mnie tego zachwytu, jaki był kiedyś. Niektóre wydarzenia wydają się naciągane, przerysowane, przewidywalne.
Dziś oceniam powieść na mocną 4, o czym decydują ciekawostki kulturowe. W mojej pamięci królowała jako pozycja na 6;) Może czasem nie warto wracać do dawnych lektur i nie burzyć dobrych wspomnień?


sobota, 21 grudnia 2019

"Przerwana lekcja muzyki" Susanna Kaysen

Rok pierwszego wydania: 1993
Ocena: 4/6


Wstrząsający pamiętnik dziewczyny, która zgodnie z zapisem na karcie przyjęcia, dobrowolnie zgłasza się do szpitala psychiatrycznego ze stanem depresyjnym. Zagubiona, wystraszona dziewiętnastolatka daje się wsadzić do taksówki nowo poznanemu psychiatrze i odwieźć do kliniki. Przekonana, że spędzi w nim dwa tygodnie, opuszcza szpital po dwóch latach.
Po latach spisuje swoje przeżycia, doświadczenia, obserwacje. Opowiada o innych pacjentkach, ich zachowaniach. Krótkie rozdziały to jakby migawki z życia w miejscu, gdzie zacierają się granice między normalnością i odmiennością.
Wniknięcie w psychikę osób dotkniętych chorobą psychiczną jest wstrząsające. Opowieść pisana jest prostym językiem, stanowi raczej relację niż analizę, pozbawiona opisów emocji, pozwala czytelnikowi stanąć w roli obserwatora.
"Przerwana lekcja muzyki" to tytuł obrazu Vermeera, który zapadł w pamięć autorki. Tak samo jak zostało przerwane na chwilę życie bohaterki dzieła, tak samo  jedna chwila przerwała życie Susanny Kaysen. Zatrzymało się ono, jedna chwila zmieniła wszystkie następne, pobyt w szpitalu zdeterminował resztę jej życia.
Autobiograficzność książki sprawia, że staje się ona jeszcze bardziej przejmująca i dająca do myślenia.

piątek, 8 listopada 2019

"Projekt szczęście" Gretchen Rubin

Podtytuł: Albo dlaczego przez cały rok śpiewałam o poranku, sprzątałam w szafach, kłóciłam się jak należy, czytałam Arystotelesa i dobrze się bawiłam.

Rok pierwszego wydania: 2009
Ocena: 3/6



Autorka stworzyła projekt zakładający, że w ciągu roku podniesie poziom swojego poczucia szczęścia. W momencie startowym nie była wcale nieszczęśliwa;) nie chorowała na depresję, miała rodzinę, mieszkanie i pracę, jednak ciągle coś ją frustrowało. Postanowiła sprawdzić, czy świadomą i systematyczną pracą nad sobą, swoim charakterem, nastawieniem do życia, da się podnieść poziom zadowolenia.
Kilka miesięcy trwały przygotowania, polegające głównie na czytaniu literatury "fachowej" w temacie: szczęście i rozpisywaniu zadań. Od 1 stycznia autorka przystąpiła do realizacji planu.
Został od podzielony na 12 miesięcy. Każdy z miesięcy poświęcony był doskonaleniu jednej z ustalonych dziedzin: sprawności fizycznej, relacjom z mężem, z dziećmi, pasjom, wydawaniu pieniędzy itd. przy czym każdy kolejny element był dodawany do poprzedniego, tak, że grudzień był już kumulacją wszystkich.
W książce autorka opisuje swoje działania i odczucia, na koniec każdego miesiąca robi podsumowanie.
To nie jest zwykły poradnik. To nie jest książka psychologiczna. To dość lekki, żeby nie powiedzieć chwilami: infantylny zapis sytuacji, rozmów, myśli, decyzji. Czyta się szybko, przyjemnie, bo to książka raczej pozytywna, taka typowo amerykańska. Być może kogoś zainspiruje do zmian w jakiejś dziedzinie życia. Dla mnie była po prostu miłą lekturką w jesienny długi wieczór :D

wtorek, 12 lutego 2019

"Dziedzictwo. Historia prawdziwa" Philip Roth

Rok pierwszego wydania: 1991
Ocena: 4/6


Wstrząsająca, bardzo intymna, szczera autobiograficzna opowieść o okresie choroby ojca autora. Rozpoczyna się w momencie, gdy staruszek doświadcza paraliżu połowy twarzy, co lekarze diagnozują jako porażenie nerwu. Jednak okazuje się, że przyczyną niedyspozycji jest rozległy guz mózgu. Autor towarzyszy ponad osiemdziesięcioletniemu ojcu w badaniach, wizytach w szpitalu. To on musi poinformować bliską osobę o diagnozie. Lęk, ból, bezradność zbliżają obu mężczyzn. Między ojcem i synem rodzi się niepowtarzalna więź.
Równocześnie autor wspomina nagłą śmierć matki kilka lat wcześniej. Jest świadkiem wielkiej samotności ojca. Musi mu pomóc odnaleźć się w nowym życiu, ale także w prostych czynnościach niezbędnych w codzienności, które do tej pory wykonywała żona.
To bardzo trudna książka. Autor bez patosu i "owijania w bawełnę" opisuje, jak choroba wyniszcza organizm jego ojca i mienia jego zachowanie. Poznajemy też emocje i odczucia mężczyzny, który musi patrzeć na powolne odchodzenie bliskiej osoby.
Rodzi się pytanie: czy autor miał prawo pisać o tak intymnych sprawach dotyczących drugiej osoby?
Na pewno książka jest ważna dla tych, którzy przeżyły podobną sytuację lub aktualnie w niej trwają. Być może pomaga oswoić emocje, zarówno autorowi, jak i czytelnikowi.
Książka napisana jest stylem pozbawionym zbędnych opisów, zwłaszcza emocji. Jest jak sucha relacja z pewnego okresu w życiu.

środa, 5 grudnia 2018

"Śniadanie mistrzów" Kurt Vonnegut

Rok pierwszego wydania: 1973
Ocena: 4/6


Zacznę od tego, że dziwna to książka. Inna. Niebanalna.   Przez wielu określana jako "wielka literatura".
Pierwszoosobowy narrator relacjonuje nam przebieg znajomości dwóch bohaterów: Kilgora Trouta, niespełnionego pisarza, autora fantastycznonaukowych powieści drukowanych w pismach erotycznych oraz Dwayna Hoovera, bogacza cierpiącego coraz bardziej na chorobę psychiczną.
Nie ma tu głównej opowieści. Jest za to mnóstwo równorzędnych wątków, które się non stop przeplatają, przerywają nawzajem. Miałam wrażenie, że nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Za to nie raz autor wracał do tego samego tematu. Jakby chciał jeszcze bardziej podkreślić śmieszność i absurdalność jakiegoś zjawiska czy zachowania.
Vonnegut obnaża wiele ludzkich wad oraz obala mnóstwo mitów. Satyrą przekłuwa napompowane do granic wytrzymałości baloniki amerykańskiej kultury narodowej. Trafnie diagnozuje wiele chorób nękających społeczeństwo Stanów. Prawdopodobnie uderza w psychikę niejednego czytelnika, czy to przedstawiając naturalistyczne sceny erotyczne, czy wyśmiewając sztandar.
To nie tylko satyra, ale i metafora dziwnego świata, w którym żyjemy. Uzupełniona rysunkami autora. Prostymi, trywialnymi. Nie zabraknie tu np. obrazka majtek czy świni.
Doceniam kunszt Vonneguta, bo udało mu się napisać opowieść zupełnie wykraczającą poza kanony powieści. Doceniam pomysłowość autora. Jego wyobraźnię. Ale zmęczyła mnie ta książka. To chyba nie jest rodzaj literatury, który do mnie przemawia...

poniedziałek, 5 listopada 2018

"Śniadanie u Tiffany'ego" Truman Capote

Rok pierwszego wydania: 1958
Ocena: 4/6



Holly Golightly - niespełna dwudziestoletnia gwiazdeczka filmowa, panienka do towarzystwa bogatych, starszych nowojorczyków, których potrafi rozkochać na zabój. Dziewczę radosne, rozrywkowe i bardzo tajemnicze. Femme fatale.
Holly mieszka w zabałaganionym apartamencie w nowojorskiej kamienicy. Kilka pięter nad nią mieszkanie zajmuje początkujący pisarz. Przez przypadek ich drogi się przecinają, zostają przyjaciółmi, a z czasem młody mężczyzna zaczyna darzyć ją coraz silniejszym uczuciem. Jednak Holly nie w głowie ustatkować się. Chociaż...może przystojnemu Brazylijczykowi uda się ją wreszcie usidlić?
Niewiele dowiadujemy się o przeszłości dziewczyny. Jedynie to, że jako 14-latka uciekła z domu w towarzystwie brata. Wygłodniali i wynędzniali trafili na farmę starszego pana, za którego dość szybko zgodziła się...wyjść za mąż i zostać macochą jego dzieci, starszych od niej samej, a potem równie szybko uciec. Tak trafiła do Nowego Jorku, w którego wielkomiejskim klimacie doskonale się odnalazła.
Capote kreśli rewelacyjny obraz psychologiczny Holly ( i to jest największy atut tej książki). Najlepszym podsumowaniem jest wizytówka przy skrzynce pocztowej: "Panna Holiday Golightly. W podróży". Infantylna  Holly, wiecznie uciekająca przed dorosłością i odpowiedzialnością, goni nieuchwytne szczęście. Jego symbolem ma być sklep z biżuterią u Tiffany'ego, symbol prestiżu i zamożności.
Kolejnym atutem tej króciutkiej powieści jest świetnie oddany klimat Nowego Jorku lat 40-tych XX wieku.
Niby nie ma w tej książce nic szczególnego. Ot prosta, wolno tocząca się opowieść młodego pisarza o krótkiej znajomości z sąsiadeczką. Jednak tak jak postać Holly zapadła w pamięć i serce narratora na resztę życia, tak i czytelnikowi nie pozwala przejść obojętnie wobec siebie.