Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lit. kobieca. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lit. kobieca. Pokaż wszystkie posty

piątek, 9 sierpnia 2024

"Zapomniane niedziele" Valerie Perrin

 Rok pierwszego wydania: 2015/2024

Ocena: 4,5/6



Dwudziestojednoletnia Justine pracuje w domu opieki. O dziwo, czuje się w tym miejscu bardzo dobrze. Z oddaniem zajmuje się zniedołężniałymi staruszkami, cierpliwie znosi ich humory i  uwielbia słuchać opowieści. Zwłaszcza prawie stuletniej Helene Hel, której historię życia i wielkiej miłości dziewczyna spisuje w niebieskim zeszycie. Przy łóżku staruszki Justine poznaje pięknego Romana, jej wnuka, który przyjeżdża by czytać babci książki. To jemu dziewczyna chce w przyszłości podarować spisaną historię.

Pewnego dnia ktoś zaczyna anonimowo dzwonić do rodzin pensjonariuszy, by poinformować o rzekomej śmierci bliskiej osoby. Gdy dzieci i wnuki przyjeżdżają do Hortensji, okazuje się, że babcia czy dziadek żyje i ma się dobrze, a fortel miał ich zmusić do odwiedzin. Ktoś ewidentnie chce, by bliscy przypomnieli sobie o tych "zapomnianych w niedzielę", czekających bez skutku, ale z nadzieją, co tydzień.

Justine mieszka z dziadkami i młodszym kuzynem, którego traktuje jak brata. Gdy oboje byli mali, ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Dziewczyna zaczyna szukać przesłanek, które pomogą rozjaśnić okoliczności zdarzenia. Przy okazji odkrywa okropną rodzinną tajemnicę. To z jej powodu w domu nigdy nie rozmawia się o zmarłych bliźniakach i ich żonach. 

Z jednej strony powieść napisana jest dość banalnie. Z drugiej-przeplatające się historie  naprawdę wciągają, a ich zakończenie jest zaskakujące. Relacja Helene z Justine wzrusza, a piękne uczucie Luciena i jego wojenne losy napełniają melancholią. 

Być może u mnie książka trafiła na "swój czas", być może kiedyś indziej nie spodobałaby mi się tak bardzo, być może zwróciłabym więcej uwagi na różne banały. Ale teraz, w te letnie, leniwe dni, czytało mi się ją naprawdę dobrze, choć daleka jest od beztroskiej radości. 


środa, 10 listopada 2021

"Światło między oceanami" M.L. Stedman

 Rok pierwszego wydania: 2012

Ocena: 4,5/6



Tę powieść czytałam po raz pierwszy kilka lat temu. Od tamtego czasu stoi na mojej półce, bym mogła wrócić do niej, gdy zatęsknię za jej klimatem. Właśnie w te długie, ciemne i zimne wieczory przyszedł taki czas, kiedy znów chciałam się znaleźć w latarni morskiej na malutkiej wysepce Janus Rock, oddalonej o sto mil od wybrzeży Australii. 

Tom, inżynier z Sydney, jest weteranem I wojny światowej. Po traumatycznych przejściach na francuskim froncie z ochotą przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wysepce, gdzie miesiącami towarzyszy mu tylko huk fal i wiatru, śpiew ptaków, kilka kóz i stadko kur. Podczas rzadkich urlopów spędzanych na lądzie poznaje Isabel, dużo młodszą, pełną radości dziewczynę, która decyduje się zostać jego żoną i zamieszkać w małym domku przy latarni. Małżonkowie żyją na wyspie niczym w raju, oddzieleni od świata falami oceanu. Jednak i tu dosięgają ich tragedie: w ciągu kilku lat Isabel traci dwie upragnione ciąże oraz rodzi przedwcześnie martwego synka. Kolejny wyrok jest wstrząsający: Isabel nie może mieć więcej dzieci. Kobieta wpada w depresję. 

 Dwa tygodnie po ostatniej traumie do wybrzeży wyspy przybija łódka z ciałem martwego mężczyzny i płaczącym niemowlęciem. Zrozpaczona po stracie dziecka kobieta błaga męża, by ukrył wypadek przed władzami. Po pogrzebie nieznanego mężczyzny, małżonkowie opiekują się dziewczynką jak wymarzoną córką, przekonani, że jej matka utonęła. Sielanka trwa dwa lata, do czasu, gdy w trakcie pobytu na lądzie dowiadują się o kobiecie opłakującej zaginięcie męża i maleńkiej córeczki...Czy sumienie pozwoli Tomowi na dalsze ukrywanie prawdy?

Powieść napisana jest lekko, nie jest to szczyt pisarskich umiejętności, razi np. mieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym w narracji. Jednak tematyka, dylematy głównych bohaterów poruszają. Klimat wysepki Janus Rock na długo zapada w pamięć. Opisy są na tyle malownicze, że prawie słychać huk rozszalałego sztormem oceanu, można prawie poczuć piasek pod stopami, czy spojrzeć w bezkres otaczającej wody.

Nie umiem określić, co mnie najbardziej przyciąga do tej powieści. Czy rozterki moralne bohaterów, czy wieloletnie życie w izolacji na maleńkim skrawku ziemi, otoczonym wodami oceanów, czy zmaganie się z surowym klimatem wyspy, a może wszystko na raz? W każdym razie książka wraca na półkę. Pewnie kiedyś znów wrócę na Janus Rock.

piątek, 10 września 2021

"Spotkanie w pensjonacie Leśna Ostoja" Joanna Tekieli

 Rok pierwszego wydania: 2019

Ocena: 3/6



Kiedy zamawiam jakąś książkę w miejskiej bibliotece, zaprzyjaźniona pani bibliotekarka ma taki zwyczaj, że wręcza mi wszystkie części cyklu i namawia, żeby tak je wypożyczać. W ten sposób od razu trafiły do mnie trzy tomy serii o pensjonacie Leśna Ostoja, a jak już je przyniosłam, a pierwszy okazał się nie najgorszy, to przeczytałam wszystkie po kolei ;)

Właścicielami pensjonatu są rodzice i brat Justyny. Ta ostatnia spędza w Drzewiu każdy weekend i, jak można się było spodziewać, jej znajomość/przyjaźń z Jakubem nabiera rumieńców. Wiejską sielankę przerywają tylko dziwne wypadki, jakie przytrafiają się Justynie: kolejne dziurawe opony, awaria hamulców...W mieście nigdy nie ma tego typu problemów. Okazuje się, że to zemsta za wytropienie kłusowników w pierwszej części. Robi się naprawdę niebezpiecznie. 

W tym tomie życie pensjonatu przeplata się z miejsko-korporacyjnym. Zrobiło się mocno romansowo i miłośnie, czyli autorka nie uniknęła jednak tego tematu ;) Jest jeszcze bardziej infantylnie i słodko niż w poprzednich tomach. Także przez "Spotkanie..." przefrunęłam bardzo szybko i lekko;) Zauważyłam, że jest jeszcze czwarta część cyklu, ale ze względu na to, że forma spada, a pani bibliotekarka nie dołączyła mi jej do pakietu ;) , na razie nie będę jej szukać.

czwartek, 9 września 2021

"Rok w pensjonacie Leśna Ostoja" Joanna Tekieli

 Rok pierwszego wydania: 2019

Ocena: 3/6



Ciąg dalszy mojej wizyty w pensjonacie Leśna Ostoja. Tym razem spędziłam tam okrągły rok ;)

Pensjonat jest już wyremontowany, wszystko dopięte na ostatni guzik. Przyjeżdżają pierwsi goście. Jednak ktoś musi to wszystko na bieżąco ogarniać. Prezes podejmuje decyzję, że zarządcy pensjonatu będą się zmieniać co miesiąc i będą nimi wydelegowani pracownicy firmy. I tak bohaterem każdego rozdziału jest ktoś inny. Poznajemy sporo historii, i rodzinnych, i lokalnych, i miłosnych. Gdzieś w międzyczasie przewija się Justyna, gnębiona przez sąsiada psychopatę.

Tym razem nie jest już tak wciągająco jak w pierwszej części. Bohaterowie pojawiają się na chwilę i szybko znikają. Czytelnik nie ma okazji ani ich poznać, ani polubić. Poza tym wiele historii nie ma swojego zakończenia, jest jakby urwana w połowie, np. zawał starej Kwietniowej (nawet nie wiadomo, czy wróciła do pracy?) czy dalsze losy małżeństwa jednego z pracowników (przyjeżdża do pensjonatu z żoną, niby chcą ratować małżeństwo, ale ona bierze oddzielny pokój, a pewnego dnia pojawia się jej sympatia z czasu studiów i kobieta wraca z nim do miasta. I...co dalej?).

Humoru jeszcze trochę jest, ale dużo mniej, tak tylko okrasza opowieści. Mało realistycznie za to jak najbardziej;) Ale mimo wszystko lekko i przyjemnie. Przede mną kolejny tom :D

wtorek, 7 września 2021

"Pensjonat Leśna Ostoja" Joanna Tekieli

 Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 3,5/6



Od kilku miesięcy mój umysł, psychika i czas są bardzo zaabsorbowane nowymi wyzwaniami zawodowymi, stąd brak już sił i mocy przerobowych na ambitne książki. Najbardziej odpowiednie są lekkie, pogodne czytadła, które pozwolą oderwać myśli od życiowych zmagań i chociaż chwilę odpocząć wędrując z bohaterami po wyimaginowanych miejscach.

Wszystkie te oczekiwania spełnia seria o pensjonacie Leśna Ostoja w malowniczym Drzewiu.

38-letnia Justyna, pracownica korporacji w wielkim mieście,  zostaje wydelegowana przez złośliwą szefową do malutkiej miejscowości, by zajęła się remontem podupadłego dworku, niedawno nabytego przez firmę w celach inwestycyjnych. Oczywiście ma to być "kara" i jako taką na początku odbiera ją Justyna. Jednak szybko zmienia zdanie. Okazuje się, że pensjonat wcale nie jest taki zaniedbany, lokalni majstrowie przesympatyczni, a co więcej, w starych murach kryją się tajemnice mrożące krew w żyłach.

Wielkim plusem jest poczucie humoru, z jakim autorka opisuje zarówno przygody Justyny, jak i mieszkańców Drzewia. Co mnie zaskoczyło (pozytywnie), nie ma tu tak często spotykanego w tego typu czytadłach wątku miłosnego, dominującego nad resztą. Ba, żadnej miłości tu nie ma ;) Justyna niedługo przed wyjazdem rozstała się z wieloletnim partnerem, o dziwo nie szuka na siłę nowego, nie wdaje się w romans z żadnym lokalnym lowelasem. Choć robi "maślane oczy" do przystojnego Igora i marzy o nim po nocach, ten okazuje się...proboszczem lokalnej parafii, więc kiepskim kandydatem na męża ;) Główna bohaterka jest kobietą z krwi i kości, a nie jakąś słodką lalą, która porzuca miejskie życie i oczywiście dziedziczy dom na idealnej wsi, gdzie poznaje księcia z bajki ;)

Wprawdzie bohaterowie są mocno przerysowani (ci źli są bardzo źli, a dobrzy-kryształowi ;) ), jednak różnorodni, przedstawieni z sympatią i humorem. Na pewno dodają kolorytu powieści.

Apetyt na czytanie kolejnych stron zaostrzają też tajemnice z przeszłości. Co się stało z poprzednimi właścicielami dworku, którzy zniknęli dziesięć lat temu z dnia na dzień, zostawiając wszystkie ubrania, nawet laptop i samochód w garażu? Jak potoczyły się dalsze losy Emilki, dziedziczki Drzewia i wielkiej miłości jednego z lokalnych stolarzy? Co kryje dziennik niemieckiego oficera, który stacjonował w dworku w 1944 roku? Rozwiązania zagadek, choć trochę infantylne, są zaskakujące.

Powieść, jak przystało na tej rangi utwór, jest lekka, mało realna, bardzo pozytywna i czyta się wręcz "sama". To naprawdę dobra lektura na chwile relaksu i odpoczynku. Na pewno nie jest to powieść z wyższej półki, ambitna, ale całkiem niezła jak na takie czytadło. Z chęcią sięgnę po kolejny tom.

czwartek, 2 września 2021

"Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley

 Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 3,5/6



Najpierw okładka przyciągnęła mój wzrok. Potem zauroczyły mnie opisy irlandzkich klifów. A wreszcie-wciągnęła historia rodziny na przestrzeni stu lat.

Grania, młoda, uzdolniona rzeźbiarka, przed laty wyemigrowała z irlandzkiej farmy do Nowego Yorku, gdzie ułożyła sobie życie u boku Matta. Jednak po stracie ciąży, w ciągu jednego dnia, bez żadnego wyjaśnienia, wraca na rodzinną formę nad zatoką Dunworley. Na klifie spotyka ośmioletnią Aurorę Lisle, mieszkankę pobliskiego zamczyska, najmłodszą z rodu o wielopokoleniowych tradycjach. Mama dziewczynki popełniła samobójstwo kilka lat wcześniej. Jej ojciec, Alexander, prosi Granię o pomoc w opiece nad dzieckiem. Grania szybko przywiązuje się do Aurory, obie zaspokajają nawzajem swoje najgłębsze potrzeby. Szybko okazuje się, że Alexander jest ciężko chory. Składa Grani zaskakującą propozycję....

Matka Grani jest zaniepokojona nową znajomością córki i przeciwna jej angażowaniu się w sprawy rodziny Lisle. Opowiada córce zagmatwaną rodzinną historię, cofając się dwa pokolenia wstecz. Grania dowiaduje się o tragicznym wpływie przodków Aurory na losy jej własnej rodziny. 

To typowe "babskie" czytadło ;) Są źli i dobrzy bohaterowie, jest miłość i happy end mimo wielu burz po drodze do szczęścia ;) Czyta się lekko, szybko, przyjemnie. Powieść nie należy do tych z wyższej, ambitnej półki, ale na pewno można przy niej spędzić kilka miłych wieczorów :) Mimo, że nie przepadam za takimi grubymi sagami, szybko mnie nudzą, w tym przypadku dobrnęłam do końca ;)


poniedziałek, 9 sierpnia 2021

"Port nad zatoką" Magdalena Majcher

 Rok pierwszego wydania: 2020

Ocena: 3/6



Po kolejną powieść Magdaleny Majcher sięgnęłam ze względu na Hel. Półwysep uwielbiam od blisko 30 lat, a Jastarnię kocham miłością wielką od pierwszego spojrzenia :) Dlatego gdy w opisie wyczytałam, że główna bohaterka przeprowadza się z Katowic do Helu, wiedziałam, że nie oprę się tej pokusie. A jednak...Helu mi jakoś w powieści za mało :( Czekałam chyba ze 160 str, żeby w ogóle się pojawił, a potem...jest tylko jakoś tak w tle, nijako. 

Adrianna, kobieta grubo po 40-tce, przeżywa rodzinny kryzys. Pełnoletnia córka, po odkryciu tajemnicy rodzinnej, zrywa kontakt z rodzicami. Po wielu awanturach i scysjach z mężem, małżonkowie decydują się na separację. Jednak po jakimś czasie Radek decyduje się na powrót do domu. Wraz z Adrianną przeżywają drugą płomienną młodość. Jednak szczęście trwa bardzo krótko, a los okazuje się okrutny...

Po śmierci męża Adrianna, pogrążona w rozpaczy, decyduje się na sprzedaż mieszkania, w którym wszystko przypomina jej o tragedii i wyprowadzce do Helu. Tak bardzo szybko wtapia się w lokalną społeczność. 

To typowe czytadło, błahe, płytkie, skupione na relacjach damsko-męskich. Niby wszyscy borykają się z problemami (np. siostrzenica Adrianny zachodzi w ciążę w wieku 18 lat z czarnoskórym mężczyzną, Malwina odnajduje biologicznych rodziców i odkrywa patologiczne korzenie...) jednak zadziwiająco łatwo i radośnie przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Remont dużego domu w Helu, sterowany wprost ze Śląska, nie wspominając o samej decyzji jego zakupu za grube setki tysięcy tuż po pogrzebie męża to po prostu bułki z masłem...Ku memu zaskoczeniu, jedynie spodziewanego happy endu zabrakło...

Cóż, sięgnęłam po tę powieść niesiona falą Wszystkich pór uczuć, jednak cykl był dużo bardziej realistyczny i głębszy. W Porcie wprawdzie autorka sygnalizuje kilka trudnych tematów, jednak nie poświęca im zbyt wiele uwagi, rezygnuje z zagłębienia się w aspekty psychologiczne. Najważniejsze są tu płytkie rozmowy, zwłaszcza damsko-męskie. 

Chyba poczułam przesyt tak lekką literaturą ;)


poniedziałek, 2 sierpnia 2021

"Wszystkie pory uczuć" Magdalena Majcher

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 3/6

Tym razem wpis zbiorowy o całej serii, gdyż czytam książki jedną po drugiej, a każda z nich jest taka "dwudniowa", idealna na lato, idealna na relaks, którego bardzo mi w ostatnich dniach potrzeba.

Seria składa się z czterech części, których tytuły zgodne są z porami roku. Każda z książek opowiada historię innego z bohaterów, którzy w pierwszej pojawiają się drugoplanowo.



"Jesień" - początek serii, skupia się wokół życia Hani. To kobieta po czterdziestce, matka nastolatki, żona, gospodyni domowa. Wychowała się w domu dziecka, nigdy nie poznała swoich rodziców. Dlatego też szczęśliwa rodzina była największym marzeniem jej życia.  Gdy wychodzi za mąż za młodego, przystojnego i dobrze sytuowanego wdowca, czuje się jak w bajce o Kopciuszku. Wydaje się, że to początek sielanki. Szybko jednak okazuje się, że mąż nie umie zapomnieć o zmarłej tragicznie w wypadku pierwszej żonie. Hania jest ciągle porównywana z Katarzyną i oczywiście zawsze nie dorasta jej do pięt.

Kobieta boryka się z wieloma problemami, jakie dotykają dziś sporą część rodzin. Hania w pewnym momencie swojego życia zaczyna odczuwać pustkę,  rodzi się marzenie o robieniu czegoś poza zajmowaniem się domem i rodziną. Jej córka doświadcza hejtu w szkole. Joasia, przyjaciółka Hani od dzieciństwa, jako była wychowanka domu dziecka wciąż wikła się w związki z nieodpowiednimi mężczyznami...A sąsiadka, pani Renata, wróżka, wciąż ma problemy w relacjach z dorosłym już synem...

Wypadek Hani w pewien jesienny dzień zmienia wiele w jej życiu. Na szczęście na dobre :)

Książka napisana jest lekko, czyta się błyskawicznie. Denerwowały mnie jedynie bardzo sztuczne dialogi. Nikt w codziennych rozmowach nie używa tak długich, rozbudowanych zdań ;)



O zimie dziwnie się czyta w środku upalnego lata ;) Żar się leje z nieba, a ja wraz z bohaterami przemierzam zasypane śniegiem, mroźne Krupówki ;)

Tym razem czytelnik towarzyszy przede wszystkim Róży, Tadeuszowi i Ludmile. Ci pierwsi, po wielu latach znajomości i wspólnej pracy w domu dziecka (to właśnie Róża była wychowawczynią bohaterek z pierwszego tomu), postanawiają się pobrać tuż przed sześćdziesiątką. Niejakim problemem w całym tym układzie jest Miłka, siostra Róży, która ze względu na niedotlenienie przy porodzie intelektualnie zawsze była w tyle w porównaniu z rówieśnikami. Najpierw matka, a potem Róża, zobowiązana obietnicą złożoną rodzicielce przed jej śmiercią, otaczają Miłkę ścisłym nadzorem pod pozorem opieki. Na Róży całe życie ciąży nie tylko opieka nad siostrą, ale i budząca grozę rodzinna tajemnica, o której nigdy z nikim nawet nie rozmawiała. Jednak nie jest dobrze, kiedy żona ma mroczne sekrety przed nowo poślubionym mężem....Róża wreszcie decyduje się na rozmowę z Tadeuszem oraz na poznanie wersji wydarzeń z punktu widzenia Miłki. Ta zdecydowanie ją uspokaja, zdejmuje z jej serca ogromny ciężar, jednak...czy siostra powiedziała prawdę? Zakończenie totalnie zaskakuje!





"Wiosną" głównymi bohaterami są Ewelina i Adrian, bezdzietne małżeństwo, które decyduje się na adopcję. Na ich drodze pojawia się Piotruś, dziewięciolatek z domu dziecka, synek zmarłej przyjaciółki Hani z pierwszego tomu. To właśnie Piotrusiowi Hania podrzuca prezenty, nigdy się nie ujawniając. Dziecko ma wiele deficytów wynikających z FAS. Jednak nie zniechęca to młodych rodziców. Wspólnie stawiają czoła problemom nowo powstałej rodziny. 

Przy okazji historii Eweliny, autorka wrzuca mnóstwo szczegółowych informacji dotyczących bezpłodności i procesu adopcji. Nie brak tu też dydaktyzmu jeśli chodzi o picie alkoholu przez kobiety w ciąży ;) Bardzo dobre jest realistyczne aż do bólu pokazanie zachowań, reakcji Piotrka na codzienne sytuacje, na uczucia rodziców. 

Co mnie drażniło tym razem? Trzy okresy czasowe, w których dzieje się powieść. Bieżące wydarzenia z finału adopcji przeplatają się z opowieściami z początków całego procesu rok wcześniej i dodatkowo z historią poznania się Eweliny i Adriana pięć lat wcześniej.



Lato okazało się wyjątkowe dla Joasi, przyjaciółki Hani z pierwszej części i Maćka, syna wróżki Renaty :) Młodzi poznali się właśnie na ostatnich stronach Wiosny, a tej zimy i wiosny czekają na wymarzonego potomka. Niestety, początki macierzyństwa okazały się dużo trudniejsze, niż przypuszczali...Joasia miała wszystko zaplanowane, od przebiegu porodu po karmienie piersią, w ciąży czytała mnóstwo poradników. Pierwsze załamanie przyszło, gdy Antoś odwrócił się w brzuchu i konieczna była cesarka. Nie tak miały wyglądać ich pierwsze wspólne chwile...A potem było już tylko gorzej...Aż do klasycznej depresji poporodowej, która o mały włos doprowadziłaby do tragedii :( 

Autorka bardzo realistycznie i szczegółowo przedstawiła myśli, odczucia, psychikę, lęki i wątpliwości kobiety oczekującej pierwszego dziecka, a potem-cierpiącej na depresję. Joasi było tym trudniej odnaleźć się w nowej sytuacji, że doznała w dzieciństwie wielu traum w związku z porzuceniem przez ojca i alkoholizmem matki...Od samego początku ciąży dręczyły ją wątpliwości, czy okaże się dobrą matką, czy nie skrzywdzi własnego dziecka...Demony niestety ją pochłonęły...Na szczęście znalazła pomoc w ostatniej chwili.

Cały cykl napisany jest bardzo lekko. Nie znajdziemy tu pisarskiej wirtuozerii, przeważają proste dialogi. Jednak autorka porusza wiele trudnych tematów, dotyczących współczesnych kobiet. Wnika w psychikę bohaterek, ukazuje cienie ich codzienności. Stworzyła realne kobiece postacie, powieści nie są lukrowato przesłodzone i to na pewno jest plusem Wszystkich pór uczuć. 


wtorek, 15 czerwca 2021

"Dzikuska: Historia miłości" Irena Zarzycka

 Rok pierwszego wydania: 1928

Ocena: 3,5/6



Książka jakiś czas temu trafiła trochę przypadkiem do mojego domu, z bazarku wspierającego rehabilitację niepełnosprawnej dziewczynki. Nic nie wiedziałam ani o jej autorce, ani o samej książce. Po prostu została taka sama, samotna, nikt jej nie chciał, więc za kilka złotych przygarnęłam ją ;) A teraz przypomniałam sobie o niej, kiedy zapragnęłam sięgnąć po coś lekkiego z klasyki. 

Tytułowa Dzikuska to Ika, szesnastoletnia córka pana Kruszyńskiego, właściciela niedużego folwarku Kruszelnicy, a zarazem zarządcy majątku barona Ziemskiego. Matka jej zmarła, gdy ta była jeszcze malutkim dzieckiem. Od tego momentu dziewczynka była zostawiona sama sobie, zdana na opiekę prostych chłopów pracujących w folwarku. Załamany śmiercią żony Kruszyński jakby całkiem zapomniał o córce. Starsi bracia Iki zajęci byli swoim życiem. I tak wyrosła Dzikuska, potargana, bosa, ubrana w byle jakie ubrania, łażąca po drzewach i nieprzebierająca w słowach. Na pewno daleko jej do eleganckich, odpowiednio wychowanych i wykształconych panienek z dobrych domów. Niedługo przed szesnastymi urodzinami Iki ojciec postanawia zainwestować w nauczyciela dla niej. Kolejnego. Liczy, że tym razem młody student poskromi nieokrzesaną panienkę, co nie udało się wielu jego poprzednikom. 

Jak łatwo się domyśleć, na wieś przybywa ideał ;) Kulturalny, wykształcony, sympatyczny, ciepły, cierpliwy i do tego bardzo przystojny;) Dość szybko udaje mu się nawiązać kontakt z dziewczyną i stopniowo doprowadzić do tego, że przynajmniej nie przynosi już wstydu rodzinie. Z czasem Ika zaprzyjaźnia się z młodą baronówną, a swoją egzotyczną urodą i bardzo naturalnym zachowaniem rozpala serca okolicznych młodzieńców. Jednak to uczucie, które budzi się między nią i belfrem staje się tym najsilniejszym, jedynym i odmieniającym życie kilku osób.

Oprócz wątku miłosnego, z powieści wyłania się obraz ówczesnego życia ziemiaństwa. Na takich ludzi, jak młodzi baronostwo czy inni sąsiedzi Kruszyńskich, dziś mówimy: bananowa młodzież. Ich głównie zajęcia to "bywanie", balowanie, romansowanie i inne tego typu atrakcje. Jako dziedzice sporych majątków, nie kwapili się ani do nauki, ani do jakiejkolwiek pracy. Spędzali życie na przyjemnościach. Mieli też na to przyzwolenie rodziców, o czym świadczy choćby rozmowa Iki z baronem i jego synem:

"(...)- Ale dlaczego pan Janusz nie pomaga swemu tatusiowi...zawsze razem prędzejby się skończyło robotę.

Janusz w tej chwili miał niezbyt mądrą minę, ale usiłował się wytłumaczyć:

- Ja jestem z zawodu prawnik...

- Ty jesteś z zawodu próżniak synku...ale to głupstwo. Majątek ci zostawię, możesz próżnować, choć wcale nie szkodziłoby, gdybyś cośniecoś robił." (str 95)

Ta krótka powieść jest mocno ckliwa, przewidywalna, pełna humoru i bardzo przyjemna w odbiorze. Przypominała mi trochę "Pannę z mokrą głową" Makuszyńskiego, a tematyką ziemiańską może "Nad Niemnem" i inne tego typu wielkie powieści pozytywistyczne.  Atutem jest fakt, że w ręku trzymam dokładny przedruk z 1928 roku (wydany w 1990), z zachowaniem ortografii i stylu z początku XX wieku. 

środa, 9 czerwca 2021

"Kochając syna" Lisa Genova

 Rok pierwszego wydania: 2012

Ocena: 3/6



Od jakiegoś czasu mam swego rodzaju kryzys czytelniczy. Być może w przebodźcowanym umyśle zabrakło miejsca na literackie historie? A może wzrosły moje oczekiwania? Po cokolwiek sięgam w ciągu kilku ostatnich tygodni, nie zaspokaja moich oczekiwań, szybko nuży, albo okazuje się tak płytkie językowo i stylistycznie, że zwyczajnie szkoda mi czasu spędzonego nad taką lekturą.

Powieść "Kochając syna" od dawna "leżakowała" w moim czytniku. Wreszcie postanowiłam się z nią zmierzyć. Nie oczekiwałam wyrafinowanej uczty literackiej, jednak temat autyzmu bardzo mnie ciekawi, co popchnęło mnie w kierunku tego tytułu.

I nastąpiło kolejne wielkie rozczarowanie :(

Opowieść osnuta jest wokół dwóch bohaterek. Beth-jak przykładna amerykańska żona i matka, rezygnuje z pracy, marzeń i pasji by wychowywać trzy córeczki. Jej świat jest poukładany i przewidywalny do dnia, w którym dostaje kartkę pocztową od kochanki męża.

Olivia-matka autystycznego chłopca, nie potrafiąca wrócić do świata po jego śmierci. Na dodatek, gdy zaburzenia dziecka stały się coraz bardziej widoczne i determinujące życie rodziny, Olivia powoli oddala się od męża. Doprowadza to do ich rozstania. 

Obie kobiety zamieszkują w maleńkiej miejscowości na wyspie i jak można się było spodziewać, ich drogi w końcu się przetną, choć i tak stało się to dopiero około połowy książki...

Autorka skupia się zdecydowanie na problemach małżeńskich obu bohaterek, na ich dojrzewaniu do odkrycia własnych potrzeb, marzeń. A gdzie autyzm, o którym miała być ta powieść? No właśnie - znalazł się gdzieś na marginesie. Do tego wpleciony w sposób bardzo wg mnie kiczowaty. Beth postanawia pisać książkę. Gdy szuka do niej tematu, słyszy nagle w głowie myśli małego chłopca, którego widziała raz, przez chwilę, na plaży, kilka lat wcześniej...Autystycznego chłopca, który, jak łatwo się domyśleć, był zmarłym synem Olivii...Synem, z którym kobieta nie mogła nawiązać kontaktu przez całe ich wspólne życie...Synem, który zamknięty w swoim świecie, nie potrafił okazać mamie żadnych uczuć.

Powieść okazała się bardzo płytka, prosta, typowo amerykańska. Zupełnie nie zaspokoiła moich oczekiwań...

Cóż...trzeba szukać nadal, z sercem pełnym nadziei, że jednak trafię znów na jakąś perełkę, która przykuje moją uwagę na dłużej.

wtorek, 30 marca 2021

"Przepiórki w płatkach róży" Laura Esquivel

 Rok pierwszego wydania:  1989

Ocena: 4/6



Pełny tytuł brzmi: "Przepiórki w płatkach róży. Powieść w zeszytach na każdy miesiąc, przepisy kucharskie, historie miłosne, tudzież porady domowe zawierająca". 

Tym razem w mojej literackiej podróży zawitałam w Meksyku! Odwiedziłam ranczo, prowadzone przez mamę Elenę, której towarzyszą trzy dorastające córki. Gdzieś w tle toczy się rewolucja, która czasem zbliża się do domostwa pod postacią oddziałów lub tylko pojedynczego oficera...

Titę, najmłodszą z córek, i Pedra połączyło właśnie gorące uczucie, miłość od pierwszego wejrzenia. Niestety, zgodnie z rodzinną tradycją Tita nie może wyjść za mąż, jej obowiązkiem jest opiekowanie się matką aż do jej śmierci. Pedro wpada na szatański pomysł: poślubia siostrę ukochanej, by chociaż w ten sposób móc być ciągle blisko niej. Tak zaczyna się nietypowy trójkąt... 

Tita zajmuje się gotowaniem. Znakomite, egzotyczne przepisy odziedziczyła po swojej starej opiekunce, która wychowała ją praktycznie w kuchni. Okazuje się, że dziewczyna nadaje nieświadomie potrawom tajemniczą moc. Kiedy np. przygotowuje wykwintny tort na wesele siostry i skrapia go łzami zawodu i tęsknoty, każdy kto go skosztuje w trakcie uroczystości popada w dziwną melancholię i wspomina dawne miłości. 

W powieści dużo jest elementów magii, co nadaje jej posmaku egzotycznej baśni. Jej klimat byłby bardzo sympatyczny i lekki gdyby nie postać apodyktycznej, wręcz okrutnej mamy Eleny. Strasznie mnie bulwersowało jej znęcanie się nad córkami, zwłaszcza nad Titą, przedkładanie tradycji nad odczucia młodych kobiet. Nawet po śmierci matka nawiedza biedną Titę pod postacią zjawy i prawi jej swoje reprymendy, nie szczędząc słów krytyki. Ten wątek skłania do refleksji, jaką moc miały dawniej, a często mają i dziś rodzinne zasady, tradycja, a przede wszystkim-uległość kobiet wobec nich.

Opowieść o mieszkankach rancza autorka świetnie przeplata egzotycznymi przepisami na meksykańskie potrawy, doprawiając wszystko dużą szczyptą magii i  humoru, dzięki czemu gorycz staje się lżej strawna...Całość jest ciekawie skomponowana, podzielona na 12 rozdziałów, odpowiadających miesiącom w roku, a każdy z nich rozpoczyna lista składników potrzebnych do wykonania dania tytułowego każdego miesiąca.

środa, 3 marca 2021

"Wymarzony dom Ani" L.M. Montgomery

 Rok pierwszego wydania: 1917

Ocena: 5/6


 Kiedy za oknem ciemno, ponuro, kiedy dzień kończy się zanim na dobre się obudził, kiedy w sercu budzi się przedwiosenna melancholia, tęsknota za słońcem i ciepłem, musiałam po raz kolejny sięgnąć po którąś książkę o Ani. Działa ona na mnie niczym balsam na zmęczoną duszę, niczym pyszne ciastko i kawa przed kominkiem. 

Tym razem padło na tom 5, który jakiś czas temu zakupiłam w starym wydaniu, jakie pamiętam z dzieciństwa, by czekał na półce jako zestaw ratunkowy. Uwielbiam Wymarzony Domek Ani i Gilberta. Jest w nim tak przytulnie, ciepło, mimo, że na zewnątrz szaleją nadmorskie wichury i leje nie raz deszcz. Tyle w nim spełnionej miłości i marzeń! Gdzieś w głębi duszy po raz kolejny odkrywam w sobie wiele łączących mnie z Anią cech. Uświadamiam sobie, że są we mnie pokłady optymizmu i romantycznego marzycielstwa,  mimo życiowych doświadczeń, które od wielu lat przysypują je tonami gruzu. Czytając po raz kolejny o życiu dorosłej Ani (wcale nie sielankowym, jakby mogło się wydawać...) otulam swoją duszę kocykiem spokoju.

Piąta część cyklu nie jest już tak dziecinno-podlotkowa, jak poprzednie. Ania wyprowadza się daleko od Zielonego Wzgórza, w okolicę dość odludną. Nie raz zostaje w domu sama, ponieważ Gilbert musi ratować życie i zdrowie pacjentów. Jednak i tu poznaje przyjazne dusze, dzięki którym nie czuje się samotna. 

Życie młodych małżonków, zakochanych, szczęśliwych, naznacza niespodziewana tragedia. Na jakiś czas burzy ona tak pozytywne nastawienie do życia zawsze radosnej Ani. Na szczęście i w tej sytuacji czas przynosi ukojenie i młoda kobieta otrząsa się z rozpaczy.

Jak to dobrze, że ponad 100 lat temu L.M.Montgomery stworzyła tę rudowłosą bohaterkę o nieposkromionej wyobraźni oraz sercu pełnym ciepła i dobroci!


poniedziałek, 22 lutego 2021

Siedem dni razem" Francesca Hornak

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 3,5/6


 

Akcja książki rozgrywa się w 2016 roku. Wydana została w 2017, a mniej więcej półtora roku czekała na mnie na czytniku, aż już zdążyłam zapomnieć, o czym jest i dlaczego w tymże czytniku wylądowała. Ale jeśli się tam znalazła, to znaczy, że chciałam ją przeczytać i w weekend wreszcie ją otworzyłam.

Dlaczego piszę o tej chronologii? Bo gdybym przeczytała ją od razu te półtora roku temu na pewno odebrałabym ją zupełnie inaczej. Lepiej? Gorzej? Nie wiem. Na pewno inaczej. Dlaczego? Ponieważ głównym tematem powieści jest kwarantanna z powodu epidemii wirusa...

Olivia, młoda lekarka, przez kilka miesięcy próbowała leczyć i ratować w Afryce ludzi zarażonych fikcyjnym wirusem haag. Jego śmiertelność wynosi 70-80%, a objawy, jakie wywołuje, są bardzo wyniszczające. Olivia wraca na święta do Anglii, gdzie musi się poddać tygodniowej kwarantannie. Tu następuje pierwszy (z kilku) zgrzyt, a który pewnie wynika z doświadczeń ostatniego, pandemicznego roku. Otóż nie rozumiem, dlaczego kobieta nie odbywa tej kwarantanny sama, w swoim mieszkaniu (co byłoby dziś raczej oczywiste), tylko z rodzicami i młodszą siostrą w ich starej posiadłości. Dlaczego lekarka, świadoma zagrożenia, ryzykuje zdrowie i życie najbliższych jej osób? Ok, wirus haag przenosił się przez kontakt z wydzielinami chorego, a nie drogą kropelkową, jednak mimo wszystko decyzję uważam za absurdalną.

Cztery wydawało by się bliskie sobie osoby, zamykają się na siedem świątecznych dni w jednym domu. Ta sytuacja jest tak nam bliska w ciągu ostatnich miesięcy, że zdecydowanie nie muszę wytężać swojej wyobraźni, by utożsamić się z bohaterami. Oczywiście izolacja wyostrza wszystkie wcześniejsze konflikty, wyciąga na światło dzienne pretensje, pokazuje w jaskrawym świetle niedopasowanie i tak naprawdę - brak głębszej znajomości pozostałych członków rodziny. Strasznie irytowała mnie infantylna, egoistyczna Phoebe, młodsza siostra Olivii, która mimo zbliżania się do trzydziestki, zachowywała się jak rozkapryszona nastolatka. Ogólnie nikt z rodziny nie potrafi zrozumieć odczuć Olivii, która w ciągu ostatnich miesięcy była w piekle...

Dodatkowo tuż przed kwarantanną w życiu każdego z bohaterów ma miejsce zdarzenie zmieniające dalsze życie. Phoebe oświadcza się wreszcie wieloletni chłopak, matka dowiaduje się o okrutnej chorobie, a ojciec o synu, którego spłodził ponad 30 lat temu w czasie gorącej nocy w Libanie...Rodzice ukrywają swoje sekrety przed resztą rodziny. W czasie kwarantanny ciąg wydarzeń, jak przewracające się klocki domina, sprawia, że nic nie będzie już takie jak przed tymi świętami...

Powieść wydaje mi się do pewnego momentu mocno przegadana. Dopiero w drugiej połowie akcja nabiera tempa, trzyma w napięciu. I co mnie zaskoczyło, nie ma tu happy endu, choć zdecydowanie taki typ powieści powinien go mieć.  Chociaż może jest, tylko nie taki klasyczny. Bo czyż nie jest w pewnym sensie szczęśliwym zakończeniem to, że dwie młode kobiety i ich rodzice stają się sobie bliscy jak nigdy dotąd? Że rodzina staje się najlepszym wsparciem w przypadku życiowych tragedii? 

Nie ukrywam, że książka drażniła mnie: sposobem narracji (prostym i płytkim), językiem (bardzo współczesnym i takim "codziennym"), nawet kumulacją zbiegów okoliczności i wydarzeń, bo aż się wierzyć nie chce, żeby np. na lotnisku Emma spotkała nieznanego syna swojego męża i wręcz się z nim prawie zaprzyjaźniła, a za kilka dni tenże syn rozbił narzeczeństwo przyrodniej siostry, odkrywając prawdziwą naturę jej przyszłego małżonka...I w ogóle jakoś mi tak za łatwo bohaterowie godzą się z rewolucyjnymi sytuacjami...Ot szokujące pojawienie się "marnotrawnego syna" za chwilę przeradza się w rodzinną sielankę, Phoebe dwa dni po zerwaniu zaręczyn przez narzeczonego rzuca się w ramiona kolegi z pracy itd...Za słodkie to wszystko.  Jednak ciekawość, jak autorka poprowadzi do końca poszczególne wątki, nie pozwalała mi zrezygnować z czytania. I jednak po przewróceniu ostatniej kartki w głowie świta pytanie: jak ja bym się zachowała w każdej z tych sytuacji, na miejscu każdego z bohaterów? Na tyle siebie znamy, na ile nas sprawdzono...

Ciekawa jestem, ile tego typu powieści, których akcja będzie się kręcić wokół epidemii i kwarantanny, pojawiła się na rynku wydawniczym w ostatnim roku, a ileż jeszcze się ukaże w najbliższym czasie. Mam jednak nadzieję, że ich poziom będzie nieco wyższy.

czwartek, 28 stycznia 2021

"Maryla z Zielonego Wzgórza" Sarah McCoy

 Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 3,5/6



Chyba każda miłośniczka Zielonego Wzgórza choć raz zastanawiała się nad tym, co się tam działo przed pojawieniem się Ani. Dlaczego ani Maryla, ani Mateusz nie założyli rodziny? Przecież L.M.Montgomery wspomniała, że Jan Blythe, ojciec Gilberta, był narzeczonym Maryli. A przyjaźń z Małgorzatą? Kiedy się zaczęła i w jakich okolicznościach?

Na te i wiele innych pytań odpowiada Sarah McCoy. Zaprasza nas na Zielone Wzgórze około 40 lat przed akcją serii o Ani. Poznajemy Marylę jako wczesną nastolatkę i prawie dorosłego Mateusza. Przyglądamy się, jak zmieniał się dom na Zielonym Wzgórzu. Jesteśmy świadkami decyzji, które będą rzutowały na całym życiu jego mieszkańców.

Przyznam, że czekałam na tę lekturę odkąd się o niej dowiedziałam, ale też miałam spore wątpliwości, czy nie zawiedzie moich oczekiwań. Czy styl pani McCoy choć po części "dorośnie" do tego, który znam z powieści L.M.Montgomery.

Początki były niezłe ;) Poczułam tak dobrze mi znajomy klimat Zielonego Wzgórza, rozgościłam się przy drewnianym stole nad kubkiem kakao i przyglądałam sytuacji, która zmierzała w kierunku tragedii. Ale im dalej, tym bardziej obco się czułam. McCoy zdecydowanie poszła w kierunku poprawności politycznej i historii Kanady. Podziały polityczne dotykają nawet młodych mieszkańców Avonlea. W Kanadzie słychać echa zbliżającej się wojny secesyjen. Pojawiają się zbiegli niewolnicy, którym dzielni Kanadyjczycy starają się pomóc, ukrywając ich przed pogonią. Maryla, bardzo odważna w swoich poglądach jak na dorastającą w tamtych czasach panienkę, angażuje się w politykę, na ile pozwala jej panujące prawo i tradycja. Jednak pomysł na to, żeby ciotka, zbuntowana feministka, starsza samotna panna, zdecydowała się nagle na życie w nieformalnym związku z czarnoskórym byłym niewolnikiem, wydał mi się już nieco przesadzony...

Autorka zastrzega, że nie ma zamiaru naśladować  utrwalonego w świadomości kilku pokoleń czytelniczek stylu L.M.Montgomery. Udało jej się stworzyć całkiem zgrabną powieść obyczajową, wymyślić całkiem wiarygodne historie z młodości bohaterów znanych z cyklu o Ani. Sporo tu podobieństw, np. przyjaźń Maryli i Małgorzaty bardzo przypomina tą późniejszą między Anią i Dianą. 

Mimo, że czytało mi się przyjemnie o młodziutkiej Maryli, jednak wolę Zielone Wzgórze z późniejszych lat. A pióro L.M.Montgomery odpowiada mi bardziej niż Sarah McCoy :)

środa, 27 stycznia 2021

"Dom na klifie" Monika Szwaja

 Rok pierwszego wydania: 2006

 Ocena: 3/6

 


 Przyglądając się bliżej mojej bibliotecze stwierdziłam, że stoi na niej sporo książek, które kiedyś czytałam, podobały mi się ale...zupełnie nie pamiętam dlaczego! Pomyślałam, że warto do nich wrócić po latach, żeby sprawdzić, czy nadal mnie zachwycają i czy chcę nadal mieć je na półce.

Na pierwszą powtórkę wybrałam "Dom na klifie". Powieść porusza bliski mi temat domu dziecka. Odkąd ją czytałam, kilka lat spędziłam jako wolontariuszka w domu małego dziecka. Poznałam też z bliska rodzinny dom dziecka, w którym znalazło ciepło i miłość ośmioro dzieci. Miałam więc okazję odbierać powieść przez pryzmat własnych doświadczeń. Myślę, że sytuacja w placówkach państwowych zmieniła się na korzyść przez te 15 lat, jakie upłynęły od wydania książki.

Bohaterka "Domu na klifie", Zosia, jest wychowawczynią w państwowym domu dziecka. Placówką zarządza apodyktyczna pani Aldona, nienawidząca wychowanków, a zwłaszcza, z powodów osobistych, Adolfa Sety. Reszcie personelu też można dużo zarzucić jeśli chodzi o znajomość psychiki dziecka i opieki nad nim...Zosia uważa siedem lat przepracowanych w tym miejscu za stracone.

Drugi główny bohater, Adaś, wieczny Piotruś Pan, dostał właśnie w spadku duży dom na klifie na Wyspie Wolin. Jednak zmarła cioteczna babka postawiła warunki. M.in. Adam ma się wreszcie ożenić i wykorzystać spadek na coś pożytecznego.

Jak łatwo się domyśleć, drogi Adami i Zosi przecinają się. Aby zrealizować swoje plany i marzenia postanawiają się pobrać. Małżeństwo ma być po prostu umową, dzięki której Adam wreszcie przejmie posiadłość na klifie, a Zosia będzie mogła założyć rodzinny dom dziecka i wziąć swoich podopiecznych z placówki. 

Ze spokojnym sercem i duchem mogę książkę Szwai posłać gdzieś dalej w świat, by ustąpiła miejsca na półce nowym nabytkom. Zdecydowanie wyrosłam z tego typu literatury. Strasznie drażniły mnie w czasie czytania co chwila pojawiające się, wiele mówiące nazwiska, zdrabniane imiona. Nie potrzebowałam wiedzy na temat tego, jak się nazywa każda z pojawiających się epizodycznie postaci... Także styl i język są już dla mnie zbyt płytkie, proste. Mój czytelniczy smak nieco się przez lata wyostrzył i oczekuję od powieści większego wyrafinowania.  

Ocena z 5 spadła do 3.

środa, 14 października 2020

"Zdarzyło się nad jeziorem Mystic" Kristin Hannah

 Rok pierwszego wydania: 1999

Ocena: 3,5/6



Annie jest szczęśliwą matką 17-latki, żoną z 20-letnim stażem. Mieszka w ekskluzywnej willi z widokiem na ocean. Nie dopuszcza do siebie myśli, że nie istnieje jako odrębny człowiek. Jej życie sprowadza się do obsługiwania najbliższych. Czuje się ważna i potrzebna. Jej świat rozsypuje się w drobny mak w dniu, w którym córka wylatuje do szkoły do Londynu, a mąż oświadcza, że od dawna kocha inną kobietę i chce rozwodu. Annie nie wie, co ze sobą zrobić. Wpada w depresję. Postanawia na kilka miesięcy, do czasu powrotu córki, przenieść się do Mystic, do rodzinnego domu, w którym nadal mieszka ojciec. W miasteczku Annie dowiaduje się o nieszczęściu, jakie spotkało jej przyjaciół. Postanawia pomóc Nickiemu w opiece nad małą, córeczką, która po śmierci mamy przestała mówić i zupełnie zamknęła się w sobie. Obecność i ciepło Annie powoli kruszy pancerze, jakie wytworzyli wokół siebie Izzy i jej zrozpaczony tata. Oczywiście, jak można się było spodziewać po tego rodzaju powieści, w sercach przyjaciół odżywa dawno zapomniane uczucie. W świetle czekającego ją rozwodu, Annie snuje plany związane z pozostaniem w Mystic. Jednak niespodziewane wydarzenie znów stawia na głowie całe jej życie. Musi wrócić do męża i spróbować odbudować swój dawny świat...

Kolejna banalna, przewidywalna babska powieść, idealna na jesienną chandrę. Tym, co ją wyróżnia, jest ciekawa akcja i przemiana, jaką przechodzi Annie - po raz pierwszy w życiu zaczyna wierzyć w siebie i snuć marzenia. Jednak bohaterowie są bardzo schematyczni, a wydarzenia, mimo, że chwilami wydają się zaskakujące, prowadzą do spodziewanego happy endu. Jednak są takie dni, kiedy chętnie zanurzamy się w takie opowieści o miłości, która czyni cuda, by zapomnieć o ciemnościach panujących w realnym świecie :D


wtorek, 15 września 2020

"Przelot bocianów" Hanna Kowalewska (Zawrocie t.5)

 Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 4,5/6

I znów jestem w Zawrociu. Tym razem spotykam Matyldę w niecodziennej, wyjątkowej sytuacji. Jest w ciąży. Ale nie od razu potrafi się tym cieszyć. Nie tak miało się to wszystko ułożyć. Mimo obiecujących początków, tatuś dziecka zdecydowanie opowiedział się za związkiem z inną kobietą. W poprzednim tomie jawił mi się może nie idealnie, dość infantylnie, ale nie spodziewałam się po nim takiego świństwa:( Matylda wie, że nie może na niego liczyć. Na szczęście są w jej otoczeniu osoby, które potrafią się cieszyć z maluszka. Nie należą do nich, jak można się spodziewać, ani matka, ani siostra Matyldy. Choć o relacje z tą ostatnią kobieta mocno walczyła w poprzednim tomie, okazało się, że czarny charakter Zawrocia jest jednak zdecydowanie bardziej czarny niż się wydawało. Nie dość, że Matylda nie ma szans na odbudowę przynajmniej poprawnych  siostrzanych układów, to właśnie Paula rujnuje dosłownie jej życie:(

Na szczęście wreszcie pojawia się Paweł. Wraca nadzieja, że jednak coś pozytywnego może się jeszcze wydarzyć w życiu Matyldy. Ciekawe, jak ich historię skomplikuje autorka w kolejnej części serii.

Czytając "Przelot bocianów" doznawałam dwóch naprawdę silnych uczuć: było mi strasznie żal Matyldy i równocześnie nie mogłam wyjść z podziwu jak można być tak bezlitosnym, wręcz podłym jak Paula. 

A jednak nadal trzyma mnie w swoich szponach klimat Zawrocia, piękny język i styl powieści. Nie ukrywam też, że zauroczyły mi okładki kolejnych tomów. Są pelne kobiecej tajemniczości.

środa, 26 sierpnia 2020

"Inna wersja życia" Hanna Kowalewska (Zawrocie t.4)

 Rok pierwszego wydania: 2010

Ocena: 3,5/6

 


Zawrocie po raz 4. W sumie zastanawiam się, czemu ten cykl tak się nazywa, bo Zawrocia coraz tu mniej. 

Tym razem wszystko zaczęło się od zdjęć, które Matylda dostała od pani Mieci, sąsiadki z dołu. Przedstawiały ją jak 6-latkę w dziwnych okolicznościach. W miejscach i sytuacjach, których zupełnie nie pamiętała. Skąd te zdjęcia znalazły się u sąsiadki? Równocześnie dziewczyna uświadomiła sobie, że nie mam jej na żadnym rodzinnym zdjęciu z pierwszych tygodni życia Pauli, jej siostry. Co się wtedy z nią działo? Jak to możliwe, że we wspomnieniach pojawia się czarna dziura? Matylda rozpoczyna własne, małe prywatne śledztwo. Wyłaniają się z niego jak z mgły traumatyczne wydarzenia. Młoda kobieta poznaje jakby inną wersję swojego dzieciństwa. Musi się z nią zmierzyć. Inną wersję wydarzeń poznaje też matka Matyldy, żyjąca w przekonaniu, że to jej córka jest winna wszystkim wypadkom i nieszczęściom sprzed wielu lat...Cóż z tego, że prawda okazuje się całkiem inna, jeśli wersja sprzedawana przez Kazika na zawsze popsuła siostrzane relacje Matyldy i Pauli, a w psychice tej pierwszej wypaliła piętno poczucia winy... Czy siostrom uda się je jeszcze stworzyć jakąkolwiek bliską relację? Zawsze były wrogo do siebie nastawione. Dodatkowo sytuację pogarsza stan Pauli-depresja po poronieniu.

Matylda zbliża się do Jaśka, syna Danuty Malinowskiej. Już wiadomo, że nie są przyrodnim rodzeństwem. Czy to jeszcze przyjaźń, czy już kochanie? Młodzi długo balansują na cienkiej granicy. Nie uwolnili się jeszcze od demonów przeszłości. Nie chcą być dla siebie jedynie pocieszaczami...Jednak feromony nieprzerwanie przyciągają ich do siebie.

Po raz kolejny powieść nie kończy się happy endem.  Pozostawia to pewien niedosyt. Ale i zachęca do sięgnięcia po kolejną część cyklu. Po raz kolejny jest aż ciężka od trudnych rodzinnych relacji, skrywanych tajemnic, niedomówień i żalu budującego mur między matką i córką. Chwilami aż trudno znieść taką ilość zagubienia, smutku, samotności, jaka spoczywa na ramionach Matyldy Malinowskiej...

"Inna wersja życia" wydaje mi się najsłabsza z dotychczas przeczytanych tomów o Zawrociu. Trochę przegadana, trochę jakby była już powtórką niektórych scenek z poprzednich. Ale i tak czyta się jak zwykle dobrze. Język, styl i klimat nadal przyciągają i nie pozwalają odłożyć powieści przed zakończeniem. A okładka po prostu mnie zachwyciła!

 


czwartek, 14 maja 2020

"Akuszerka z Sensburga" Katarzyna Enerlich

 Rok pierwszego wydania: 2019
Ocena: 3,5/6


Przeczytałam już wiele powieści pani Enelich. Niektóre z nich bardzo mi się podobały, inne trochę mniej. Najnowsza należy do tej drugiej kategorii.
Stasia, młoda mężatka z Mystkówca Starego w Puszczy Białej, w 1920 roku wiedzie szczęśliwe i spokojne życie. Kochający mąż kończy budowę ich domu, oczekują na narodziny pierwszego dziecka. Ta sielanka zostaje gwałtownie przerwana wypadkiem młodego mężczyzny. Zszokowana Stasia rodzi córeczkę sama, patrząc na śmierć męża.
Z pomocą samotnej matce przychodzi zielarka Wypyska. Przy okazji przekazuje dziewczynie swoją wiedzę. W młodej duszy rodzi się marzenie o pracy akuszerki i leczeniu ludzi ziołami. Podsyca je znajomość z nowymi sąsiadami. Stasia postanawia zostawić córkę na Mazowszu i wyjechać do klasztoru w Wojnowie na Mazurach. Tam zaprzyjaźnia się z siostrą Galiną, starowierką, znawczynią ziół. Tak zaczyna się nowe życie Stasi.
Powieść pełna jest ziół. Ich nazwy łączone są z działaniem na różne schorzenia. Jednak zabrakło tu emocji, akcji, które przykuwały by uwagę. Opowieść snuje się bardzo spokojnie, a nawet ważne decyzje i wydarzenia w życiu Stasi opisane są jakoś tak mdło. Drażnił mnie też język, przesycony gwarą. Prawdopodobnie miał podkreślać klimat mazurskiej wsi, sięgać do historii tego regionu, jednak w takiej ilości po prostu mnie męczył.
Mimo wszystko dam pani Enerlich kolejną szansę i będę czekała na następne powieści :)

środa, 6 maja 2020

"Akty wiary" Erich Segal

Rok pierwszego wydania: 1992
Ocena: 4,5


Pamiętam czas, kiedy Erich Segal stał  się w Polsce bardzo poczytnym autorem. Były chyba lata 90-te , ja byłam dorastającą nastolatką, a na księgarnianych półkach jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne powieści autora słynnego "Love story". Wydaje mi się, że przeczytałam je wtedy wszystkie, zachwycona stylem i szeroką wiedzą Segala. Ba, wiele z nich stoi do dziś na mojej półce!
Biorąc pod uwagę te wszystkie argumenty i wspomnienia, postanowiłam sięgnąć po raz drugi po "Akty wiary". Sprzyja temu czas pandemii, w którym trochę trudno mi się skupić na poważniejszych książkach, oraz fakt zamknięcia bibliotek, przez co pozostają własne półki.
Jedyne chyba, co zapamiętałam z tej powieści, były opisy kultury i tradycji Żydowskiej, które zafascynowały mnie ponad 20 lat temu.
Jednak dziś, czytając po raz drugi, poczułam pewne rozczarowanie...Rzeczywiście, jest tu sporo opisów życia ortodoksyjnych Żydów, w zestawieniu z zasadami kościoła katolickiego, ale też duża część to po prostu klasyczny romans :)
Głównymi bohaterami jest trójka młodych ludzi, dla których Bóg jest w życiu bardzo ważny. Daniel Luria, syn rabina, ma iść w ślady ojca. Kiedy sprzeciwia się jego woli, zostaje wygnany z rodziny. Wchodzi w dziwny świat wielkiego biznesu (ten wątek powieści, przyznam, mocno mi zgrzytał...). Jego siostra, Debora, jako Żydówka nie ma zbyt wielu praw. Nie musi kończyć szkoły, powinna zapomnieć o swoich marzeniach, założyć rodzinę i być posłuszną żoną i matką. Gdy ojciec przyłapuje ją na skromnym pocałunku z gojem, zostaje brutalnie wygnana z domu. Znajduje swoje miejsce w kibucu w Izrael. Rodzi nieślubne dziecko i pragnie zostać kobietą-rabinem.
I wreszcie Tim Hogan, chłopak po przejściach, który spokój odnajduje w kościele. Zostaje księdzem, potem biskupem. Wszystko byłoby dużo prostsze, gdyby nie miłość, która połączyła go z Deborą i o której nie umie zapomnieć nawet wiele lat po święceniach kapłańskich...
Losy tej trójki cały czas się ze sobą splatają. Każdy z bohaterów jest doświadczony przez życie, na ich drodze pojawia się sporo dramatów. Przez to powieść czyta się jednym tchem.
Jednak patrząc na akcję po 20 latach wielu czytelniczych doświadczeń, nie ma już we mnie tego zachwytu, jaki był kiedyś. Niektóre wydarzenia wydają się naciągane, przerysowane, przewidywalne.
Dziś oceniam powieść na mocną 4, o czym decydują ciekawostki kulturowe. W mojej pamięci królowała jako pozycja na 6;) Może czasem nie warto wracać do dawnych lektur i nie burzyć dobrych wspomnień?