Pokazywanie postów oznaczonych etykietą realizm magiczny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą realizm magiczny. Pokaż wszystkie posty

piątek, 22 kwietnia 2022

"Sto lat samotności" G.G. Marquez

 Rok pierwszego wydania: 1967/1974

Ocena: 3/6

Źródło: własna półka





Realizm magiczny. Nagroda Nobla. Kolumbia. Mnóstwo bardzo pozytywnych recenzji. Te czynniki skłoniły mnie, żeby wreszcie sięgnąć po słynne "Sto lat samotności". Wrażenia? Hmmm...mnie do zachwytu było dość daleko. Początki były niezłe, jednak gdzieś w okolicach połowy powieść zaczęła mnie nużyć, a ilość bohaterów o tym samym lub bardzo zbliżonym imieniu wręcz męczyć. Zabieg ten, na pewno zamierzony przez autora, mnie wprowadził niepotrzebny zamęt. Po jakimś czasie miałam już problemy z identyfikowaniem, który Aureliano czy Arcadio czyim jest ojcem, bratem czy synem ;)

Rodzina Buendia żyje w małej wiosce Macondo, którą założył senior rodu. Ich codzienne życie jest zwykłe i równocześnie niezwykłe. Na pierwszy plan wysuwają się bitki w każdym wydaniu i miłość, także kazirodcza. Koligacje rodzinne, historie "kto z kim i dlaczego" przypominają brazylijski tasiemiec;) Pojawia się i polityka, i choroby psychiczne. Elementy magii czy realizmu magicznego uatrakcyjniają na pewno akcję, choć i one z reguły krążą wokół romansów i seksu;)

Zaspokoiłam swoją ciekawość.  Z czystym sumieniem puszczę tą powieść dalej w świat, zrobię miejsce na półce, może ktoś inny bardziej ją doceni...

czwartek, 8 kwietnia 2021

"Dostatek" Michael Crummey

 Rok pierwszego wydania: 2009

Ocena: 4,5/6



 Nowa Fundlandia. Musiałam zerknąć na mapę, gdzie to jest...Wyspa na północy, należąca do Kanady. To stamtąd pochodzi Michael Crummey. To właśnie tam, w małych wioskach, na wybrzeżu, wśród szumu morskich fal dzieje się akcja "Dostatku".

Od pierwszej strony spodobał mi się klimat Nowej Fundlandii. Może współgra ze stanem mojej pandemicznej duszy, a może z zimową aurą tegorocznej wiosny? W każdym razie w przedwieczornym mroku oddalałam się w kierunku smaganego wiatrem wybrzeża jak do miejsca dobrze mi znanego.

"Dostatek" to saga o ludziach zamieszkujących dwie sąsiednie, konkurujące ze sobą wioski. Odcięta od świata wyspa wydaje się wręcz magiczna. Opowieść zaczyna się jakieś 200 lat temu od niezwykłego wydarzenia: na mieliznę morze wyrzuciło wieloryba. Mieszkańcy wybrzeża, od dawna walczący z biedą i głodem, czekają na śmierć zwierzęcia, by podzielić między sobą jego mięso. Jakież jest zaskoczenie, kiedy z rozprutego żołądka wieloryba dosłownie wypada...człowiek! Ewidentnie połknięty przez olbrzyma, ale nadal żywy, dziwnie biały, jakby przezroczysty, za to strasznie cuchnący rybami. Niczym Jonasz, którego Bóg uratował w brzuchu wieloryba. A może to był Juda? Tu wybuchły spory między mieszkańcami wiosek, wynikające z niezbyt dokładnej znajomości Biblii. W każdym razie takie też imię dostaje mężczyzna, który nigdy się nie odezwie ani słowem. Za to odmieni życie wszystkich. 

I tak płyniemy z bohaterami przez kolejne pokolenia niełatwego życia na wyspie, pełnego zmagań z przyrodą, ubóstwem, wyrywania pożywienia morzu,  konfliktów międzyludzkich, żądz... Realizm łączy się tu z magią, religia z wierzeniami pierwotnych mieszkańców wyspy. Autor mnoży wątki, przeplata przedziwne czasem historie różnych bohaterów, płynnie nawiązuje do wątków biblijnych i nowofundlandzkich legend. Nic tu nie jest banalne: ani relacje, ani miłość, ani emocje. Momentami może razić wulgarny język czy brutalne sceny, jednak zdecydowanie oddają one klimat życia na wyspie.

Określiłabym tą powieść jako "twardą", taką "męską". Wyrazistą i z charakterem.Wszystko, począwszy od przyrody, przez miłość, aż po śmierć, jest srogie i ostre. Nawet język jest oschły, krótkie zdania nie są szczególnie bogate w porównania czy inne wyszukane środki stylistyczne.

Crummey stworzył niesamowitych bohaterów, choćby uratowanego Judę, rozwiązłego dominikanina, staruszkę uchodzącą w okolicy za wiedźmę, czy Mary Tryphenę, lokalną piękność, której uroda znana jest daleko poza wyspą.

To lektura, której szczegóły pewnie zatrą się w pamięci, ale po której pozostanie w duszy ślad, mroczny i trwały niczym woń ryb.

wtorek, 30 marca 2021

"Przepiórki w płatkach róży" Laura Esquivel

 Rok pierwszego wydania:  1989

Ocena: 4/6



Pełny tytuł brzmi: "Przepiórki w płatkach róży. Powieść w zeszytach na każdy miesiąc, przepisy kucharskie, historie miłosne, tudzież porady domowe zawierająca". 

Tym razem w mojej literackiej podróży zawitałam w Meksyku! Odwiedziłam ranczo, prowadzone przez mamę Elenę, której towarzyszą trzy dorastające córki. Gdzieś w tle toczy się rewolucja, która czasem zbliża się do domostwa pod postacią oddziałów lub tylko pojedynczego oficera...

Titę, najmłodszą z córek, i Pedra połączyło właśnie gorące uczucie, miłość od pierwszego wejrzenia. Niestety, zgodnie z rodzinną tradycją Tita nie może wyjść za mąż, jej obowiązkiem jest opiekowanie się matką aż do jej śmierci. Pedro wpada na szatański pomysł: poślubia siostrę ukochanej, by chociaż w ten sposób móc być ciągle blisko niej. Tak zaczyna się nietypowy trójkąt... 

Tita zajmuje się gotowaniem. Znakomite, egzotyczne przepisy odziedziczyła po swojej starej opiekunce, która wychowała ją praktycznie w kuchni. Okazuje się, że dziewczyna nadaje nieświadomie potrawom tajemniczą moc. Kiedy np. przygotowuje wykwintny tort na wesele siostry i skrapia go łzami zawodu i tęsknoty, każdy kto go skosztuje w trakcie uroczystości popada w dziwną melancholię i wspomina dawne miłości. 

W powieści dużo jest elementów magii, co nadaje jej posmaku egzotycznej baśni. Jej klimat byłby bardzo sympatyczny i lekki gdyby nie postać apodyktycznej, wręcz okrutnej mamy Eleny. Strasznie mnie bulwersowało jej znęcanie się nad córkami, zwłaszcza nad Titą, przedkładanie tradycji nad odczucia młodych kobiet. Nawet po śmierci matka nawiedza biedną Titę pod postacią zjawy i prawi jej swoje reprymendy, nie szczędząc słów krytyki. Ten wątek skłania do refleksji, jaką moc miały dawniej, a często mają i dziś rodzinne zasady, tradycja, a przede wszystkim-uległość kobiet wobec nich.

Opowieść o mieszkankach rancza autorka świetnie przeplata egzotycznymi przepisami na meksykańskie potrawy, doprawiając wszystko dużą szczyptą magii i  humoru, dzięki czemu gorycz staje się lżej strawna...Całość jest ciekawie skomponowana, podzielona na 12 rozdziałów, odpowiadających miesiącom w roku, a każdy z nich rozpoczyna lista składników potrzebnych do wykonania dania tytułowego każdego miesiąca.

poniedziałek, 29 marca 2021

"Jeździec na wielorybie" Witi Ihimaera

 Rok pierwszego wydania: 1987

Ocena: 3,5/6



 

 Po przejrzeniu bloga i tworzonych latami list przeczytanych książek, dochodzę do wniosku, że nigdy nie pociągały mnie literackie podróże w dalekie zakątki świata. Co więcej, stwierdzam, że kręgi, po jakich się poruszam, są wprawdzie dość duże, ale nieliczne. Polska, Anglia, sporadycznie inne kraje europejskie, czasem Stany Zjednoczone; obyczajowa literatura bardzo współczesna lub "klasyczna klasyka", trochę psychologii, czasem reportaż - oto obszary, które dość mocno są zaznaczone na mapie moich książkowych podróży.

Tym razem w moje ręce wpadła pozycja bardzo dla mnie nietypowa. Po pierwsze: należy do nurtu nazywanego realizmem magicznym, który jest mi praktycznie nieznany. Po drugie: Witi Ihimaera urodził się w Gisborne w Nowej Zelandii.To miejsce na naszym globie, o którym niewiele potrafię powiedzieć, a jeśli chodzi o literaturę z tamtych rejonów, to moja wiedza równa jest już dokładnie zeru.

Opowieść łączy historię rodziny wodza plemienia Maorysów z Whangary z legendami i mitami Nowej Zelandii. Plemię wywodzi się od legendarnego „jeźdźca na wielorybie”. Z pokolenia na pokolenie, zgodnie z tradycją, przekazywana jest tajemna wiedza umożliwiająca porozumiewanie się z wielorybami. Jednak spadkobiercą może być tylko pierworodny potomek płci męskiej. Gdy na świat przychodzi Kahu, dziewczynka, jej pradziadek nie chce jej zaakceptować. Jednak Kahu darzy go zaskakującą wręcz miłością, stara się za wszelką cenę zaskarbić sobie jego względy i zwrócić na siebie uwagę. Szybko okazuje się, że to właśnie ona odziedziczyła po legendarnym przodku o imieniu Paika zdolność komunikowania się z wielorybami.

Równocześnie poznajemy maoryskie mity i rytuały. Autor oddzielił je od współczesnej opowieści o Kahu, zaznaczając tekst kursywą. Zaplatają się tu losy dwóch ludów, walczących o przetrwanie: wielokrotnie wynaradawianych Maorysów, chcących utrzymać tożsamość etniczną, i wielorybów.

Temat książki jest bardzo ciekawy, oryginalny. Uwagę przykuwa baśniowy, magiczny klimat. Jednak napisana jest bardzo prosto, wręcz takim dziecięco-młodzieżowym stylem. 

Cieszę się mimo wszystko, że odkryłam coś tak dla mnie nowego. Lektura była dla mnie fascynującą przygodą.