czwartek, 2 września 2021

"Dziewczyna na klifie" Lucinda Riley

 Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 3,5/6



Najpierw okładka przyciągnęła mój wzrok. Potem zauroczyły mnie opisy irlandzkich klifów. A wreszcie-wciągnęła historia rodziny na przestrzeni stu lat.

Grania, młoda, uzdolniona rzeźbiarka, przed laty wyemigrowała z irlandzkiej farmy do Nowego Yorku, gdzie ułożyła sobie życie u boku Matta. Jednak po stracie ciąży, w ciągu jednego dnia, bez żadnego wyjaśnienia, wraca na rodzinną formę nad zatoką Dunworley. Na klifie spotyka ośmioletnią Aurorę Lisle, mieszkankę pobliskiego zamczyska, najmłodszą z rodu o wielopokoleniowych tradycjach. Mama dziewczynki popełniła samobójstwo kilka lat wcześniej. Jej ojciec, Alexander, prosi Granię o pomoc w opiece nad dzieckiem. Grania szybko przywiązuje się do Aurory, obie zaspokajają nawzajem swoje najgłębsze potrzeby. Szybko okazuje się, że Alexander jest ciężko chory. Składa Grani zaskakującą propozycję....

Matka Grani jest zaniepokojona nową znajomością córki i przeciwna jej angażowaniu się w sprawy rodziny Lisle. Opowiada córce zagmatwaną rodzinną historię, cofając się dwa pokolenia wstecz. Grania dowiaduje się o tragicznym wpływie przodków Aurory na losy jej własnej rodziny. 

To typowe "babskie" czytadło ;) Są źli i dobrzy bohaterowie, jest miłość i happy end mimo wielu burz po drodze do szczęścia ;) Czyta się lekko, szybko, przyjemnie. Powieść nie należy do tych z wyższej, ambitnej półki, ale na pewno można przy niej spędzić kilka miłych wieczorów :) Mimo, że nie przepadam za takimi grubymi sagami, szybko mnie nudzą, w tym przypadku dobrnęłam do końca ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz