poniedziałek, 25 stycznia 2021

Pułapka nadmiaru


 

 To będzie bardzo osobisty wpis. Niewiele jest takich na blogu. 

Wpis o tym, jak dałam się porwać pokusie nadmiaru. Książkowego nadmiaru.

Książki uwielbiam i kocham odkąd pamiętam. Zawsze byłam nimi otoczona. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam księgarnię w pobliżu domu. Wizyty w niej były jak święto. Czy wychodziliśmy z nich z zakupami-już nie kojarzę. Książek w domu mojego dzieciństwa było kilka półek. I cała szafeczka moich, dziecięcych.  Potem w czasach nastoletnich miałam dwie półki swoich ulubionych pozycji, a rodzice-dwa regały praktycznie ustawione za zasłonami. Książki były wtedy rarytasem. Każda z nich cenna, ważna, często trudna do zdobycia.

W starszych klasach podstawówki należałam do szkolnej biblioteki. Mama zapisała mnie też do biblioteki dzielnicowej, jedynej w okolicy. Te dwa miejsca stały się dla mnie kopalniami skarbów. To dzięki nim poznałam przygody Mikołajka, a potem pierwsze dziewczyńskie powieści dla nastolatek.Wolnym krokiem przechadzałam się między regałami, przeglądałam starsze i nowsze wydania, czytałam opisy i starałam się wybrać jak najlepiej, bo limity wypożyczeń były mocno ograniczone.

A potem pewnego dnia w moje życie stopniowo zaczął wkraczać Internet. Pierwsze i coraz liczniejsze blogi książkowe. Ach, jakże wspaniale było czytać o tym, że inni też kochają książki! Po jakimś czasie trafiłam do Biblionetki. Nagle otworzył się przede mną wór z tytułami! Setki, tysiące! Gdy dodatkowo odkryłam forum, każdego dnia poznawałam wiele recenzji, polecanek i rekomendacji kilkudziesięciu osób! Oczywiście moja zachłanność czytelnicza zaczęła zacierać z radości swoje pulchne łapki, a ja chciałam czytać więcej, więcej, to wspaniałe wszystko, polecane przez biblionetkowiczow i blogerów!

W  międzyczasie pojawiały się (a za jakiś czas znikały) kolejne portale wymiany książek. I Allegro, na którym można było kupić, co się zamarzy, jednym kliknięciem palca! 

Książki zaczęły tracić na wartości. Emocjonalnej, mentalnej, materialnej. Stały się  towarem do szybkiej konsumpcji. Byle więcej, byle szybciej, bo lista "do przeczytania" wciąż rosła! W pewnym momencie w moim biblionetkowym schowku schomikowanych było ok. 200 tytułów...chciałam przeczytać je wszystkie! I to jak najszybciej!

A potem...zapisaliśmy się do biblioteki wojewódzkiej. Limit wypożyczeń: 20 sztuk! A potem miasto stworzyło sieć bibliotek miejskich. Mając kartę biblioteczną, mogłam wypożyczać książki w każdej filii! Nagle wiele niedostępnych tytułów z moich list znalazło się w zasięgu ręki!

A potem...potem w moim domu pojawił się czytnik ebooków! W ciągu kilku dni znalazło się na nim kolejne 50 książek do przeczytania..

I tak książki zalały mnie jak wody przypływu...Były tygodnie, kiedy na półkach, stolikach całego domu leżało ze 30 bibliotekowych książek. Biorąc pod uwagę moją sytuację życiowo-rodzinną i zasoby "wolnego czasu", który mogłabym przeznaczyć na czytanie (często było to tylko 10 minut przed snem...) każda taka partia wypożyczeń wystarczyłaby mi na rok...A terminy zwrotu goniły, nie nadążałam  czytać. Lektura z przyjemnej stała się pośpieszną, nijaką, a z czasem wręcz neurotyczną.  Prześlizgiwałam się po tekstach, nie doceniałam arcydzieł, nie miałam czasu wgłębić się w treść, traciłam zdolność skupienia uwagi...Czytałam po 50-100 stron książki, a kiedy już wiedziałam mniej więcej, o co chodzi, kartkowałam ją tylko dalej, żeby zobaczyć, jak się skończy...Gdyby ktoś mnie zapytał o treść wielu książek, które "czytałam rok czy dwa temu, nie umiałabym odpowiedzieć. Tytuły zlewały się w mojej głowie, umykały z pamięci, bohaterowie i wydarzenia mieszały się...Ale nie umiałam się wyzwolić ze szponów zachłanności...

Dopiero wpis na  blogu koleżanki kilka dni temu dał mi do myślenia...Zatrzymałam się i zastanowiłam: co ja zrobiłam? Z uczty, jaką było dla mnie kiedyś czytanie, zrobiłam bar z fast foodami...

Ta myśl stała się początkiem zmian. Oddałam do bibliotek wszystkie wypożyczone książki. Bardzo zredukowałam listy oczekujących tytułów. Chcę wrócić do tego, żeby książka znów stała się wspaniałym deserem, wytchnieniem, natchnieniem, przyjacielem, luksusem. Chcę przyjrzeć się swojej domowej biblioteczce, w której przez lata gromadziłam mnóstwo tytułów, które przecież chciałam przeczytać, jeśli je kupowałam! Niektóre czekają latami na swoją kolej. Własna książka ma tę zaletę, że można ją odłożyć, wrócić do niej za miesiąc, a nawet za rok. Nikt i nic nie goni.

Mam nadzieję, że uda mi się wyzwolić z pułapki nadmiaru, pośpiechu, konsumpcjonizmu. To kolejne już pole zmian w ciągu ostatnich miesięcy. Zmian, które mają prowadzić do zgubionej w pośpiechu równowagi.

2 komentarze:

  1. Świetnie to rozumiem! Tak myślę, że najważniejsze jest odnalezienie własnego rytmu i smaku, bo książki i tak pozostaną ważne i ukochane. Dla jednych to jest góra książek tygodniowo, a dla innych jedną książka. Kiedy to zrozumiałam i się z tym pogodziłam, też odzyskałam spokój czytania. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odnalezienie własnego rytmu i smaku-dokładnie o to chodzi! Już mi się klaruje w głowie kolejny wpis na ten temat.

      Usuń