czwartek, 10 grudnia 2020

"Wigilia Małgorzaty" India Desjardins

 Rok pierwszego wydania: 2014

Ocena: 5/6

 


 

 Długo się zastanawiałam, dla kogo jest ta książka. Piękne wydanie, bogato ilustrowane wskazywałoby, że skierowana jest raczej dla małego czytelnika. Jednak z klimatycznymi ilustracjami nie współgra trudny, choć krótki tekst. 

Małgorzata ma już ponad 80 lat. Przed nią kolejne samotne święta. Samotne raczej z wyboru, przynajmniej tak można by sądzić. Kobieta ma swoje rytuały. Kontakt z dziećmi ogranicza do rozmów przez telefon raz na kilka dni. Małgorzata stara się unikać sytuacji mogących doprowadzić do upadku lub innego wypadku, by nie przysparzać dzieciom problemów, albo co gorsza-nie być powodem ich poczucia winy. Rzadko wychodzi z domu, bo za drzwiami czai się mnóstwo niebezpieczeństw. W swoich czterech oswojonych ścianach czuje się bezpieczna.

Jednak wypadek, który ma miejsce w samą Wigilię przed domem Małgorzaty, zaburza stały rytm. Do jej życia i domu wkracza nieznajomy.

W okresie przedświątecznym skłonni jesteśmy raczej sięgać po słodkie, lukrowane powieści, pełne magii, miłości, koniecznie z happy endem. "Wigilia Małgorzaty" jest całkiem inna. Kieruje myśli ku starości, przemijaniu, samotności. Zwłaszcza teraz, w okresie pandemii, kiedy tyle starszych osób czuje się uwięzionych w swoich  mieszkaniach, duże wrażenie robią ilustracje przedstawiające samotną Małgorzatę w dużym, prawie pustym domu. Obserwujemy ją jakby z zewnątrz, jakbyśmy zaglądali przez okno. Małgorzata nie jest wyidealizowaną babunią, jakiej obraz tkwi w głowie niejednego czytelnika. Nie piecze pachnących pierniczków z roześmianymi wnukami pod błyszczącą choinką, nie pakuje stosów prezentów w kolorowe papiery. Ilustracje przedstawiają elegancką, szczupłą staruszkę w minimalistycznych, wręcz ascetycznych wnętrzach. A może ten obraz jest dużo prawdziwszy w dzisiejszych czasach? Może do takiego modelu świąt i rodziny powoli zmierzamy?

Krótka książeczka, która zrobiła na mnie duże wrażenie. Zapadła w serce i myśli w tym innym" Adwencie...

poniedziałek, 9 listopada 2020

"Życie to jednak strata jest" Andrzej Stasiuk, Dorota Wodecka

 Rok pierwszego wydania: 2015

Ocena: 4,5/6

 


Już dawno pisałam, że lubię utwory Andrzeja Stasiuka, a jego poglądy są mi w jakiś sposób bliskie. Utwierdziła mnie w tym lektura wywiadu-rzeki, rozmowy pisarza z Dorotą Wodecką. Rozmowy poruszającej poważne, czasem trudne tematy: wiary, Boga, kościoła, tradycji, Żydów i Holokaustu, życia na wsi i w mieście, tolerancji. Stasiuk opowiada też o swojej codzienności, miłości, podróżach, przyjaciołach. Odbiera świat wszystkimi zmysłami, jest wrażliwy na przyrodę. Uciekł z miasta, pełnego bodźców, gdzie nie da się skupić i usłyszeć swoje myśli. Zaszył się na odludziu, w Beskidzie Niskim, by tam tworzyć, czuć i żyć. Zdecydował się na wolność, pozbawioną wszelkiej wygody, blichtru i prestiżu.

Stasiuk jest facetem twardo stąpającym po ziemi. Nie koloryzuje rzeczywistości, nie ubarwia wypowiedzi niepotrzebnymi przymiotnikami. Jego wypowiedzi uderzają prostotą, a jednocześnie głębią płynącą z doświadczenia.

środa, 4 listopada 2020

"Rozdarta zasłona" Maryla Szymiczkowa

Rok pierwszego wydania: 2016

Ocena: 4/6

 

Niespełna miesiąc temu przyglądałam się śledztwu profesorowej Szczupaczyńskiej  w domu Helclów.   Dziś po raz kolejny przeniosłam się do XIX -wiecznego Krakowa, by wraz z dostojną damą tropić kolejnego sprawcę zbrodni.

Tuż przed Wielkanocą na brzegu Wisły przed willą Rożnowskich znaleziono zwłoki młodej dziewczyny. Równocześnie pani Zofia ma nie lada problem: dopiero co przyuczona do służby Karolcia-znika, porzuca pracę z minuty na minutę, zostawia wszystkie swoje rzeczy i ucieka za granicę z niedawno poznanym narzeczonym. To wydarzenie, jakże brzemienne w skutki, zwłaszcza przed świętami, na pewno zajęłoby tak uwagę profesorowej, że nie miałaby już czasu na interesowanie się morderstwem, gdyby nie fakt, że w prosektorium nieszczęsna ofiara zostaje zidentyfikowana jako...zaginiona Karolcia właśnie! Odpowiednie służby szybko namierzają mordercę i nawet go likwidują ;) I tu sprawa mogłaby pójść w zapomnienie, niewinna śmierć została pomszczona. Jednak w ciągu kilku kolejnych miesięcy służąca państwa Szczupaczyńskich trzy razy napotyka w przypadkowym tłumie mężczyznę, który uwodził Karolcię i posługiwał się nie swoimi wizytówkami i nazwiskiem! Profesorowa zdecydowanie musi wkroczyć do akcji, by odnaleźć prawdziwego sprawcę śmierci jej podwładnej!

W tej części trylogii jeszcze mniej miejsca niż w poprzedniej zajmuje wątek sensacyjny. Za to poznajemy jeszcze więcej szczegółów życia Krakowa z końca XIX wieku. Tym razem zagłębiamy się w mroczne uliczki, na których osoby pokroju profesorowej nigdy nie powinny chadzać. Otwiera się przed nami światek panienek lekkich obyczajów, z którymi profesorowa nigdy w życiu nie powinna mieć nic wspólnego. A jednak to właśnie z ich drogami przecinają się jej drogi w poszukiwaniu śladów mordercy.

W powieści poruszony jest  bardzo ważny temat rodzącej się emancypacji kobiet. Spotkania feministek, otwarcie pierwszej w Krakowie szkoły żeńskiej, zapędy kobiet do zdobywania wiedzy na uniwersytecie-wprawiały ówczesnych mężczyzn w stan zadziwienia i zgorszenia. Wykładowcy akademiccy i urzędnicy na spotkaniach towarzyskich wymieniają się informacjami, jakie to zgubne skutki dla zdrowia kobiet będzie miała edukacja. Ba, wyjaśniają  w sposób naukowy, jak wykształcenie zaburza funkcjonowanie poszczególnych układów w ciele kobiety i prowadzi do...niepłodności!

Podobnie jak poprzednią część, czyta się szybko przyjemnie ze względu na dużą dawkę humoru i lekki język. Jednak drugi tom o profesorowej Szczupaczyńskiej jest bardziej mroczny, dotyka poważnych i trudnych tematów. Przed oczami czytelnika zostaje rozdarta kolorowa zasłona kryjąca brutalne tajemnice miasta.

środa, 28 października 2020

"Elegancja jeża" Muriel Barbery

 Rok pierwszego wydania: 2006

Ocena: 4/6


 

Dwie panie. Starsza: 54-letnia dozorczyni w eleganckiej kamienicy. Młodsza: 12-letnia mieszkanka kamienicy. Ta pierwsza-pochodząca z niższych sfer, niewykształcona, pogodzona z losem. Ta druga-zbuntowana córka bogaczy, nie widząca sensu życia, planująca samobójstwo w swoje 13 urodziny. Obie są bardzo inteligentne. Obie ukrywają tę inteligencję przed światem. Obie rozmiłowane w filozofii i literaturze. Nie wiedzące nic o sobie. A jednak w miarę przewracania kolejnych kartek-zbliżające się do siebie.

Obie mieszkające w Paryżu, którego wprawdzie w powieści jest mało, ale i tak nadaje odpowiedniego smaczku i uroku.

Narracja prowadzona jest dwutorowo, przemyślenia obu bohaterek przeplatają się ze sobą. Czasem nawet dotyczą tych samych osób czy wydarzeń.

Bardzo przyjemna lektura, która zwraca uwagę elegancką okładką :)


wtorek, 27 października 2020

"Pod słońcem" Julia Fiedorczuk

 Rok pierwszego wydania: 2020

Ocena: 4/6



 

Szkatułkowa opowieść, zbudowana wokół postaci Miłki i Miszy. Dzięki ich wspomnieniom wędrujemy w czasie i przestrzeni. Cofamy się do lat przedwojennych, przenosimy aż za Ural. Nie jest to opowieść przyjemna, a raczej spleciona ze trudnych, ludzkich losów. Poznajemy barwne postacie żyjące na Podlasiu. Związane z naturą, albo żyjące w świecie literatury, wrażliwe i zamknięte w sobie albo odważne i walczące o swoje prawa. A wszystko to pod jednym słońcem...

Książka napisana jest pięknie, dosłownie płynie się na słowach. Mimo, że porusza trudne tematy, momentami jest ponuro, to jednak ciężko oderwać się od lektury. Wzrok przyciąga nietuzinkowa okładka. Oddaje dobrze klimat tego, co znajdziemy w środku.

czwartek, 15 października 2020

"Dżozef" Jakub Małecki

 Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 4,5/6


 

Przez ostatnie lata rzadko sięgałam po literaturę współczesną. Może nie miałam szczęścia i natrafiałam ciągle na trywialne, przewidywalne czytadła, pisane pospolitym językiem. Jednak w ostatnim czasie postanowiłam dać jeszcze jedną szansę autorom, którzy zaistnieli na rynku wydawniczym w XXI wieku. Zaczęłam poszukiwania czegoś "innego" niż klasyczna powieść. I tak trafiłam na "Dżozefa".

Narratorem i głównym bohaterem jest  młody blokers Grzesiek, absolwent zawodówki, który po niegroźnym wydawałoby się wypadku trafia do szpitala na operację złamanego nosa. Na oddziale laryngologicznym dzieli salę z trzeba ciekawymi osobnikami: Kurzem, Marudą i panem Stasiem zwanym Czwartym. Na szczęście dla współchorujących, Maruda dość szybko opuszcza salę. Między pozostałymi trzema mężczyznami zawiązuje się nić przyjaźni. Nie byłoby w tej opowieści nic nadzwyczajnego, a tym bardziej dziwnego gdyby nie Czwarty, miłośnik powieści Josefa Conrada. W pewnym momencie pan Stasiu dostaje wysokiej gorączki i wpada w dziwny stan. Wydaje mu się, że jest Dżozefem, płynie przez morza, grozi mu rychła śmierć i musi natychmiast podyktować swoją ostatnią powieść! Grzesiu dzielnie chwyta za długopis i niepomny obolałego nosa-spisuje historię małego Stasia, który w dzieciństwie wyczarowuje z drewna różne skrzaty. Kres spokojnego życia chłopca stanowi moment stworzenia Kozła Drewniaka. Mimo spalenia rzeźby, Kozioł wciąż prześladuje Stasia, decyduje o jego życiu i kieruje jego ręką...

Wraz z rozwojem opowieści Czwartego, na oddziale laryngologicznym dzieją się dziwne rzeczy...Zaczynają znikać przejścia, korytarze. Atmosfera staję się coraz bardziej gęsta, schizofreniczna, demoniczna...

Zaskoczyła mnie ta powieść! Porwała wyobraźnia autora, choć zmieniająca się sceneria szpitala stała się nieco dusząca...Świetnie skonstruowani bohaterowie, począwszy do Grześka i jego kumpli-dresów, przez Kurza, typowego przedstawiciela postkomuny, członków rodziny małego Stasia, skończywszy na Czwartym i Koniu Drewniaku. Ciekawym zabiegiem jest wplecenie w akcję Josefa Conrada, tak że i on staje się poniekąd bohaterem.

Wreszcie - sam pomysł ukazania, jak narkotyczny, wręcz prowadzący do szaleństwa wpływ może mieć na człowieka czytanie i pisanie. Świetnym zabiegiem jest również powołanie do życia Kozła Drewniaka, symbolu człowieczych demonów, paranoi i lęków.

Uwagę przyciąga też okładka, z nietypowym rysunkiem Kozła Drewniaka. Obrazki pojawiają się też na pierwszych stronach rozdziałów.

To zdecydowanie odmiana po powieściach, które czytałam od dawna:) Warto było trochę poszukać :)

środa, 14 października 2020

"Zdarzyło się nad jeziorem Mystic" Kristin Hannah

 Rok pierwszego wydania: 1999

Ocena: 3,5/6



Annie jest szczęśliwą matką 17-latki, żoną z 20-letnim stażem. Mieszka w ekskluzywnej willi z widokiem na ocean. Nie dopuszcza do siebie myśli, że nie istnieje jako odrębny człowiek. Jej życie sprowadza się do obsługiwania najbliższych. Czuje się ważna i potrzebna. Jej świat rozsypuje się w drobny mak w dniu, w którym córka wylatuje do szkoły do Londynu, a mąż oświadcza, że od dawna kocha inną kobietę i chce rozwodu. Annie nie wie, co ze sobą zrobić. Wpada w depresję. Postanawia na kilka miesięcy, do czasu powrotu córki, przenieść się do Mystic, do rodzinnego domu, w którym nadal mieszka ojciec. W miasteczku Annie dowiaduje się o nieszczęściu, jakie spotkało jej przyjaciół. Postanawia pomóc Nickiemu w opiece nad małą, córeczką, która po śmierci mamy przestała mówić i zupełnie zamknęła się w sobie. Obecność i ciepło Annie powoli kruszy pancerze, jakie wytworzyli wokół siebie Izzy i jej zrozpaczony tata. Oczywiście, jak można się było spodziewać po tego rodzaju powieści, w sercach przyjaciół odżywa dawno zapomniane uczucie. W świetle czekającego ją rozwodu, Annie snuje plany związane z pozostaniem w Mystic. Jednak niespodziewane wydarzenie znów stawia na głowie całe jej życie. Musi wrócić do męża i spróbować odbudować swój dawny świat...

Kolejna banalna, przewidywalna babska powieść, idealna na jesienną chandrę. Tym, co ją wyróżnia, jest ciekawa akcja i przemiana, jaką przechodzi Annie - po raz pierwszy w życiu zaczyna wierzyć w siebie i snuć marzenia. Jednak bohaterowie są bardzo schematyczni, a wydarzenia, mimo, że chwilami wydają się zaskakujące, prowadzą do spodziewanego happy endu. Jednak są takie dni, kiedy chętnie zanurzamy się w takie opowieści o miłości, która czyni cuda, by zapomnieć o ciemnościach panujących w realnym świecie :D


środa, 7 października 2020

"Tajemnica domu Helclów" Maryla Szymiczkowa

 Rok pierwszego wydania: 2015

Ocena: 3,5/6



40-letnia profesorowa Szczupaczyńska jest wzorową panią domu. Jej dni wypełnione są zakupami, doglądaniem obiadów, kierowaniem pracą służącej, lokalnymi plotkami. Mówi się, że jej dziesięć lat starszy mąż, profesor medycyny na Uniwersytecie, zrobił karierę dzięki żonie. To Zofia zabiegała od lat o protekcje, budowanie pozycji,  pokazywanie się w dobrym, odpowiednim towarzystwie, by jej kochany Ignacy wreszcie mógł się poszczycić należytym tytułem, a i ona mogła wreszcie awansować z miana doktorowej na profesorową. W Krakowie końca XIX wieku miało to znaczenie! A zwłaszcza w oczach nielubianej od dawna kuzynki Dutkiewiczowej, z którą Szczupaczyńska od zawsze konkuruje!

Jednak mimo wielu codziennych zajęć, w sercu i duszy Zofii Szczupaczyńskiej panuje jakaś nieokreślona pustka. Na pewno przyczynia się do niej brak dzieci. Profesorowa marzy też o czymś spektakularnym! Działalność charytatywna wciąż jej nie zadowala, gdyż prym w tej dziedzinie wiodą znane przedstawicielki arystokracji...A Zofia marzy o tym, by być na piedestale! Kiedyś próbowała pisać wiersze, kilka wysłała nawet do jakiegoś czasopisma, ale odesłano je ze słowami krytyki i więcej się na taki czyn nie odważyła...

I wreszcie, wreszcie! pewnego jesiennego dnia coś się zaczyna dziać! W Domu Helclów, ekskluzywnej instytucji opiekującej się osobami starszymi i schorowanymi, prowadzonej przez zakonnice, znika jedna z pensjonariuszek. Po kilku dniach zostaje znaleziona martwa. Ot, zdarza się to w takim miejscu...Jednak Zofia Szczupaczyńska nie jest przekonana, że to następstwo dziwnego zachowania starszej pani. Jej podejrzenia nabierają mocy po kolejnych kilku dniach, kiedy w jednym z pokoi zostaje znalezione ciało kolejnej pensjonariuszki. Tym razem nie ma wątpliwości, że miało miejsce morderstwo! Profesorowa, "doświadczona" czytelniczka kryminałów, która raz nakryła nawet służąćą na kradzieży cukru, rozpoczyna swoje własne śledztwo! Wreszcie jej życie nabiera barw!

A w tle toczy się życie Krakowa z końca XIX wieku. Miasta z lekka prowincjonalnego w porównaniu z takim Wiedniem czy Paryżem. Tu mieszczaństwo żyje plotkami, rodzinnymi konfliktami, marzeniami o awansie społecznym. Wyższe sfery społeczne bywają na koncertach, balach, otwarciu teatru...Zaszczytem jest uczestnictwo w pogrzebie Matejki, nie mówiąc już o pochówku Mickiewicza przed laty! Czasy się zmieniają, wszystko traci na jakości, okazuje się, że nawet pogrzeby znanych osobistości nie są już tak wykwintne jak kiedyś;)

Cudny jest ten obraz Krakowa! Powiedziałabym, że przyćmiewa nieco mdły wątek kryminalny, któremu poskąpiono ociekających krwią scen i akcji trzymającej w napięciu. Opisy codziennych zajęć profesorowej Szczupaczyńskiej, warunków życia są za to naprawdę smakowitym kąskiem:) Sama profesorowa, ze swoim wścibstwem, skłonnością do oceniania wszystkich, idealizowaniem siebie,  przypomina nieco Dulską. Autorom udało się skonstruować naprawdę ciekawą postać kobiety z jednej strony skąpej, próżnej i egoistycznej, z drugiej-odważnej i błyskotliwej.

Całość napisana jest przyjemnie, lekko, z pewną dawką humoru. Sympatyczny kryminał retro na jesienne popołudnie:)

środa, 16 września 2020

"Czarodziej z Nantes" Nadzieja Drucka

 Rok pierwszego wydania: 1963

Ocena: 4/6

 


Nie wiem, czy najpierw zaczęłam czytać "Piętnastoletniego kapitana", czy "Czarodzieja z Nantes", ale obie książki czytałam praktycznie równocześnie i zdecydowanie wpłynęło to na sposób odbierania "Kapitana..." Jestem pewna, że czytając i kolejne powieści Verne będę już stale miała w głowie obraz ich autora i wspomnienia o jego życiu.

Ze zbeletryzowanej biografii autorstwa Druckiej wyłania się bardzo ciekawa postać człowieka, który umiał pójść za swoimi marzeniami i poświęcić życie pasji, którą kochał. Miał być prawnikiem, kontynuować rodzinną tradycje. Jednak już w trakcie studiów w Paryżu, kiedy poznał Dumasa i Hugo, postanowił, że jednak sprzeciwi się woli  ojca i spróbować swoich sił jako pisarza. Długo nie mógł znaleźć wydawcy pierwszej powieści, jednak gdy ta ujrzała wreszcie światło dzienne, kariera Verne potoczyła się błyskawicznie. Jego pełne przygód książki do dziś bawią kolejne pokolenia.

Verne całe życie fascynował się nauką, techniką, śledził na bieżąco wszelkie informacje na temat nowych odkryć i wynalazków. Wiele z nich zawarł w swoich powieściach. Był też jednak wizjonerem o niesamowitej wyobraźni! Wyprzedzał epokę, opisując urządzenia czy metody ich napędzania nie znane jeszcze jemu współczesnym. Oczywiście czytając jego książki 100 lat później czytelnik,  opierając się na późniejszych odkryciach i zdobytej wiedzy, widzi wiele błędów czy niemożliwych rozwiązań. Jednak w XIX wieku powieści Verne o lotach balonem czy podróżach łodzią podwodną, można było zaliczyć do gatunku s-f. Niesamowite jest również to, że Verne, praktycznie nie podróżując po świecie, z wielką dokładnością i naukowymi szczegółami opisuje faunę, florę i różne zakątki całego świata, jedynie w oparciu o książki, wycinki z gazet i informacje możliwe do zdobycia i wykorzystania w domu.

Autor miał poczucie misji: za pomocą pióra chciał propagować wiedzę oraz wychowywać młodych czytelników na ludzi szlachetnych, prawych i odważnych. By robić to w sposób atrakcyjny, swoje wzorce i informacje naukowe oplatał w barwne, atrakcyjne przygody. Metoda ta doskonale się sprawdziła. Młodzież, ale też dorośli, na całym świecie z niecierpliwością czekała na kolejne powieści. Verne cieszył się wielką popularnością i poklaskiem już za życia. 

Niestety, w obliczu fanatycznej wręcz pasji i pracy pisarza, ucierpieli jego najbliżsi. Kochająca żona, wierna miłośniczka jego twórczości, od początku wierząca w talent męża, nie miała z niego zbyt dużej pociechy...Verne albo pisał, albo odbywał rejsy jednym ze swoich jachtów, bo tylko morze dawało mu wytchnienie...Także kontakt z jedynym synem był bardzo znikomy..Pisarz przyznawał po latach, że praktycznie nie zna swojego dziecka...Taką cenę zapłaciła rodzina za wielką kreatywność i popularność...

Książka napisana jest lekko i ciekawie. Czyta się ją jednym tchem. Jakby sama stanowiła ciekawą powieść przygodową a nie biografię;) Dodatkowym atutem książki są - umieszczone na końcu - dwa zestawienia powieści Verne'a. Pierwsze zostało uporządkowane według roku wydania, a w drugim książki uporządkowano według kontynentu, na którym dzieje się akcja.

wtorek, 15 września 2020

"Piętnastoletni kapitan" Julius Verne

 

Rok pierwszego wydania: 1878

Ocena: 4,5/6

 

Zawsze byłam przekonana, że Verne pisał powieści raczej młodzieżowe niż dla dorosłych. A że przegapiłam jakoś jego twórczość w wieku nastoletnim, skłaniając się raczej ku klimatom Zielonego Wzgórza, postanowiłam nadrobić znajomość jako czytelnik całkiem dojrzały. I cóż się okazało? Że delikatne, przygodowe początki prowadzą ku całkiem brutalnym scenom, zdecydowanie bardziej dorosłym wg mnie.

Ale początki były całkiem ciekawe, wręcz ekscytujące. Oto z portu Australii wyrusza statek, wiozący na swym pokładzie niezbyt obfity zapas tranu po nieudanych połowach wielorybów. Wyjątkowymi pasażerami są młoda pani Weldon, żona właściciela statku, ich pięcioletni synek, stryj Benedykt, zagorzały entomolog i leciwa niania, murzynka Noon, Pomocnikiem kapitana jest doskonale zapowiadający się piętnastolatek Dick Sand, którego pod opiekuńcze skrzydła wzięła rodzina Weldonów. Podróż zapowiada się spokojnie i sympatycznie. Jedynym obcym i podejrzanym osobnikiem jest kucharz Negoro. I to on okaże się naprawdę czarnym charakterem, człowiekiem okrutnym ponad wszelką miarę...

Gdy pewnego dnia podróżnicy dostrzegają wieloryba, kapitan postanawia urządzić polowanie, by uzupełnić zapasy. Oddaje "Pilgrima" pod opiekę Dickowi, a sam zabiera marynarzy na łódkę, by stawić czoła zwierzęciu. Niestety, tragiczne wypadki prowadzą do zatonięcia łódki, śmierci poławiaczy. Na statku, oprócz pasażerów, zostaje kucharz, kilku Murzynów uratowanych z wraku statku, pies Dingo i Dick, który musi objąć dowództwo. I tu rozpoczyna się brzemienna w skutki ukryta interwencja Negoro. Kucharz ma swój niecny cel. Wbrew zamiarom Dicka, statek zamiast do Ameryki Południowej dobija do wybrzeży Afryki. Tam, oszukani, wykończeni trudami podróży pasażerowie "Pilgrima" trafiają w ręce handlarzy niewolników. I tu zaczyna się naprawdę okrutna część powieści...Autor nie szczędził szczegółowych opisów torturowania Murzynów, uciętych rąk, kajdanów na szyjach, a nawet rytuału pogrzebu miejscowego króla, z którym miały być żywcem pochowane wszystkie jego żony...Na ofiarę miał też być złożony Dick...

Do pewnego momentu powieść czytało mi się bardzo przyjemnie. Wartka akcja, ciekawe przygody, rozsądek i dzielność młodego kapitana powodowały, że jak nastolatka przeniosłam się do XIX wieku na wody oceanu i deski pokładu "Pilgrima". Jednak później miałam wrażenie, że czytam jakiś horror...Ogarniało mnie przerażenie, jak okrutni potrafią być ludzie dla innych ludzi...

Byłam pod wrażeniem sposobu, w jaki Verne przemycał w tej przygodowej opowieści informacje naukowe. Nie ma tu ani krzty sztuczności, moralizowania. 

Wiem, że nasza znajomość nie skończy się na tej powieści. Mam tylko nadzieję, że pozostałe będą choć trochę mniej wstrząsające...

 

"Przelot bocianów" Hanna Kowalewska (Zawrocie t.5)

 Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 4,5/6

I znów jestem w Zawrociu. Tym razem spotykam Matyldę w niecodziennej, wyjątkowej sytuacji. Jest w ciąży. Ale nie od razu potrafi się tym cieszyć. Nie tak miało się to wszystko ułożyć. Mimo obiecujących początków, tatuś dziecka zdecydowanie opowiedział się za związkiem z inną kobietą. W poprzednim tomie jawił mi się może nie idealnie, dość infantylnie, ale nie spodziewałam się po nim takiego świństwa:( Matylda wie, że nie może na niego liczyć. Na szczęście są w jej otoczeniu osoby, które potrafią się cieszyć z maluszka. Nie należą do nich, jak można się spodziewać, ani matka, ani siostra Matyldy. Choć o relacje z tą ostatnią kobieta mocno walczyła w poprzednim tomie, okazało się, że czarny charakter Zawrocia jest jednak zdecydowanie bardziej czarny niż się wydawało. Nie dość, że Matylda nie ma szans na odbudowę przynajmniej poprawnych  siostrzanych układów, to właśnie Paula rujnuje dosłownie jej życie:(

Na szczęście wreszcie pojawia się Paweł. Wraca nadzieja, że jednak coś pozytywnego może się jeszcze wydarzyć w życiu Matyldy. Ciekawe, jak ich historię skomplikuje autorka w kolejnej części serii.

Czytając "Przelot bocianów" doznawałam dwóch naprawdę silnych uczuć: było mi strasznie żal Matyldy i równocześnie nie mogłam wyjść z podziwu jak można być tak bezlitosnym, wręcz podłym jak Paula. 

A jednak nadal trzyma mnie w swoich szponach klimat Zawrocia, piękny język i styl powieści. Nie ukrywam też, że zauroczyły mi okładki kolejnych tomów. Są pelne kobiecej tajemniczości.

środa, 26 sierpnia 2020

"Inna wersja życia" Hanna Kowalewska (Zawrocie t.4)

 Rok pierwszego wydania: 2010

Ocena: 3,5/6

 


Zawrocie po raz 4. W sumie zastanawiam się, czemu ten cykl tak się nazywa, bo Zawrocia coraz tu mniej. 

Tym razem wszystko zaczęło się od zdjęć, które Matylda dostała od pani Mieci, sąsiadki z dołu. Przedstawiały ją jak 6-latkę w dziwnych okolicznościach. W miejscach i sytuacjach, których zupełnie nie pamiętała. Skąd te zdjęcia znalazły się u sąsiadki? Równocześnie dziewczyna uświadomiła sobie, że nie mam jej na żadnym rodzinnym zdjęciu z pierwszych tygodni życia Pauli, jej siostry. Co się wtedy z nią działo? Jak to możliwe, że we wspomnieniach pojawia się czarna dziura? Matylda rozpoczyna własne, małe prywatne śledztwo. Wyłaniają się z niego jak z mgły traumatyczne wydarzenia. Młoda kobieta poznaje jakby inną wersję swojego dzieciństwa. Musi się z nią zmierzyć. Inną wersję wydarzeń poznaje też matka Matyldy, żyjąca w przekonaniu, że to jej córka jest winna wszystkim wypadkom i nieszczęściom sprzed wielu lat...Cóż z tego, że prawda okazuje się całkiem inna, jeśli wersja sprzedawana przez Kazika na zawsze popsuła siostrzane relacje Matyldy i Pauli, a w psychice tej pierwszej wypaliła piętno poczucia winy... Czy siostrom uda się je jeszcze stworzyć jakąkolwiek bliską relację? Zawsze były wrogo do siebie nastawione. Dodatkowo sytuację pogarsza stan Pauli-depresja po poronieniu.

Matylda zbliża się do Jaśka, syna Danuty Malinowskiej. Już wiadomo, że nie są przyrodnim rodzeństwem. Czy to jeszcze przyjaźń, czy już kochanie? Młodzi długo balansują na cienkiej granicy. Nie uwolnili się jeszcze od demonów przeszłości. Nie chcą być dla siebie jedynie pocieszaczami...Jednak feromony nieprzerwanie przyciągają ich do siebie.

Po raz kolejny powieść nie kończy się happy endem.  Pozostawia to pewien niedosyt. Ale i zachęca do sięgnięcia po kolejną część cyklu. Po raz kolejny jest aż ciężka od trudnych rodzinnych relacji, skrywanych tajemnic, niedomówień i żalu budującego mur między matką i córką. Chwilami aż trudno znieść taką ilość zagubienia, smutku, samotności, jaka spoczywa na ramionach Matyldy Malinowskiej...

"Inna wersja życia" wydaje mi się najsłabsza z dotychczas przeczytanych tomów o Zawrociu. Trochę przegadana, trochę jakby była już powtórką niektórych scenek z poprzednich. Ale i tak czyta się jak zwykle dobrze. Język, styl i klimat nadal przyciągają i nie pozwalają odłożyć powieści przed zakończeniem. A okładka po prostu mnie zachwyciła!

 


czwartek, 13 sierpnia 2020

"Przed końcem zimy" B. MacLaverty

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4/6


Gerry i Stella, starsze irlandzkie małżeństwo, wyjeżdżają na zimowy urlop do Amsterdamu. Te kilka mroźnych i wietrznych dni uzmysłowi każdemu z nich, że mimo spędzenia ze sobą kilkudziesięciu lat, nadal nie wszystko wiedzą o współmałżonku. Gerry ukrywa przed żoną kolejne drinki. Stella w czasie samotnych spacerów szuka tajemniczego zakonu beginek. Każde z małżonków ma swoje nawyki, ulubione zajęcia, ale i tajemnice z przeszłości, wspomnienia, które nie są wspólne. Stella zastanawia się, czy oddalili się od siebie już na tyle, że mogliby żyć bez siebie? I co zrobić z resztą życia? Wcześniej cały swój czas i siły oddawała synowi. Teraz przed nią być może kolejne 20 lat, które trzeba dobrze wykorzystać...

To dobrze napisana książka. Akcja dzieje się w ciągu kilku dni, nie ma tu jakiejś ekscytującej akcji, autor skupia uwagę raczej na wewnętrznych rozterkach, emocjach bohaterów, niż na zewnętrznych wydarzeniach. Prosty, wręcz reporterski styl idealnie pasje do dojrzałych bohaterów, którzy już większość sobie w życiu powiedzieli i potrafią razem milczeć.

Ciekawa pozycja. Dawno takiej nie czytałam.

piątek, 7 sierpnia 2020

"Maska Arlekina" Hanna Kowalewska

 Rok pierwszego wydania: 2006

Ocena: 4/6


Dziesięć lat temu Matylda była mężatką. Bardzo krótko, tylko przez rok. Po najszczęśliwszym roku jej życia Filip, nazywany przez przyjaciół Świrem, wyszedł przez okno z 4 piętra akademika i zniknął z życia Matyldy. Chociaż nie do końca. Bo ona wciąż czuje jego obecność gdzieś obok. Filip wciąż żyje w jej wspomnieniach. Doradza, ocenia, pociesza. Wyidealizowany artysta, który żył teatrem, poezją, przyjaciel Śmierci, odbierał świat na innym poziomie wrażliwości. Tego też uczuł Matyldę. Teraz to ona potrafi patrzeć na wiele rzeczy jakby jego oczami.

Pewnego dnia na grobie Świra pojawia się dziwna rzeźba-garbaty anioł. Ani Matylda, ani jej teściowa nic nie wiedzą na temat tego zdarzenia. A tylko one przypisują sobie prawo do grobu kochanego mężczyzny. Kto śmiał ingerować w ich prywatność? 

Nieoczekiwanie w życie Matyldy wkracza Olga, była partnerka Filipa. To ona była z nim przez cztery lata przed tym, jak Filip wybrał na żonę Matyldę. To ona pilnowała wdowy po śmierci Świra, by ta nie podążyła w jego ślady. A potem zniknęła na długie 10 lat. Co ją sprowadza? Olga nie jest już tą samą, mądrą kobietą. To pogrążona w smutku, rozgoryczona, uzależniona od alkoholu osoba, która nie umie poradzić sobie z przeszłością. 

Olga ląduje na dłuższy czas w kawalerce Matyldy. Potem obie przenoszą się do Zawrocia. To trudny czas, bolesnych rozmów, a raczej wykrzyczanych przez Olgę tajemnic i faktów z przeszłości. Dawna przyjaciółka ale i rywalka odziera Matyldę z wielu złudzeń. Kim naprawdę był Filip? Czy któraś z nich znała jego prawdziwe oblicze? I czy rzeczywiście śmierć była samodzielnym i dobrowolnym wyborem Świra?

A co z Pawłem? Paweł znika. Nie umie samodzielnie stawić czoła uczuciu. Dzieli się rozterkami z matką, a ta wpada w szał. Paweł wyjeżdża za granicę. Na długo. Może na zawsze. Czy pojawi się jeszcze w Zawrociu? Ciekawe :)

To bardzo mroczna część Zawrocia. Niespokojna. Pełna krzyku, pijackiego bełkotu, skołtunionych włosów i smrodu niemytego przez wiele dni ciała...Zaskoczyła mnie. Pokazała bohaterów w zupełnie innym świetle. Odwrotnie niż z przesłodzonych powieściach, tu pozytywne osoby okazały się mieć wiele skaz. 

Nie raz miałam ochotę odłożyć książkę, zapomnieć o opisach pijackich zachowań Olgi, o szukaniu butelek z alkoholem w zakamarkach Zawrocia. A jednak zwyciężała ciekawość. Kim był tajemniczy Mietek i jaki był jego udział w śmierci Świra? Co jeszcze wyjawi Olga?

Nie oprę się kolejnej części. Może za chwilkę. Muszę osłodzić wakacyjny czytelniczy czas jakąś przyjemniejszą lekturą. Ale wrócę do Zawrocia. Ciekawość mnie tam na pewno zagna.

poniedziałek, 3 sierpnia 2020

"Góra śpiących węży" Hanna Kowalewska

Rok pierwszego wydania: 2001
Ocena: 5/6


Po trzech latach wróciłam do Zawrocia. Tyle czas upłynęło od momentu, kiedy powtórzyłam lekturę I tomu.
Tym razem Matylda stawia czoła przeszłości związanej ze śmiercią ojca. Przypadkowo znaleziony guzik oraz tajemnicze zdjęcia schowane od lat w pawlaczu, budzą w niej potrzebę odnalezienia śladów po osobie, która na pewno bardzo ją kochała, a która w rodzinie owiana jest milczeniem. Dlaczego matka nigdy nie wspomina swojego pierwszego męża? Dlaczego nie opowiada córce o tacie? Przecież dziewczynka spędziła z nim 5 lat. To dużo okazji do tworzenia wspomnień.
Matylda, wiedząc, że ojciec wychowywał się w domach dziecka, rusza do Sosenki, by szukać tak kogokolwiek mogącego pamiętać małego, samotnego chłopca. Tam poznaje historię Malinowskich, uzupełnianą potem przez kolejne odnalezione osoby.
Przy okazji poznajemy całkiem współczesną sytuację rodzinną Matyldy. Autorka świetnie pokazuje psychikę kobiety, jaka wyrosła z niekochanej, zawsze "tej gorszej" dziewczynki, która musiała dorastać w domu ojczyma, w cieniu młodszej przyrodniej siostry. Jednak z każdym rozdziałem poznajemy szczegóły, które sprawiają, że sytuacja nie jest tak jednoznaczna, jak wydawało się na początku.
W tle pojawiają się wciąż byli kochankowie Matyldy, manipulanci, nie umiejący przejść do porządku dziennego po rozstaniu. Szczerze podziwiam odporność psychiczną młodej kobiety na intrygi snute przez otoczenie...
I w tym wszystkim jeszcze Paweł. I Zawrocie. Czyli coś, co zaczyna iskrzyć, coś, o czym autorka nie pozwala zapomnieć, jednak wciąż pozostawia czytelnika z niezaspokojoną ciekawością, w oczekiwaniu na coś, co ma się wydarzyć. Czy rzeczywiście to, co wydaje się nieuniknione, wydarzy się w kolejnych tomach cyklu?
Powieść mnie po prostu wchłonęła. Matylda ze swoimi problemami i rozterkami stała mi się bardzo bliska.
Książka napisana jest bardzo dobrze. To nie pospolite czytadło, zniechęcające pospolitym językiem i przewidywalnym schematem. Tu tajemnica goni tajemnicę. A poetyckie zwroty i trafne myśli pozwalają delektować się lekturą.
Przede mną już leży "Maska Arlekina". Mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie!

poniedziałek, 29 czerwca 2020

"Nie ma" Mariusz Szczygieł

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 4,5/6


Nie ma. Ojca. Siostry. Domu. Wspomnień. Rzeźby. Widelczyków do serów. Kota.
W życiu każdego był moment, w którym "nie ma" dało się mocno odczuć. Było takie "nie ma", które pociągnęło za sobą kolejne wydarzenia. Zdeterminowało przyszłość. A może było ważne tylko w danej chwili.
Mariusz Szczygieł rozmawia z różnymi osobami, młodymi i starymi, w różnych krajach. O tym, czego "nie ma" w ich życiu i jakie znaczenie ma ten brak.
Są tu reportaże bardzo ciekawe, wciągające. Są zaskakujące. Są i takie nie dające się szybko zapomnieć. Ale są też nużące. Nie do końca zrozumiałe. Mało ważne. Długie i króciutkie. Smutne i budujące. Dotyczące przeszłości i współczesne. Jednak wszystkie warte przeczytania.

piątek, 26 czerwca 2020

"Chłopiec z Aleppo, który namalował wojnę" Sumia Sukkar

Rok pierwszego wydania: 2017
Ocena: 4/6


Jest tyle książek o II wojnie światowej. I beletrystyki, i pamiętników, i dokumentów. Każą nam je czytać już w szkole podstawowej jako lektury. Budują w głowie obrazy jakiejś odległej wojny. Kiedyś-to był inny świat, inni ludzie, inne czasy...
A tu -  powieść o wojnie, która teraz i za miedzą...
O wojnie domowej w Syrii, o sytuacji w Aleppo słyszeli chyba wszyscy. Były to jednak relacje głównie medialne, obserwacje z zewnątrz. Sumia Sukkar przedstawiła wojnę od środka. Widzianą oczami młodego, 14-letniego człowieka, praktycznie jeszcze dziecka...
Adam ma zespół Aspergera. Odbiera świat nieco inaczej, bardziej intensywnie. Emocjom nadaje kolory. Przeżycia przekłada na malowane przez siebie obrazy.
Mimo panującego reżimu, protestów na ulicach, śmierci mamy, życie Adama płynęło dość spokojnie i przewidywalnie pod czujnym okiem i opieką starszej siostry. Poczucie bezpieczeństwa i stabilizacja runęły wraz z pierwszymi zbombardowanymi budynkami. Normalne życie zniknęło pod grubą warstwą okrywającego wszystko pyłu. Rozumienie świata umarło wraz ze śmiercią brata, przeszytego ośmioma kulami. 
Relacja Adama i jego starszej siostry Yasminy z pierwszych miesięcy wojny po prostu poraża czytelnika. Opowieść staje się chwilami tak trudna do przyjęcia, że musiałam odłożyć książkę, żeby móc uspokoić emocje. Mimo, że książka napisana jest prostym językiem, idealnie dopasowanym do sposobu myślenia i porozumiewania się 14-latka, doskonale oddaje emocje. Można dosłownie poczuć zapach krwi na ulicy Aleppo, głód i burczenie w brzuchu, strach i panikę po wybuchu bomb...Obraz porwanej i torturowanej dziewczyny jest chyba jednym z mocniejszych w literaturze wojennej...
Niech nie zmyli nikogo okładka i wiek bohatera. To nie jest powieść dla dzieci ani młodzieży. Brutalna w swym przekazie, będąca bolesnym świadectwem tego, co się działo w Syrii, jest trudna do uniesienia nawet dla dorosłego czytelnika...

wtorek, 16 czerwca 2020

"Pamiętnik księgarza" S. Bythell

Rok pierwszego wydania: 2017
Ocena: 3,5/6


Odkąd pamiętam, byłam otoczona książkami. W rodzinnym domu w każdym pokoju stały na półkach książki. Uwielbiałam je oglądać, układać, przestawiać, a nawet bawiłam się w bibliotekę i nadawałam książkom numery, wpisane ołówkiem na pierwszej stronie:)
Gdy dorosłam, marzyłam o własnej księgarni. Malutkiej, klimatycznej. Moje pragnienia podsycały amerykańskie komedie romantyczne, których bohaterowie prowadzili takie właśnie księgarnie.
Niestety, ze względów rynkowych marzenia nie udało się zrealizować. Ale w to czułe miejsce w mojej duszy uderzyła książka "Pamiętnik księgarza".
Autor, były prawnik, przed wieloma laty, pod wpływem impulsu,  kupił podupadający antykwariat w małym miasteczku w Szkocji. Właściwie nie miał takiego zamiaru. Przyjechał tylko w odwiedziny do rodziców, ale po wizycie w antykwariacie i zakupie kilku książek, wyszedł z niego już jako właściciel...
W Wigtown jest tylko jeden sklep spożywczy, jedna poczta, za to aż kilkanaście księgarni i antykwariatów! Miasteczko, zamieszkane na stałe przez ok. 900 osób, od dwóch dekad nosi dumne miano szkockiego „miasta książek”. Od 1999 roku odbywa się tu coroczny Wigtown Book Festival, który w 2018 roku odwiedziło ok. 29 tys osób!
 Bythell opisuje swoją roczną pracę w "The Bookshop" w pamiętniku, a raczej dzienniku. Inspiracją stał się dla niego esej George’a Orwella z 1936 r. pod tytułem Bookshop Memories. Każdy dzień rozpoczyna zapisaniem ilości zamówień internetowych i tych zrealizowanych, a kończy stanem kasy i liczbą klientów. Pomiędzy tymi liczbami zawiera uwagi na temat zachowań klientów, relacjonuje spotkania i lokalne wydarzenia. Opowiada o wyprawach po nowe zbiory i o tym, że praca księgarza wcale nie jest taka łatwa i dochodowa, jak by się wydawało.
Zapiski to raczej suche fakty, notatki, niż zwierzenia. Czytelnik nie znajdzie tu opisu emocji autora.
Choć książka nie ma porywającej akcji, choć momentami powtarzalność sytuacji może nużyć, choć jest dość monotonna, to czyta się ją bardzo sympatycznie. Zwłaszcza mole książkowe poczują się dobrze między regałami uroczego antykwariatu "z duszą" w towarzystwie jego właściciela-pasjonaty.
Jedyne, co dla mnie było minusem, to fakt, że przewijające się tytuły z antykwarycznych zasobów należą głównie do literatury angielskiej i są mi nieznane. Ale przecież trudno, żeby w małym, szkockim miasteczku, nawet słynącym z ilości księgarni i antykwariatów, sprzedawano polską literaturę ;) Pod tym względem bardzo ciepło wspominam książkę "Przyślę panu list i klucz", której bohaterowie zaczytywali się w Sienkiewiczu czy Żeromskim;)
Po lekturze utkwiła mi w głowie jedna myśl: kiedy będę odwiedzała księgarnie czy antykwariaty, postaram się nie wychodzić z pustymi rękami ;) 

wtorek, 2 czerwca 2020

"Msza za miasto Arras" Andrzej Szczypiorski

Rok pierwszego wydania: 1971
Ocena: 6/6


Kolejna z książek proponowanych w kanonie książek Gazety Wyborczej.
Zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Przez dwa dni po jej zakończeniu nie byłam w stanie czytać nic nowego.
Rok 1458 roku. W Arras wybucha zaraza. Bramy miasta zostają zamknięte, pilnuje ich straż, tym samym jego mieszkańcy zostali odcięci od świata. Szybko zaczyna brakować jedzenia. Głód i izolacja budzą w umysłach ludzi dziwne myśli. Wychodzi z nich prawdziwa natura, dotąd skrywana, milcząca. Upadają wszelkie wartości. Niektórzy doznają objawień. Mnisi wychodzą z klasztorów i oddają się rozpuście. Dochodzi do dramatycznych aktów kanibalizmu. Co zaskakujące - "każdy człowiek w Arras miał wtenczas w zanadrzu roztropne wyjaśnienie swej metamorfozy." (str. 54)
Gdy zaraza wygasła równie nagle, jak wybuchła, mieszkańców miasta ogarnia wstyd. "Ci co wiedli dysputy ze świętymi patronami - teraz szydzili z niebios, ci zaś, którzy wygrażali Bogu -biczowali się przed wrotami kościołów" (str 55). Powoli wracała równowaga. Jednak "Dla niektórych wstyd był czymś trudniejszym do zniesienia niżeli zaraza" (str 55). Miasto potrzebowało oczyszczenia. A co najłatwiej usprawiedliwia? Znalezienie winnego. Po trzech latach od zarazy sukiennikowi padł koń, młody, zdrowy i zadbany. Ktoś ponoć widział, jak Żyd Celus rzucił przekleństwo na dom sukiennika. To wydarzenie ruszyło machinę. Mieszkańcy Arras znaleźli winnych zarazie: to Żydzi, którzy obrazili Boga herezjami, czarami...Rada wydała wyrok. Pierwszy, a potem kolejne. Zapłonęły stosy. Przyjaciele zaczęli wydawać przyjaciół na śmierć. Bo okazało się, że wielu było zamieszanych w niecne czyny...Ten się wywyższał, a tamten w czasie zarazy dzielił żywnością z Żydami...
Na czele wymierzającej sprawiedliwość Rady stał biskup Albert, pragnący zniszczyć siedlisko bestii, przywrócić mieszkańcom ich człowieczeństwo. Przekonany o tym, że ludzie w Arras niczego tak nie pragnęli jak zmiany, chciał, by przez poznanie lęku zrozumieli sens spokoju, przez zasmakowanie diabelstwa zapragnęli Boga, przez osiągnięcie dna nietrwałości, uznali wartości nieprzemijające.
Po śmierci Alberta, do miasta przybył książę Dawid, by odprawić nabożeństwo odpuszczające grzechy, zmazać winy i błogosławić miastu. "Co się stało, nie stało się, a co było, nie było!
Wydarzenia relacjonuje młody Jan, który uciekł z Arras do Brugii. To monolog, oszczędny w słowa, a jednak budzący mnóstwo emocji!
Mechanizmy psychiczne rządzące zachowaniami ludzi w sytuacji wielkiego zagrożenia - to to, co najbardziej mną wstrząsnęło.  Prawdziwe oblicze ludzkiej natury, wciśniętej w konwenanse życia społecznego, szukanie usprawiedliwienia, winnego, a wreszcie odpowiedź na pytanie: czy dobrze jest zapomnieć o tym, co było złe? I czy tak naprawdę człowiek chce o tym zapomnieć? Czy potrafi?
Ale są tu i inne prawdy, które mimo upływu lat, nie tracą na aktualności. Choćby ta: "Pragnienie jednomyślności wydaje się silniejsze niż pragnienie prawdy. Bo nie z prawdy czerpiemy poczucie naszego bezpieczeństwa, ale ze wspólnoty" (str 136).
Mocna książka. Trudna. Ważna.

wtorek, 19 maja 2020

"Strupki" Paulina Jóźwik

Rok pierwszego wydania: 2019
Ocena: 5/6


"Patrzę na rysunek i wiem, że bez babki nie byłabym sobą"(str. 13)
To zdanie poruszyło we mnie bardzo czułą stronę. Gdy je przeczytałam, stwierdziłam, że to może być ważna książka.
 
Historia banalna. Pola i Irena są eurosierotami. Wychowuje je babka na zapadłej wsi. Są sobie bliskie. Jednak gdy Pola dostaje się na studia i wyjeżdża do miasta, to jest to jednocześnie ucieczka. Niby ma wrócić za dwa tygodnie, ale te przeciągają się na miesiące, a potem lata. Coraz rzadziej pojawia się na wsi. Tym bardziej, kiedy babka zaczyna tracić pamięć, a wreszcie przestaje ją poznawać. Opieka nad babką spada na Irenę. Wreszcie Pola dostaję wiadomość, której się spodziewała: babka zmarła. "Płakałam po niej od lat. Dlatego tamtego ranka, kiedy w słuchawce rozległa się cisza, nie wiedziałam, czy mam w sobie jeszcze łzy"(str.18)
Pola przyjeżdża na pogrzeb. Ze strzępków wspomnień próbuje przywołać babkę taką, jaką kochała, zanim ta stała się obcą kobietą bez pamięci.
Równocześnie powraca historia Stefka, zaginionego brata babki, którego widmo nawiedzało ją przed śmiercią.Ludzie na wsi się zmienili, czas upłynął i nie da się tego nie zauważyć. Jak w tym wszystkim odnaleźć siebie? I w ogóle co to znaczy? Pola, jak sama mówi, czuje, że ma stare serce w młodym ciele. Nie ułożyła sobie życia w mieście, wciąż jest sama. Wizyta na wsi wywołuje obrazy w jej pamięci. "Tak będzie wyglądało moje życie. Przeżyję je, trzymając za rękę wspomnienia, które w ukryciu pielęgnowałam" (str. 134)
To opowieść o emocjach. O tym, co siedzi w człowieku latami. O dojrzałości. O znaczeniu podstawowych pojęć, takich jak dom, rodzina, korzenie. Daje czytelnikowi szansę na zastanowienie się, zdefiniowanie pewnych kwestii w sobie.
"Dom to miejsce, gdzie pachnie powrotami. Gdzie ktoś pyta, dokąd idziesz i kiedy wrócisz" (str. 31)
"Powoli oddalaliśmy się od siebie. Rodzina to przecież jedna komórka, twór, który potrafi się zjednoczyć w najcięższych chwilach. Nieprawda." (str 103)
"Patrzyłam na nasze odbicia, zastanawiając się, ile musi minąć czasu, żeby spojrzeć w lustro i zobaczyć w nim siebie. Ile musi minąć czasu, żeby mieć już pewność, kim naprawdę się jest." (str.255)
"To jest mój dom. Nawet gdy jest ciemny. Gdy od niego uciekam, żeby wrócić. (...) Mój dom to wielkie dziecko, które noszę ze sobą na plecach. Karmię je życiem, a ono kurczowo trzyma mnie za szyję i szepcze, że bez tego miejsca nie istnieję" (str. 255)

 Mimo, że to debiut autorki, widać w nim dobry styl i kunszt.
Myślę, że zapadła we mnie ta powieść. Nie uleci zbyt szybko. To jedna z tych, które odkładają się w zakamarkach duszy. Po latach można nie pamiętać szczegółów, ale pozostaje sens. 

poniedziałek, 18 maja 2020

"Początek" Andrzej Szczypiorski

 Rok pierwszego wydania: 1986
Ocena: 5/6


We wspomnianym w poprzednim wpisie kanonie książek Gazety Wyborczej widnieje m.in. "Msza za miasto Arras" A. Szczypiorskiego. Nie miałam akurat dostępu do tej książki, ale przypomniała mi się inna powieść tego autora-"Początek", lektura z czasów licealnych, która zapisała się w mojej pamięci jako wyjątkowo dobra. Akurat tę pozycję mam na swojej półce. Postanowiłam przypomnieć sobie jej treść po tylu latach.
I tym razem się nie zawiodłam. Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie po raz kolejny:)
Ta powieść przypomina mi puzzle. Albo kalejdoskop z kolorowymi szkiełkami, w którym każdy ruch zmienia widziany obraz.
Mamy tu wielu bohaterów, Żydów, Polaków, Niemców. Poznajemy ich w czasie II wojny, niedługo przed wybuchem powstania w getcie warszawskim. Wszystkich łączą delikatne nici relacji, bliższych i dalszych. W każdym przypadku autor zaprasza czytelnika w podróż w przyszłość, by pokazać losy danej osoby za 5, 10 czy 20 lat. W ten sposób dowiadujemy się, jakie znaczenie choćby dla psychiki czy życiowych wyborów będzie miało to, co wydarza się w danej chwili. Być może dzięki temu dramaty bohaterów są odbierane jakby z dystansu. Już wiem, że Żydówka aresztowana przez gestapo i uwolniona dzięki łańcuszkowi znajomych przez Niemca, za kolejne 30 lat siedząc w paryskiej kafejce, prawie nie będzie pamiętała o tym wydarzeniu, które w tej chwili wydaje się bardzo traumatyczne i zmieniające życie...Ale przy okazji zapomni też o grupie oddanych jej sprawie osób, niektórych-nieznanych jej nawet, dzięki którym może w tej kafejce cieszyć się życie, słońcem i smakiem kawy...
Powieść zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wydawało by się-ot, splot wielu historyjek. Nie ma tu porywającej fabuły, przykuwającej uwagę. Jednak dzięki wiedzy o przyszłości bohaterów, nasuwa się mnóstwo refleksji. Rodzą się pytania, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Kto jest prawdziwym bohaterem? A kto wart potępienia? Jakie wartości są nadrzędne w stosunku do innych? Czyje decyzje są godne pochwały? I kto powinien zapisać się w zbiorowej pamięci? Szczypiorski ukazuje różne oblicza ludzkie. Nazywa rzeczy po imieniu. Daleki jest od patosu. Nie boi się wywołać w czytelnik negatywnych emocji, bólu.
To bardzo ważna i mocna książka. O człowieczeństwie.

piątek, 15 maja 2020

"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" Shirley Jackson

Rok pierwszego wydania: 1962
Ocena: 5/6


"Książki. Magazyn do czytania" Gazety Wyborczej, wychodząc na przeciw sytuacji epidemiologicznej, stworzył kanon 25 książek, mających leczyć strach. 25 znanych osób ze świata literatury wybrało literackie arcydzieła, zarówno klasyczne jak i całkiem nowe, które zawładnęły ich sercami i stały się ważne w trudnym czasie.
Jedną z pozycji, jakie zwróciły moją uwagę, także magiczną okładką, jest powieść "Zawsze mieszkałyśmy w zamku". Korzystając z faktu ponownego otwarcia bibliotek w pandemii, miałam okazję szybko po nią sięgnąć.
I zostałam zaskoczona, wciągnięta, wessana wręcz w tajemniczy, gotycki klimat wielkiego domu w małym miasteczku gdzieś w Nowej Anglii!
18-letnia Mary Katherine Blackwood mieszka ze starszą siostrą i leciwym, niepełnosprawnym stryjem w ogromnej, rodzinnej posiadłości. Szybko dowiadujemy się, że jeszcze kilka lat wcześniej rodzina liczyła 7 osób, jednak pewnego wieczoru nieznany sprawca dosypał arszeniku do cukru i jagody nim posypane były ostatnim posiłkiem dla czwórki lokatorów. Wuj zjadł cukru znikomą ilość, dlatego tylko wyszedł z kolacji z życiem, jednak od tego czasu porusza się na wózku. O dziwo, deseru nie spróbowała Constance, starsza z dziewcząt, zajmująca się w domu gotowaniem i to ją od razu posądzono o morderstwo. Młodsza, Mary, za karę została odesłana do łóżka bez kolacji...
Constance została szybko uniewinniona, jednak od tego tragicznego dnia nie opuszcza w ogóle posiadłości. Merricat, chroniąca starszą siostrę przed światem, dwa razy w tygodniu wychodzi do miasteczka po zakupy i książki z biblioteki. Jednak spotyka się tam z taką nienawiścią lokalnej społeczności, że szybko wraca za mury, by znaleźć się w bezpiecznym świecie. Młodym kobietom towarzysz staruszek, którym opiekuje się Constance. Wuj wytrwale spisuje najdrobniejsze szczegóły ostatniego dnia życia najbliższych, choć demencja nie raz zaciera mu świadomość.
Cała trójka żyje głównie wspomnieniami tragicznego wydarzenia. Tworzą rodzaj dziwnej idylli. Mają swoje rytuały, codzienność stała się obłaskawiona, przewidywalna i dobrze znana. Aż do dnia, kiedy w drzwiach staje nieznany kuzyn Charles. Z jednej strony oferuje swą pomoc, deklaruje chęć opieki nad kuzynkami, z drugiej - zachłannie przegląda cenne przedmioty zmarłych. Uruchamia też demony w głowach Blacwoodów, co prowadzi do kolejnej tragedii...
Powieść jest rewelacyjna! Wydarzenia są tylko pretekstem do stworzenia portretów bohaterów. Obsesje, natręctwa bohaterek determinują sposób ich życia. Każda z nich znajduje swój sposób ucieczki od świata. Trucizna, kompulsywne gotowanie, skrzydlaty koń, który zabiera Mary na księżyc, magiczne słowa chroniące przez zmianą i nieszczęściem - te elementy psychiki mieszkańców zamku budują klimat grozy i wręcz hipnotyzują czytelnika. A w tym wszystkim jakże silne siostrzane uczucie, zbudowane w izolacji na nietypowym fundamencie.
Nie ma tu zbędnych słów, opisów, można powiedzieć, że opowieść jest esencją treści.
Czyta się jednym tchem! Zapiera dech i jeszcze chwilę po zamknięciu książki trudno nabrać powietrza w płuca.

czwartek, 14 maja 2020

"Akuszerka z Sensburga" Katarzyna Enerlich

 Rok pierwszego wydania: 2019
Ocena: 3,5/6


Przeczytałam już wiele powieści pani Enelich. Niektóre z nich bardzo mi się podobały, inne trochę mniej. Najnowsza należy do tej drugiej kategorii.
Stasia, młoda mężatka z Mystkówca Starego w Puszczy Białej, w 1920 roku wiedzie szczęśliwe i spokojne życie. Kochający mąż kończy budowę ich domu, oczekują na narodziny pierwszego dziecka. Ta sielanka zostaje gwałtownie przerwana wypadkiem młodego mężczyzny. Zszokowana Stasia rodzi córeczkę sama, patrząc na śmierć męża.
Z pomocą samotnej matce przychodzi zielarka Wypyska. Przy okazji przekazuje dziewczynie swoją wiedzę. W młodej duszy rodzi się marzenie o pracy akuszerki i leczeniu ludzi ziołami. Podsyca je znajomość z nowymi sąsiadami. Stasia postanawia zostawić córkę na Mazowszu i wyjechać do klasztoru w Wojnowie na Mazurach. Tam zaprzyjaźnia się z siostrą Galiną, starowierką, znawczynią ziół. Tak zaczyna się nowe życie Stasi.
Powieść pełna jest ziół. Ich nazwy łączone są z działaniem na różne schorzenia. Jednak zabrakło tu emocji, akcji, które przykuwały by uwagę. Opowieść snuje się bardzo spokojnie, a nawet ważne decyzje i wydarzenia w życiu Stasi opisane są jakoś tak mdło. Drażnił mnie też język, przesycony gwarą. Prawdopodobnie miał podkreślać klimat mazurskiej wsi, sięgać do historii tego regionu, jednak w takiej ilości po prostu mnie męczył.
Mimo wszystko dam pani Enerlich kolejną szansę i będę czekała na następne powieści :)

środa, 13 maja 2020

"Ja także żyłam! Korespondencja" A. Lindgren, L. Hartung

Rok pierwszego wydania: 2016
Ocena: 4


Astrid Lindgren nie trzeba nikomu przedstawiać. Jednak druga z autorek listów jest osobą raczej nieznaną. Tak naprawdę pamięć o niej przetrwała jedynie dzięki korespondencji z pisarką.
Dwie kobiety, którym przyszło żyć w powojennej Europie. Jedna z nich-szwedzka autorka już wtedy popularnych książek dla dzieci, które miały przejść do kanonu klasyki, matka i żona (potem już wdowa). Druga-Niemka, zajmowała się edukacją i propagowaniem czytelnictwa wśród dzieci, rodziny nigdy nie założyła.
Po raz pierwszy spotkały się w 1953 roku, kiedy to Astrid została zaproszona do Berlina na spotkanie promujące literaturę dla dzieci i młodzieży. Od pierwszej chwili coś między nimi zaiskrzyło. Zbliżone wiekiem, różnił je styl życia, doświadczenia życiowe. Połączyła miłość do książek i kultury. Ale nie tylko. Po tym spotkaniu zaczęły do siebie pisać. Jedna po szwedzku, druga po niemiecku.Opowiadały sobie w listach o wszystkim, o problemach ze zdrowiem, problemach w pracy, chorobie rodziców, rozwodzie dziecka, o codziennych zajęciach. Louise przesyłała nie raz Astrid piękne kwiaty czy jakieś drobiazgi. Astrid słała Louise swoje książki, czasem prosząc ją o recenzję lub korektę. Wyrażały swoją troskę o tą drugą, zapewniały o tęsknocie, planowały spotkania.
Ciekawa, chwilami zaskakująca lektura, pozwalająca zajrzeć do prywatnego życia lubionej pisarki.

środa, 6 maja 2020

"Akty wiary" Erich Segal

Rok pierwszego wydania: 1992
Ocena: 4,5


Pamiętam czas, kiedy Erich Segal stał  się w Polsce bardzo poczytnym autorem. Były chyba lata 90-te , ja byłam dorastającą nastolatką, a na księgarnianych półkach jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne powieści autora słynnego "Love story". Wydaje mi się, że przeczytałam je wtedy wszystkie, zachwycona stylem i szeroką wiedzą Segala. Ba, wiele z nich stoi do dziś na mojej półce!
Biorąc pod uwagę te wszystkie argumenty i wspomnienia, postanowiłam sięgnąć po raz drugi po "Akty wiary". Sprzyja temu czas pandemii, w którym trochę trudno mi się skupić na poważniejszych książkach, oraz fakt zamknięcia bibliotek, przez co pozostają własne półki.
Jedyne chyba, co zapamiętałam z tej powieści, były opisy kultury i tradycji Żydowskiej, które zafascynowały mnie ponad 20 lat temu.
Jednak dziś, czytając po raz drugi, poczułam pewne rozczarowanie...Rzeczywiście, jest tu sporo opisów życia ortodoksyjnych Żydów, w zestawieniu z zasadami kościoła katolickiego, ale też duża część to po prostu klasyczny romans :)
Głównymi bohaterami jest trójka młodych ludzi, dla których Bóg jest w życiu bardzo ważny. Daniel Luria, syn rabina, ma iść w ślady ojca. Kiedy sprzeciwia się jego woli, zostaje wygnany z rodziny. Wchodzi w dziwny świat wielkiego biznesu (ten wątek powieści, przyznam, mocno mi zgrzytał...). Jego siostra, Debora, jako Żydówka nie ma zbyt wielu praw. Nie musi kończyć szkoły, powinna zapomnieć o swoich marzeniach, założyć rodzinę i być posłuszną żoną i matką. Gdy ojciec przyłapuje ją na skromnym pocałunku z gojem, zostaje brutalnie wygnana z domu. Znajduje swoje miejsce w kibucu w Izrael. Rodzi nieślubne dziecko i pragnie zostać kobietą-rabinem.
I wreszcie Tim Hogan, chłopak po przejściach, który spokój odnajduje w kościele. Zostaje księdzem, potem biskupem. Wszystko byłoby dużo prostsze, gdyby nie miłość, która połączyła go z Deborą i o której nie umie zapomnieć nawet wiele lat po święceniach kapłańskich...
Losy tej trójki cały czas się ze sobą splatają. Każdy z bohaterów jest doświadczony przez życie, na ich drodze pojawia się sporo dramatów. Przez to powieść czyta się jednym tchem.
Jednak patrząc na akcję po 20 latach wielu czytelniczych doświadczeń, nie ma już we mnie tego zachwytu, jaki był kiedyś. Niektóre wydarzenia wydają się naciągane, przerysowane, przewidywalne.
Dziś oceniam powieść na mocną 4, o czym decydują ciekawostki kulturowe. W mojej pamięci królowała jako pozycja na 6;) Może czasem nie warto wracać do dawnych lektur i nie burzyć dobrych wspomnień?


piątek, 6 marca 2020

"Posiadacz. Saga rodu Forsyte'ów" John Galsworthy

Rok pierwszego wydania: 1906
Ocena: 5/6


To była prawdziwa uczta! Powieść, w której jest wszystko. I świetnie nakreślone postacie, i opis życia klasy średniej w wiktoriańskiej Anglii, miłość, zdrada, nienawiść, zazdrość, bogactwo i ubóstwo, ciekawie prowadzona akcja.

Pierwotnie powieść została wydana pod tytułem "Saga rodu Forsyte’ów", jednak  w miarę wzrostu popularności doczekała się kontynuacji i tytuł objął cały cykl. W 1932 roku autor dostał za nią Literacką Nagrodę Nobla.

Akcja powieści rozpoczyna się w 1886 roku przyjęciem zaręczynowym młodziutkiej June. Wydarzenie to, z zasady bardzo pozytywnie rokujące na przyszłość, stało się zaczątkiem zmian, które doprowadziły do dramatu i zburzenia porządku w rodzinie.
Rozległy klan Forsyte'ów  jest malowniczym przedstawicielem ówczesnego mieszczaństwa. Śledzimy losy kilku pokoleń, które wywodzą się z niższej warstwy. Ciężką pracą bracia, stanowiący pierwsze pokolenie mieszkające w mieście, dorobili się majątków i awansowali społecznie. Żądza posiadania jest charakterystyczna dla wszystkich mężczyzn należących do rodu. Rozciąga się nie tylko na nieruchomości, ale i na osoby, nad którymi Forsytowie chcieliby panować jak nad swoją własnością...

Powieść czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Zachwyca portretami bohaterów, których można lubić lub nienawidzić. Akcja obfituje w ciekawe wydarzenia, dzięki czemu lektura nie nudzi.
Przede mną kolejne tomy sagi :)




czwartek, 5 marca 2020

"Białe zeszyty" Sonia Raduńska

Rok pierwszego wydania:
Ocena: 4/6


Bardzo intymne zapiski kobiety, terapeutki, matki dwójki dorastających dzieci, wdowy, której mąż zginął niedawno w wypadku. Autorka pamiętnika balansuje między czarną dziurą depresji a radością z życia, z każdego dnia.
Białe zeszyty zapełniane są notatkami przez kilka lat. Możemy zatem obserwować, jak zmienia się wewnętrznie ich autorka. Wydarzenia zewnętrzne tak naprawdę nie są istotne, mogłyby nie istnieć. Ważne są myśli, odczucia, zmiany. Pytania stawiane sobie, stawanie twarzą w twarz ze swoimi słabościami, szukanie motywów swoich działań. Dojrzewanie.
Poznajemy kobietę, która żyje pięknie. Uczy się cieszyć chwilą coraz bardziej, ma przyjaciół, pisze listy, słucha dobrej muzyki, czyta dobre książki. Mimo, że jak każdy człowiek, musi się zmagać z przeciwnościami losu, stawiać czoła problemom codzienności, to jednak zewnętrzne aspekty życia nie hamują jej wewnętrznych przemian.
Forma książki jest specyficzna. Nie jest to typowy dziennik, z długimi zapiskami, z naciskiem kładzionym na styl i język. To raczej krótsze i dłuższe notatki, spontaniczne uwiecznienie chwili, myśli, refleksji. 
Dla wielu osób ta książka może być ważna, może stać się inspiracją. Jednak ja znalazłam w niej mniej, niż się spodziewałam.

środa, 4 marca 2020

"Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci" Jacek Hołub

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 5,0


Opowieści pięciu matek o codziennym życiu z niepełnosprawnym dzieckiem. O trudzie, zmęczeniu, zmaganiu się z najzwyklejszymi czynnościami. O dźwiganiu, ubieraniu, karmieniu, o zasypianiu ze zmęczenia przy stole w święta...O ciągłej obecności i poczuciu odpowiedzialności.
Te kobiety to heroski.
Reportaż obala wiele mitów pokazywanych w reklamach. Nie ma tu uśmiechniętych matek w starannym makijażu, które z lekkością pchają wózek z uśmiechniętym niepełnosprawnym dzieckiem. Jacek Hołub, który sam przyznaje, że książka by nie powstała, gdyby nie jego osobiste doświadczenia, pisze o agresji nastolatka wobec słabnącej już z wysiłku matki, o ślinie kapiącej z brody, o wrzasku, którego źródła trudno znaleźć rodzicom.
To nie jest łatwa książka. Przeciwnie-szczera aż do bólu. Pozwala jednak inaczej spojrzeć na codzienną pracę tych kobiet, którym Los dał niepełnosprawne dziecko. Na ich zmagania minuta po minucie, godzina po godzinie.
Pomaga też może zrozumieć marzenie niejednej z nich: żeby to dziecko umarło przed nimi...Bo co się z nim potem stanie?