wtorek, 6 listopada 2018

"Syzyfowe prace" Stefan Żeromski

Rok pierwszego wydania: 1897
Ocena: 3+/6


Lektura szkolna, przez którą trudno przebrnąć większości uczniów. Sięgałam po nią z pewną dozą obawy, czy przebrnę, czy nie zanudzi. Było lepiej niż się spodziewałam;)

Marcinka Borowicza, głównego bohatera, poznajemy jako małego chłopca, wiezionego przez rodziców do szkoły na roczne przygotowanie do klasy I. Cóż to były za trudne czasy...XIX wiek, zabory, czas po powstaniu styczniowym, zubożała szlachta i możliwość edukacji tylko dla wybranych, których było na to stać...Rodzice Marcinka byli w stanie dużo zrobić dla swego jedynaka, by go wykształcić i dać mu szansę na życie lepsze niż to, które sami wiedli...
Towarzyszymy Marcinkowi przez cały okres szkoły. Obserwujemy, jak z malca wyrasta na młodzieńca, dojrzewa, zmienia się sposób jego myślenia i zachowanie. Poznajemy jego kolegów, nauczycieli, szkołę i stancje, na których mieszkał.
Żeromski pokazuje w swej powieści system wychowawczy panujący w szkołach, mający na celu rusyfikację od podstaw, czyli dzieci i młodzieży. Tytułowe "syzyfowe prace" mogą obrazować bezcelowość działań zaborców. Młodzi ludzie, świadomi swoich korzeni i historii, nie poddawali się łatwo zabiegom mającym zabić w nich wszelkie ślady polskości. Wiele trudu kosztowała uczniów obrona swojej tożsamości, ale i zaborcy nie raz spotykali się z zaprzepaszczeniem wysiłków mających wieść do celu. To starcie dwóch grup, z których każda musiała, niczym mityczny Syzyf, co chwila podejmować od nowa swoje wysiłki.
Mamy tu całą plejadę ciekawych, wręcz niezwykłych bohaterów, zarówno uczniów (począwszy od Marcina Borowicza, przechodzącego przemiany wewnętrzne, przez Andrzeja Radka, tak bardzo świadomego wartości nauki, aż do młodego patrioty Bernarda Zygiera walczącego o prawo do używania języka polskiego), jak i nauczycieli klerykowskiego gimnazjum. Nawet postacie epizodyczne, matka Marcina, jego kolega Figa, są barwnie przedstawione.
Powieść napisana jest dość trudnym językiem, chwilami nuży. Jednak cieszę się, że sięgnęłam po nią raz jeszcze po wielu latach. Teraz czytałam ją z zupełnie inną wiedzą i nastawieniem niż w latach licealnych.

poniedziałek, 5 listopada 2018

"Śniadanie u Tiffany'ego" Truman Capote

Rok pierwszego wydania: 1958
Ocena: 4/6



Holly Golightly - niespełna dwudziestoletnia gwiazdeczka filmowa, panienka do towarzystwa bogatych, starszych nowojorczyków, których potrafi rozkochać na zabój. Dziewczę radosne, rozrywkowe i bardzo tajemnicze. Femme fatale.
Holly mieszka w zabałaganionym apartamencie w nowojorskiej kamienicy. Kilka pięter nad nią mieszkanie zajmuje początkujący pisarz. Przez przypadek ich drogi się przecinają, zostają przyjaciółmi, a z czasem młody mężczyzna zaczyna darzyć ją coraz silniejszym uczuciem. Jednak Holly nie w głowie ustatkować się. Chociaż...może przystojnemu Brazylijczykowi uda się ją wreszcie usidlić?
Niewiele dowiadujemy się o przeszłości dziewczyny. Jedynie to, że jako 14-latka uciekła z domu w towarzystwie brata. Wygłodniali i wynędzniali trafili na farmę starszego pana, za którego dość szybko zgodziła się...wyjść za mąż i zostać macochą jego dzieci, starszych od niej samej, a potem równie szybko uciec. Tak trafiła do Nowego Jorku, w którego wielkomiejskim klimacie doskonale się odnalazła.
Capote kreśli rewelacyjny obraz psychologiczny Holly ( i to jest największy atut tej książki). Najlepszym podsumowaniem jest wizytówka przy skrzynce pocztowej: "Panna Holiday Golightly. W podróży". Infantylna  Holly, wiecznie uciekająca przed dorosłością i odpowiedzialnością, goni nieuchwytne szczęście. Jego symbolem ma być sklep z biżuterią u Tiffany'ego, symbol prestiżu i zamożności.
Kolejnym atutem tej króciutkiej powieści jest świetnie oddany klimat Nowego Jorku lat 40-tych XX wieku.
Niby nie ma w tej książce nic szczególnego. Ot prosta, wolno tocząca się opowieść młodego pisarza o krótkiej znajomości z sąsiadeczką. Jednak tak jak postać Holly zapadła w pamięć i serce narratora na resztę życia, tak i czytelnikowi nie pozwala przejść obojętnie wobec siebie.