wtorek, 31 sierpnia 2021

"Ta chwila" G. Musso

 Rok pierwszego wydania: 2015

Ocena: 3,5/6



Rzadko do tej pory sięgałam po literaturę francuską, ale tak się zdarzyło, że powieścią Musso otwierałam wakacje i powieścią tegoż autora je kończę ;) Są trochę mało francuskie, bo ich akcja dzieje się w Ameryce, ale autor Francuzem jakby na to nie patrzeć-jest ;)

Ależ dziwna jest ta powieść! Zaskoczyła mnie zupełnie, spodziewałam się całkiem innej lektury i akcji, zwłaszcza po doświadczeniach z "Dziewczyną z Brooklinu". 

Arthur, młody lekarz, tuż po studiach, dostaje od ojca (który tak naprawdę nie jest jego ojcem...) w spadku latarnię morską Dwudziestu Czterech Wiatrów. Warunek jest jeden: chłopak nie może otworzyć drzwi, które jego ojciec zamurował kilkanaście lat wcześniej na wyraźne polecenie dziadka Arthura. Co kryje się za drzwiami? Może jakiś trup? Nie, podobno coś dużo gorszego...Chłopak ma wrażenie, że ojciec celowo postawił go przed zamurowanymi drzwiami, licząc, że ten nie posłucha zakazu. Tak się i stało. Arthur odkrywa tajemnicę, która pociąga za sobą kolejne. I staje się przyczyną wielu kłopotów, jakże fantastycznych! Wraz z bohaterem czytelnik zaczyna...przenosić się w czasie!

Akcja ma niesamowite tempo. Zatłoczone, tętniące życiem ulice Nowego Yorku, brawurowe akcje, tajemnice rodu Costello, burzliwy związek z Lisą...Na nudę czytelnik nie może narzekać;) Jednak ja nigdy nie lubiłam takich wyimaginowanych scenariuszy i okazuje się-nadal do mnie nie przemawiają. A zakończenie okazało się zupełnie zaskakujące i trochę niejasne. Bo w końcu o co tu chodzi? Znikał? Przenosił się w czasie? Czy to tylko wyobraźnia?

Za to słowa z okładki zapadły mi w serce: 

"Nie zapomnij, że mamy dwa życia.



Drugie zaczyna się, gdy uświadomisz sobie, że żyje się tylko raz."


poniedziałek, 30 sierpnia 2021

"My przeciwko wam" Fredrik Backman

Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4,5/6



 "My przeciwko wam" to ciąg dalszy losów bohaterów, których poznałam niedawno w powieści "Miasto niedźwiedzia".

Nikt nie wie, co się stało pewnej nocy w lesie. Jedno jest pewne: od momentu, kiedy matka znalazła Kevina na ścieżce do biegania,  w śniegu, prawie zamarzniętego, ze śladami moczu na spodniach i przerażeniem w oczach, nastolatek ani razu nie wyszedł z domu, przestał jeść, budzi się z krzykiem co noc. To wystarczy, żeby z bohatera, zwycięzcy, stać się psychopatą w oczach przyjaciół i lokalnej społeczności. Wszyscy się od niego odwracają. Rodzina Kevina niespodziewanie opuszcza miasto. Jednak każde z rodziców odjeżdża w inną stronę. Chłopak siedzi w samochodzie matki, która mimo, że nigdy mu nie wybaczy tego, co zrobił, nigdy go też nie opuści. 

To jedna z konsekwencji tragicznych wydarzeń na imprezie po zwycięskim meczu kilka miesięcy wcześniej. Tamta noc zmieniła większość mieszkańców Bjornstad. A może zmienić jeszcze więcej. Bo klub ma upaść. Gmina nie jest w stanie utrzymać dwóch klubów. W takim razie stawia na  Hed. Zawodnicy drużyny niedźwiedzia zmieniają klub. A jeśli hokej wyniesie się z Bjornstad, miasteczko upadnie. Ale do gry wchodzą politycy...

Na tle walki o klub hokejowy, po raz kolejny autor świetnie wnika w psychikę mieszkańców tej zapomnianej przez świat mieściny. Pokazuje, jak trudno być "innym", żyć z piętnem. 

Kontynuacja "Miasta niedźwiedzia" już mnie tak nie zauroczyła, jak pierwsza część. Jest dobra, ale "Miasto..." postawiło tak wysoko poprzeczkę, że trudno ją przeskoczyć;) Na pewno jest smutna, przygnębiająca. Momentami trudno mi się ją czytało w ponure, ciemne deszczowe dni, które miały być jeszcze bardzo letnie, a zrobiły się już przygnębiająco jesienne... I znużyła mnie trochę polityka. Ale poza tym cieszę się, że znów byłam w Bjornstad i mogłam zobaczyć, co było dalej ;)

środa, 18 sierpnia 2021

"Nomadland: w drodze za pracą" Jessica Bruder

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 4/6



Ameryka - kraj spełnionych marzeń, dobrobytu.  Czy na pewno? Wiele osób po sześćdziesiątym roku życia, zamiast cieszyć się spokojną emeryturą i zasłużonym odpoczynkiem, nie ma środków niezbędnych dla zaspokojenia podstawowych potrzeb. Jedną z nich jest utrzymanie domu/mieszkania. Kryzys 2008 roku pogrzebał ich marzenia, pozbawił nadziei i perspektyw na przyszłość. Upadek systemu ubezpieczeń, niskie wynagrodzenia, drastyczny spadek wartości nieruchomości, choroba, kryzys rodzinny-przyczyn jest tyle, ile osób. Wielu emerytów zmuszonych jest do sprzedania domu, którego nie są w stanie utrzymać. Kupują campera, vana, starą ciężarówkę, która teraz stanie się ich domem, i wyruszają w podróż po kraju w poszukiwaniu pracy.

Dla pracodawców, zwłaszcza wielkich firm, są smakowitym kąskiem. Zdeterminowani, zawsze dostępni (mieszkają na parkingu, więc zawsze mogą kogoś zastąpić...), odpowiedzialni. Nigdy nie narzekają, mimo braku sił, chorób i niskiego wynagrodzenia. 

Przez resztę społeczeństwa traktowani jak bezdomni, sami nie lubią tego określenia. Nazywają siebie współczesnymi nomadami, bezmiejscowymi. Twierdzą, że świadomie podjęli decyzję i porzuceniu systemu opresji, uzależnienia od państwa, płacenia czynszu i podatków. Szczycą się odzyskaną wolnością, uczą minimalizmu, który ma im dać szczęście. Między nomadami zawiązują się przyjaźnie, prowadzone przez nich blogi pełne są porad dla nowicjuszy. Tylko czasem uśmiech przebija się przez łzy...Bo drugą stroną medalu jest samotność, często brak rodziny, brak perspektyw, strach, bezradność, upokorzenie...

Autorka przedstawia nam kilkoro współczesnych amerykańskich nomadów. Jednak dużą część książki stanowi analiza amerykańskiej polityki społecznej, wyzysk ludzi przez duże koncerny (zwłaszcza Amazon jest wielokrotnie przywoływany jako pracodawca bezmiejscowych). Od pewnego momentu jakby wszystko zaczyna się kręcić w kółko, powtarzać. Trochę mnie to znużyło. A trochę liczyłam na coś innego.

Nie ukrywam, że przygnębiający jest obraz starszych ludzi, pozbawionych już sił, nie raz cierpiących na przewlekłe choroby, którzy nie mają nawet swojego miejsca na ziemi, a ostatnie lata życia muszą spędzić w ciężkiej pracy, by mieć jakiekolwiek środki do życia. Obraz dający do myślenia...

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

"Miasto niedźwiedzia" Fredrik Backman

 Rok pierwszego wydania: 2016

Ocena: 6/6



Nie trzeba było długo czekać, żebym po opowieści o Ovem sięgnęła po kolejną książkę Backmana. Ta okazała się jeszcze lepsza. Dużo lepsza. Po prostu powaliła mnie na łopatki. 

Zaczyna się tak trochę mdło. Pierwsze kilkadziesiąt stron dotyczy głównie hokeja. Znajdujemy się w Bjornstad, mieścinie w środku lasu, typowo skandynawskiej, mroźnej, ciemnej, hermetycznie zamkniętej przed światem,  upadającej z dnia na dzień. Podobnej do Borg z powieści o Britt-Marie. W każdym razie ludzie tracą pracę, market wypiera z rynku małe sklepiki i marzenia wielu umierają. Ale nie wszystkich. Bo Bjornstad jest miastem hokeja. Stąd wywodzi się kilka gwiazd. Klub właśnie przygotowuje się do półfinałów juniorów. Emocje sięgają zenitu. Trener wymiotuje z nerwów i wrzeszczy jeszcze więcej niż zawsze, a zawodnikom wszystko uchodzi na sucho. Jeśli drużyna niedźwiedzi wygra, miasto ma szansę na nowe życie. Sponsorzy zainwestują w nową halę, politycy obiecują otworzyć tu liceum sportowe, turyści i kibice zaczną przyjeżdżać do Bjornstad, a to-wiadomo-pociągnie za sobą kolejne inwestycje. 

I niby na początku niewiele ciekawego się dzieje, jeśli nie lubisz sportu. Ale co jakiś czas autor odkrywa niespodziewanie jakąś kartę. Znaczącą w przyszłości, ale o tym czytelnik dowie się dopiero później. Autor wciąga nas w sport, w treningi, na których zawodnicy padają ze zmęczenia, w życie drużyny, w te emocje, zaciera dystans. Pokazuje, że drużyna to po prostu wszystko. To życie. To przyjaźń i bezwzględna lojalność. To zagranie okazuje się kluczowe dla dalszej części opowieści.

Gdy juniorzy wygrywają półfinał, stają się bogami. Nastolatki czują się bezkarni. Wiedzą, że nikt im się nie sprzeciwi, nie wyciągnie konsekwencji z ich poczynań, nie zaryzykuje przegranej w finałach. Dlatego nikt nie widzi nic złego w nazwaniu nauczycielki "cukierkową majteczką", w poniżaniu młodszych kolegów, w "pożyczeniu" cudzego skutera. 

Zwycięstwo trzeba uczcić. Oczywiście mega imprezą w domu Kevina. Kevin to gwiazda, talent, filar zespołu. Do tego syn jednego z najbogatszych i najhojniejszych sponsorów klubu. Jedyne, czego mu brak, to uwagi i uczuć rodziców. Bo ci wychodzą z założenia, że zimny chów to najlepsze, co może uczynić z Kevina prawdziwego mężczyznę. 

To na imprezie dochodzi do tragedii. Morze alkoholu, trawka, poczucie bezkarności, zatracenie granic między tym, co akceptowalne, a co nie...

Nagle nic nie jest proste w tym małym miasteczku. Kto jest tak naprawdę ofiarą? Komu wierzyć? I kto powinien się czuć winny za taki obrót spraw?  Czytelnik zna prawdę od razu, ale mieszkańcy muszą się zdecydować, czym jest lojalność wobec klubu. Słowo przeciwko słowu...Czy warto ryzykować przyszłość drużyny, miasta wierząc piętnastoletniej dziewczynce? Tak łatwo przestać widzieć człowieka w człowieku...Mieszkańcy Bjornstad pogubili się, podzielili. Dużo łatwiej by było, gdyby dziewczyna kłamała...Mogliby wtedy wrócić do swojego normalnego życia, jakby nic się nie stało...A tak-trzeba się opowiedzieć po którejś stronie. Żyć w strachu, że coś trzeba poświęcić. Stracić. Większość stanęła po stronie Kevina. Bo dużo łatwiej wybrać proste kłamstwo niż trudną prawdę.

Nikt z dorosłych nie stanął w obronie dziewczynki. Tylko jej rodzice. Jeszcze bardziej złamani niż ona. Wreszcie Maya sama musiała wymierzyć karę...

Jedno wydarzenie pociąga za sobą lawinę. Nienawiści, oszczerstw, lojalności, wspomnień, walki o dobro najbliżej osoby, jaką jest dziecko. Tyle, że po dwóch stronach barykady tak naprawdę stoi dwójka dzieciaków i ich rodziny. Każda z nich ma bardzo dużo do stracenia. Choć te straty są tak bardzo ze sobą nieporównywalne. 

To opowieść to emocjach. I o przyjaźni. O tym, kiedy ważniejsza jest lojalność a kiedy jednak bycie przyzwoitym człowiekiem, nawet jeśli to najtrudniejsza rzecz na świecie...

Powieść wzbudziła we mnie mnóstwo uczuć. Od sportowego entuzjazmu, przez współczucie po wściekłość. Dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła, nie poruszyła. Dlatego dostaje ode mnie najwyższą ocenę. 

środa, 11 sierpnia 2021

"Bezmatek" Mira Marcinów

Rok pierwszego wydania: 2020

Ocena: 4,5/6



 Kolejny bardzo trudny temat. Bolesny. Tym razem relacja matka-córka i umieranie. Kolejna bardzo intymna relacja. Czytałam i czułam jak ściska mnie w najgłębszych warstwach duszy, a nawet w żołądku.

Startujemy w latach 90-tych. Autorka ma kilka lat i mocno poplątaną rodzinę. Starsza przyrodnia siostra, ojcowie obu nieobecni, za to kolejni ojczymowie jak najbardziej, ale w książce ich nie ma. Matka-pije, pali, jest szalenie atrakcyjna, ale jakoś trudno jej zarobić cokolwiek, więc bieda zagląda do garów. Za to kocha, wariacko, radośnie, szalenie, umie cieszyć się życiem, każdym drobiazgiem. Matka w ołówkowej spódnicy, na szpilkach, zawsze umalowana, modnie uczesana, roztaczająca woń perfum i wódki, nieprzewidywalna, wierząca w marzenia. Córka raz pomaga jej wejść po schodach na plączących się nogach obutych w wysokie szpilki, raz tańczy z nią szaleńczo do hitów disco polo, a kiedy indziej-płaczą razem w kuchni. Z czasem, gdy Mira dorośnie, pijają też razem piwo czy wino, pociągając na zmianę z gwinta. 

Ale to tylko taki wstęp. Wspomnienia. Sytuacje, migawki z życia, warte utrwalenia, by potem się nie rozpaść. 

Bo zasadnicza opowieść dotyczy śmierci. Jedni umierają po długiej i ciężkiej chorobie, inni nagle. A matka ani tak ani tak, bo dokładnie rok po zaskakującej diagnozie. Przez ten rok córka towarzyszy odchodzącej matce dzień po dniu. Wozi do szpitala, odwiedza na oddziale, rozpieszcza ją smakołykami,  a potem, już w domu, zmienia pampersy, zwilża usta, rozmawia, albo milczy. Walczy z lekarzami, z pielęgniarkami, o leki, o pomoc. W końcu słucha ostatniego oddechu. Pamięta też, żeby matkę umalować, żeby wyglądała ładnie jak przyjedzie lekarz stwierdzić zgon...A potem...Potem jest bezmatek. Z definicji to pszczela rodzina pozbawiona pszczelej matki. Trzeba się nauczyć żyć na nowo. Bez matki, która była zawsze, którą trzeba było się opiekować jak dzieckiem, ale która kochała jak nikt. Nigdy nie ma dobrego czasu na śmierć matki. To jest zawsze za wcześnie...

Relacja matka - córka. Specyficzna,  trudna. Ciągle balansowanie między skrajnymi emocjami. A jednak chyba najważniejsza relacja. Będąca bazą dla innych. Zwierciadłem dla obu stron.

To krótka (100 str) opowieść zbudowana z urywanych migawek. Jakby ktoś mrugnął oczami i nagle już inna scena. Krótka, ale bardzo bogata w emocje. Niepozorna, a dociera do najgłębiej skrywanych emocji. 

Nie wiem, czy jest szansa na czytanie tej książki bez myśli o własnej matce, o  z nią relacji, o tym, co było i jak to będzie, kiedy przyjdzie się zmierzyć z jej odchodzeniem. 

We mnie po lekturze zapadła cisza zadumy. Pozostał skurcz żołądka. I jakiś ciężar tego, co przecież kiedyś nieuniknione...

wtorek, 10 sierpnia 2021

"Mireczek. Patoopowieść o moim ojcu" Aleksandra Zbroja

Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 4/6



 Mam to szczęście, że nie wychowywałam się w rodzinie alkoholowej. Nie jestem DDA. Ale w moim bliskim otoczeniu było kilka chorych osób. To na pewno w jakimś stopniu rzutowało i na moje życie, i na moich najbliższych. Bo alkoholizm, jak większość chorób, zwłaszcza psychicznych, dotyka nie tylko cierpiącego. Dotyka całego otoczenia.

Aleksandra Zbroja takiego szczęścia nie miała. Choroba alkoholowa dotknęła obojga jej rodziców. Dziadkowie stworzyli dla niej rodzinę zastępczą. Jednak z czasem także dziadek wpadł w szpony alkoholu.

Tytułowy Mireczek to ojciec autorki. Osoba, która powinna być bardzo bliska, dobrze znana, powinna być obrońcą dziecka, wsparciem, powinna otaczać miłością. W przypadku rodziny alkoholowej tak nie jest. Opowieść rozpoczyna się tuż po śmierci Mireczka i cofa się do czasu jego dzieciństwa, a nawet jeszcze wcześniej. Dorosła Aleksandra próbuje poznać Mireczka, którego już nie ma - człowieka, który kiedyś też był dzieckiem, miał marzenia, plany, śmiał się i płakał, kochał i nienawidził, miał pasje, coś lubił, a czegoś nie. Próbuje dotrzeć do jakiejś cząstki człowieczeństwa, która przecież musi być w tym wraku zwanym alkoholikiem. Szuka też odpowiedzi na wiele "dlaczego", ale jak sama przyznaje - nie znajduje ich...

Po co taka książka? Kto chce czytać o menelu, który nie panuje nad potrzebami fizjologicznymi, śpi na klatkach schodowych, bluźni, krzyczy i śmierdzi? I o dziecku, które musi na to wszystko patrzeć, które za zamkniętymi drzwiami nasłuchuje zbliżających się, poplątanych kroków ojca budzącego tylko lęk i odrazę? Być może dla dorosłych dzieci alkoholików, których są rzesze, to ważny głos, krzyk: ja też tak miałam! Wreszcie ktoś odważył się powiedzieć to na forum publicznym...Bo alkoholizm to temat tabu. Dla mnie była to niebywała okazja poznania myśli, odczuć, psychiki DDA. Dzięki tej książce na pewno zrozumiałam bardziej zachowania, reakcje, smutek ukryty zawsze gdzieś pod skórą dorosłych dzieci alkoholików. 

To ważna książka. Ważny głos w społeczeństwie. 

Napisana jest bardzo nowocześnie, z użyciem wielu nowatorskich środków stylistycznych. Chwilami dziwnie się ją czyta, ale kiedy przejdzie się nad formą do treści, ta pierwsza nie uwiera aż tak bardzo. 

poniedziałek, 9 sierpnia 2021

"Port nad zatoką" Magdalena Majcher

 Rok pierwszego wydania: 2020

Ocena: 3/6



Po kolejną powieść Magdaleny Majcher sięgnęłam ze względu na Hel. Półwysep uwielbiam od blisko 30 lat, a Jastarnię kocham miłością wielką od pierwszego spojrzenia :) Dlatego gdy w opisie wyczytałam, że główna bohaterka przeprowadza się z Katowic do Helu, wiedziałam, że nie oprę się tej pokusie. A jednak...Helu mi jakoś w powieści za mało :( Czekałam chyba ze 160 str, żeby w ogóle się pojawił, a potem...jest tylko jakoś tak w tle, nijako. 

Adrianna, kobieta grubo po 40-tce, przeżywa rodzinny kryzys. Pełnoletnia córka, po odkryciu tajemnicy rodzinnej, zrywa kontakt z rodzicami. Po wielu awanturach i scysjach z mężem, małżonkowie decydują się na separację. Jednak po jakimś czasie Radek decyduje się na powrót do domu. Wraz z Adrianną przeżywają drugą płomienną młodość. Jednak szczęście trwa bardzo krótko, a los okazuje się okrutny...

Po śmierci męża Adrianna, pogrążona w rozpaczy, decyduje się na sprzedaż mieszkania, w którym wszystko przypomina jej o tragedii i wyprowadzce do Helu. Tak bardzo szybko wtapia się w lokalną społeczność. 

To typowe czytadło, błahe, płytkie, skupione na relacjach damsko-męskich. Niby wszyscy borykają się z problemami (np. siostrzenica Adrianny zachodzi w ciążę w wieku 18 lat z czarnoskórym mężczyzną, Malwina odnajduje biologicznych rodziców i odkrywa patologiczne korzenie...) jednak zadziwiająco łatwo i radośnie przechodzą nad nimi do porządku dziennego. Remont dużego domu w Helu, sterowany wprost ze Śląska, nie wspominając o samej decyzji jego zakupu za grube setki tysięcy tuż po pogrzebie męża to po prostu bułki z masłem...Ku memu zaskoczeniu, jedynie spodziewanego happy endu zabrakło...

Cóż, sięgnęłam po tę powieść niesiona falą Wszystkich pór uczuć, jednak cykl był dużo bardziej realistyczny i głębszy. W Porcie wprawdzie autorka sygnalizuje kilka trudnych tematów, jednak nie poświęca im zbyt wiele uwagi, rezygnuje z zagłębienia się w aspekty psychologiczne. Najważniejsze są tu płytkie rozmowy, zwłaszcza damsko-męskie. 

Chyba poczułam przesyt tak lekką literaturą ;)


poniedziałek, 2 sierpnia 2021

"Wszystkie pory uczuć" Magdalena Majcher

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena: 3/6

Tym razem wpis zbiorowy o całej serii, gdyż czytam książki jedną po drugiej, a każda z nich jest taka "dwudniowa", idealna na lato, idealna na relaks, którego bardzo mi w ostatnich dniach potrzeba.

Seria składa się z czterech części, których tytuły zgodne są z porami roku. Każda z książek opowiada historię innego z bohaterów, którzy w pierwszej pojawiają się drugoplanowo.



"Jesień" - początek serii, skupia się wokół życia Hani. To kobieta po czterdziestce, matka nastolatki, żona, gospodyni domowa. Wychowała się w domu dziecka, nigdy nie poznała swoich rodziców. Dlatego też szczęśliwa rodzina była największym marzeniem jej życia.  Gdy wychodzi za mąż za młodego, przystojnego i dobrze sytuowanego wdowca, czuje się jak w bajce o Kopciuszku. Wydaje się, że to początek sielanki. Szybko jednak okazuje się, że mąż nie umie zapomnieć o zmarłej tragicznie w wypadku pierwszej żonie. Hania jest ciągle porównywana z Katarzyną i oczywiście zawsze nie dorasta jej do pięt.

Kobieta boryka się z wieloma problemami, jakie dotykają dziś sporą część rodzin. Hania w pewnym momencie swojego życia zaczyna odczuwać pustkę,  rodzi się marzenie o robieniu czegoś poza zajmowaniem się domem i rodziną. Jej córka doświadcza hejtu w szkole. Joasia, przyjaciółka Hani od dzieciństwa, jako była wychowanka domu dziecka wciąż wikła się w związki z nieodpowiednimi mężczyznami...A sąsiadka, pani Renata, wróżka, wciąż ma problemy w relacjach z dorosłym już synem...

Wypadek Hani w pewien jesienny dzień zmienia wiele w jej życiu. Na szczęście na dobre :)

Książka napisana jest lekko, czyta się błyskawicznie. Denerwowały mnie jedynie bardzo sztuczne dialogi. Nikt w codziennych rozmowach nie używa tak długich, rozbudowanych zdań ;)



O zimie dziwnie się czyta w środku upalnego lata ;) Żar się leje z nieba, a ja wraz z bohaterami przemierzam zasypane śniegiem, mroźne Krupówki ;)

Tym razem czytelnik towarzyszy przede wszystkim Róży, Tadeuszowi i Ludmile. Ci pierwsi, po wielu latach znajomości i wspólnej pracy w domu dziecka (to właśnie Róża była wychowawczynią bohaterek z pierwszego tomu), postanawiają się pobrać tuż przed sześćdziesiątką. Niejakim problemem w całym tym układzie jest Miłka, siostra Róży, która ze względu na niedotlenienie przy porodzie intelektualnie zawsze była w tyle w porównaniu z rówieśnikami. Najpierw matka, a potem Róża, zobowiązana obietnicą złożoną rodzicielce przed jej śmiercią, otaczają Miłkę ścisłym nadzorem pod pozorem opieki. Na Róży całe życie ciąży nie tylko opieka nad siostrą, ale i budząca grozę rodzinna tajemnica, o której nigdy z nikim nawet nie rozmawiała. Jednak nie jest dobrze, kiedy żona ma mroczne sekrety przed nowo poślubionym mężem....Róża wreszcie decyduje się na rozmowę z Tadeuszem oraz na poznanie wersji wydarzeń z punktu widzenia Miłki. Ta zdecydowanie ją uspokaja, zdejmuje z jej serca ogromny ciężar, jednak...czy siostra powiedziała prawdę? Zakończenie totalnie zaskakuje!





"Wiosną" głównymi bohaterami są Ewelina i Adrian, bezdzietne małżeństwo, które decyduje się na adopcję. Na ich drodze pojawia się Piotruś, dziewięciolatek z domu dziecka, synek zmarłej przyjaciółki Hani z pierwszego tomu. To właśnie Piotrusiowi Hania podrzuca prezenty, nigdy się nie ujawniając. Dziecko ma wiele deficytów wynikających z FAS. Jednak nie zniechęca to młodych rodziców. Wspólnie stawiają czoła problemom nowo powstałej rodziny. 

Przy okazji historii Eweliny, autorka wrzuca mnóstwo szczegółowych informacji dotyczących bezpłodności i procesu adopcji. Nie brak tu też dydaktyzmu jeśli chodzi o picie alkoholu przez kobiety w ciąży ;) Bardzo dobre jest realistyczne aż do bólu pokazanie zachowań, reakcji Piotrka na codzienne sytuacje, na uczucia rodziców. 

Co mnie drażniło tym razem? Trzy okresy czasowe, w których dzieje się powieść. Bieżące wydarzenia z finału adopcji przeplatają się z opowieściami z początków całego procesu rok wcześniej i dodatkowo z historią poznania się Eweliny i Adriana pięć lat wcześniej.



Lato okazało się wyjątkowe dla Joasi, przyjaciółki Hani z pierwszej części i Maćka, syna wróżki Renaty :) Młodzi poznali się właśnie na ostatnich stronach Wiosny, a tej zimy i wiosny czekają na wymarzonego potomka. Niestety, początki macierzyństwa okazały się dużo trudniejsze, niż przypuszczali...Joasia miała wszystko zaplanowane, od przebiegu porodu po karmienie piersią, w ciąży czytała mnóstwo poradników. Pierwsze załamanie przyszło, gdy Antoś odwrócił się w brzuchu i konieczna była cesarka. Nie tak miały wyglądać ich pierwsze wspólne chwile...A potem było już tylko gorzej...Aż do klasycznej depresji poporodowej, która o mały włos doprowadziłaby do tragedii :( 

Autorka bardzo realistycznie i szczegółowo przedstawiła myśli, odczucia, psychikę, lęki i wątpliwości kobiety oczekującej pierwszego dziecka, a potem-cierpiącej na depresję. Joasi było tym trudniej odnaleźć się w nowej sytuacji, że doznała w dzieciństwie wielu traum w związku z porzuceniem przez ojca i alkoholizmem matki...Od samego początku ciąży dręczyły ją wątpliwości, czy okaże się dobrą matką, czy nie skrzywdzi własnego dziecka...Demony niestety ją pochłonęły...Na szczęście znalazła pomoc w ostatniej chwili.

Cały cykl napisany jest bardzo lekko. Nie znajdziemy tu pisarskiej wirtuozerii, przeważają proste dialogi. Jednak autorka porusza wiele trudnych tematów, dotyczących współczesnych kobiet. Wnika w psychikę bohaterek, ukazuje cienie ich codzienności. Stworzyła realne kobiece postacie, powieści nie są lukrowato przesłodzone i to na pewno jest plusem Wszystkich pór uczuć.