wtorek, 2 czerwca 2020

"Msza za miasto Arras" Andrzej Szczypiorski

Rok pierwszego wydania: 1971
Ocena: 6/6


Kolejna z książek proponowanych w kanonie książek Gazety Wyborczej.
Zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Przez dwa dni po jej zakończeniu nie byłam w stanie czytać nic nowego.
Rok 1458 roku. W Arras wybucha zaraza. Bramy miasta zostają zamknięte, pilnuje ich straż, tym samym jego mieszkańcy zostali odcięci od świata. Szybko zaczyna brakować jedzenia. Głód i izolacja budzą w umysłach ludzi dziwne myśli. Wychodzi z nich prawdziwa natura, dotąd skrywana, milcząca. Upadają wszelkie wartości. Niektórzy doznają objawień. Mnisi wychodzą z klasztorów i oddają się rozpuście. Dochodzi do dramatycznych aktów kanibalizmu. Co zaskakujące - "każdy człowiek w Arras miał wtenczas w zanadrzu roztropne wyjaśnienie swej metamorfozy." (str. 54)
Gdy zaraza wygasła równie nagle, jak wybuchła, mieszkańców miasta ogarnia wstyd. "Ci co wiedli dysputy ze świętymi patronami - teraz szydzili z niebios, ci zaś, którzy wygrażali Bogu -biczowali się przed wrotami kościołów" (str 55). Powoli wracała równowaga. Jednak "Dla niektórych wstyd był czymś trudniejszym do zniesienia niżeli zaraza" (str 55). Miasto potrzebowało oczyszczenia. A co najłatwiej usprawiedliwia? Znalezienie winnego. Po trzech latach od zarazy sukiennikowi padł koń, młody, zdrowy i zadbany. Ktoś ponoć widział, jak Żyd Celus rzucił przekleństwo na dom sukiennika. To wydarzenie ruszyło machinę. Mieszkańcy Arras znaleźli winnych zarazie: to Żydzi, którzy obrazili Boga herezjami, czarami...Rada wydała wyrok. Pierwszy, a potem kolejne. Zapłonęły stosy. Przyjaciele zaczęli wydawać przyjaciół na śmierć. Bo okazało się, że wielu było zamieszanych w niecne czyny...Ten się wywyższał, a tamten w czasie zarazy dzielił żywnością z Żydami...
Na czele wymierzającej sprawiedliwość Rady stał biskup Albert, pragnący zniszczyć siedlisko bestii, przywrócić mieszkańcom ich człowieczeństwo. Przekonany o tym, że ludzie w Arras niczego tak nie pragnęli jak zmiany, chciał, by przez poznanie lęku zrozumieli sens spokoju, przez zasmakowanie diabelstwa zapragnęli Boga, przez osiągnięcie dna nietrwałości, uznali wartości nieprzemijające.
Po śmierci Alberta, do miasta przybył książę Dawid, by odprawić nabożeństwo odpuszczające grzechy, zmazać winy i błogosławić miastu. "Co się stało, nie stało się, a co było, nie było!
Wydarzenia relacjonuje młody Jan, który uciekł z Arras do Brugii. To monolog, oszczędny w słowa, a jednak budzący mnóstwo emocji!
Mechanizmy psychiczne rządzące zachowaniami ludzi w sytuacji wielkiego zagrożenia - to to, co najbardziej mną wstrząsnęło.  Prawdziwe oblicze ludzkiej natury, wciśniętej w konwenanse życia społecznego, szukanie usprawiedliwienia, winnego, a wreszcie odpowiedź na pytanie: czy dobrze jest zapomnieć o tym, co było złe? I czy tak naprawdę człowiek chce o tym zapomnieć? Czy potrafi?
Ale są tu i inne prawdy, które mimo upływu lat, nie tracą na aktualności. Choćby ta: "Pragnienie jednomyślności wydaje się silniejsze niż pragnienie prawdy. Bo nie z prawdy czerpiemy poczucie naszego bezpieczeństwa, ale ze wspólnoty" (str 136).
Mocna książka. Trudna. Ważna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz