piątek, 15 maja 2020

"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" Shirley Jackson

Rok pierwszego wydania: 1962
Ocena: 5/6


"Książki. Magazyn do czytania" Gazety Wyborczej, wychodząc na przeciw sytuacji epidemiologicznej, stworzył kanon 25 książek, mających leczyć strach. 25 znanych osób ze świata literatury wybrało literackie arcydzieła, zarówno klasyczne jak i całkiem nowe, które zawładnęły ich sercami i stały się ważne w trudnym czasie.
Jedną z pozycji, jakie zwróciły moją uwagę, także magiczną okładką, jest powieść "Zawsze mieszkałyśmy w zamku". Korzystając z faktu ponownego otwarcia bibliotek w pandemii, miałam okazję szybko po nią sięgnąć.
I zostałam zaskoczona, wciągnięta, wessana wręcz w tajemniczy, gotycki klimat wielkiego domu w małym miasteczku gdzieś w Nowej Anglii!
18-letnia Mary Katherine Blackwood mieszka ze starszą siostrą i leciwym, niepełnosprawnym stryjem w ogromnej, rodzinnej posiadłości. Szybko dowiadujemy się, że jeszcze kilka lat wcześniej rodzina liczyła 7 osób, jednak pewnego wieczoru nieznany sprawca dosypał arszeniku do cukru i jagody nim posypane były ostatnim posiłkiem dla czwórki lokatorów. Wuj zjadł cukru znikomą ilość, dlatego tylko wyszedł z kolacji z życiem, jednak od tego czasu porusza się na wózku. O dziwo, deseru nie spróbowała Constance, starsza z dziewcząt, zajmująca się w domu gotowaniem i to ją od razu posądzono o morderstwo. Młodsza, Mary, za karę została odesłana do łóżka bez kolacji...
Constance została szybko uniewinniona, jednak od tego tragicznego dnia nie opuszcza w ogóle posiadłości. Merricat, chroniąca starszą siostrę przed światem, dwa razy w tygodniu wychodzi do miasteczka po zakupy i książki z biblioteki. Jednak spotyka się tam z taką nienawiścią lokalnej społeczności, że szybko wraca za mury, by znaleźć się w bezpiecznym świecie. Młodym kobietom towarzysz staruszek, którym opiekuje się Constance. Wuj wytrwale spisuje najdrobniejsze szczegóły ostatniego dnia życia najbliższych, choć demencja nie raz zaciera mu świadomość.
Cała trójka żyje głównie wspomnieniami tragicznego wydarzenia. Tworzą rodzaj dziwnej idylli. Mają swoje rytuały, codzienność stała się obłaskawiona, przewidywalna i dobrze znana. Aż do dnia, kiedy w drzwiach staje nieznany kuzyn Charles. Z jednej strony oferuje swą pomoc, deklaruje chęć opieki nad kuzynkami, z drugiej - zachłannie przegląda cenne przedmioty zmarłych. Uruchamia też demony w głowach Blacwoodów, co prowadzi do kolejnej tragedii...
Powieść jest rewelacyjna! Wydarzenia są tylko pretekstem do stworzenia portretów bohaterów. Obsesje, natręctwa bohaterek determinują sposób ich życia. Każda z nich znajduje swój sposób ucieczki od świata. Trucizna, kompulsywne gotowanie, skrzydlaty koń, który zabiera Mary na księżyc, magiczne słowa chroniące przez zmianą i nieszczęściem - te elementy psychiki mieszkańców zamku budują klimat grozy i wręcz hipnotyzują czytelnika. A w tym wszystkim jakże silne siostrzane uczucie, zbudowane w izolacji na nietypowym fundamencie.
Nie ma tu zbędnych słów, opisów, można powiedzieć, że opowieść jest esencją treści.
Czyta się jednym tchem! Zapiera dech i jeszcze chwilę po zamknięciu książki trudno nabrać powietrza w płuca.

czwartek, 14 maja 2020

"Akuszerka z Sensburga" Katarzyna Enerlich

 Rok pierwszego wydania: 2019
Ocena: 3,5/6


Przeczytałam już wiele powieści pani Enelich. Niektóre z nich bardzo mi się podobały, inne trochę mniej. Najnowsza należy do tej drugiej kategorii.
Stasia, młoda mężatka z Mystkówca Starego w Puszczy Białej, w 1920 roku wiedzie szczęśliwe i spokojne życie. Kochający mąż kończy budowę ich domu, oczekują na narodziny pierwszego dziecka. Ta sielanka zostaje gwałtownie przerwana wypadkiem młodego mężczyzny. Zszokowana Stasia rodzi córeczkę sama, patrząc na śmierć męża.
Z pomocą samotnej matce przychodzi zielarka Wypyska. Przy okazji przekazuje dziewczynie swoją wiedzę. W młodej duszy rodzi się marzenie o pracy akuszerki i leczeniu ludzi ziołami. Podsyca je znajomość z nowymi sąsiadami. Stasia postanawia zostawić córkę na Mazowszu i wyjechać do klasztoru w Wojnowie na Mazurach. Tam zaprzyjaźnia się z siostrą Galiną, starowierką, znawczynią ziół. Tak zaczyna się nowe życie Stasi.
Powieść pełna jest ziół. Ich nazwy łączone są z działaniem na różne schorzenia. Jednak zabrakło tu emocji, akcji, które przykuwały by uwagę. Opowieść snuje się bardzo spokojnie, a nawet ważne decyzje i wydarzenia w życiu Stasi opisane są jakoś tak mdło. Drażnił mnie też język, przesycony gwarą. Prawdopodobnie miał podkreślać klimat mazurskiej wsi, sięgać do historii tego regionu, jednak w takiej ilości po prostu mnie męczył.
Mimo wszystko dam pani Enerlich kolejną szansę i będę czekała na następne powieści :)

środa, 13 maja 2020

"Ja także żyłam! Korespondencja" A. Lindgren, L. Hartung

Rok pierwszego wydania: 2016
Ocena: 4


Astrid Lindgren nie trzeba nikomu przedstawiać. Jednak druga z autorek listów jest osobą raczej nieznaną. Tak naprawdę pamięć o niej przetrwała jedynie dzięki korespondencji z pisarką.
Dwie kobiety, którym przyszło żyć w powojennej Europie. Jedna z nich-szwedzka autorka już wtedy popularnych książek dla dzieci, które miały przejść do kanonu klasyki, matka i żona (potem już wdowa). Druga-Niemka, zajmowała się edukacją i propagowaniem czytelnictwa wśród dzieci, rodziny nigdy nie założyła.
Po raz pierwszy spotkały się w 1953 roku, kiedy to Astrid została zaproszona do Berlina na spotkanie promujące literaturę dla dzieci i młodzieży. Od pierwszej chwili coś między nimi zaiskrzyło. Zbliżone wiekiem, różnił je styl życia, doświadczenia życiowe. Połączyła miłość do książek i kultury. Ale nie tylko. Po tym spotkaniu zaczęły do siebie pisać. Jedna po szwedzku, druga po niemiecku.Opowiadały sobie w listach o wszystkim, o problemach ze zdrowiem, problemach w pracy, chorobie rodziców, rozwodzie dziecka, o codziennych zajęciach. Louise przesyłała nie raz Astrid piękne kwiaty czy jakieś drobiazgi. Astrid słała Louise swoje książki, czasem prosząc ją o recenzję lub korektę. Wyrażały swoją troskę o tą drugą, zapewniały o tęsknocie, planowały spotkania.
Ciekawa, chwilami zaskakująca lektura, pozwalająca zajrzeć do prywatnego życia lubionej pisarki.

środa, 6 maja 2020

"Akty wiary" Erich Segal

Rok pierwszego wydania: 1992
Ocena: 4,5


Pamiętam czas, kiedy Erich Segal stał  się w Polsce bardzo poczytnym autorem. Były chyba lata 90-te , ja byłam dorastającą nastolatką, a na księgarnianych półkach jak grzyby po deszczu pojawiały się kolejne powieści autora słynnego "Love story". Wydaje mi się, że przeczytałam je wtedy wszystkie, zachwycona stylem i szeroką wiedzą Segala. Ba, wiele z nich stoi do dziś na mojej półce!
Biorąc pod uwagę te wszystkie argumenty i wspomnienia, postanowiłam sięgnąć po raz drugi po "Akty wiary". Sprzyja temu czas pandemii, w którym trochę trudno mi się skupić na poważniejszych książkach, oraz fakt zamknięcia bibliotek, przez co pozostają własne półki.
Jedyne chyba, co zapamiętałam z tej powieści, były opisy kultury i tradycji Żydowskiej, które zafascynowały mnie ponad 20 lat temu.
Jednak dziś, czytając po raz drugi, poczułam pewne rozczarowanie...Rzeczywiście, jest tu sporo opisów życia ortodoksyjnych Żydów, w zestawieniu z zasadami kościoła katolickiego, ale też duża część to po prostu klasyczny romans :)
Głównymi bohaterami jest trójka młodych ludzi, dla których Bóg jest w życiu bardzo ważny. Daniel Luria, syn rabina, ma iść w ślady ojca. Kiedy sprzeciwia się jego woli, zostaje wygnany z rodziny. Wchodzi w dziwny świat wielkiego biznesu (ten wątek powieści, przyznam, mocno mi zgrzytał...). Jego siostra, Debora, jako Żydówka nie ma zbyt wielu praw. Nie musi kończyć szkoły, powinna zapomnieć o swoich marzeniach, założyć rodzinę i być posłuszną żoną i matką. Gdy ojciec przyłapuje ją na skromnym pocałunku z gojem, zostaje brutalnie wygnana z domu. Znajduje swoje miejsce w kibucu w Izrael. Rodzi nieślubne dziecko i pragnie zostać kobietą-rabinem.
I wreszcie Tim Hogan, chłopak po przejściach, który spokój odnajduje w kościele. Zostaje księdzem, potem biskupem. Wszystko byłoby dużo prostsze, gdyby nie miłość, która połączyła go z Deborą i o której nie umie zapomnieć nawet wiele lat po święceniach kapłańskich...
Losy tej trójki cały czas się ze sobą splatają. Każdy z bohaterów jest doświadczony przez życie, na ich drodze pojawia się sporo dramatów. Przez to powieść czyta się jednym tchem.
Jednak patrząc na akcję po 20 latach wielu czytelniczych doświadczeń, nie ma już we mnie tego zachwytu, jaki był kiedyś. Niektóre wydarzenia wydają się naciągane, przerysowane, przewidywalne.
Dziś oceniam powieść na mocną 4, o czym decydują ciekawostki kulturowe. W mojej pamięci królowała jako pozycja na 6;) Może czasem nie warto wracać do dawnych lektur i nie burzyć dobrych wspomnień?


piątek, 6 marca 2020

"Posiadacz. Saga rodu Forsyte'ów" John Galsworthy

Rok pierwszego wydania: 1906
Ocena: 5/6


To była prawdziwa uczta! Powieść, w której jest wszystko. I świetnie nakreślone postacie, i opis życia klasy średniej w wiktoriańskiej Anglii, miłość, zdrada, nienawiść, zazdrość, bogactwo i ubóstwo, ciekawie prowadzona akcja.

Pierwotnie powieść została wydana pod tytułem "Saga rodu Forsyte’ów", jednak  w miarę wzrostu popularności doczekała się kontynuacji i tytuł objął cały cykl. W 1932 roku autor dostał za nią Literacką Nagrodę Nobla.

Akcja powieści rozpoczyna się w 1886 roku przyjęciem zaręczynowym młodziutkiej June. Wydarzenie to, z zasady bardzo pozytywnie rokujące na przyszłość, stało się zaczątkiem zmian, które doprowadziły do dramatu i zburzenia porządku w rodzinie.
Rozległy klan Forsyte'ów  jest malowniczym przedstawicielem ówczesnego mieszczaństwa. Śledzimy losy kilku pokoleń, które wywodzą się z niższej warstwy. Ciężką pracą bracia, stanowiący pierwsze pokolenie mieszkające w mieście, dorobili się majątków i awansowali społecznie. Żądza posiadania jest charakterystyczna dla wszystkich mężczyzn należących do rodu. Rozciąga się nie tylko na nieruchomości, ale i na osoby, nad którymi Forsytowie chcieliby panować jak nad swoją własnością...

Powieść czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Zachwyca portretami bohaterów, których można lubić lub nienawidzić. Akcja obfituje w ciekawe wydarzenia, dzięki czemu lektura nie nudzi.
Przede mną kolejne tomy sagi :)




czwartek, 5 marca 2020

"Białe zeszyty" Sonia Raduńska

Rok pierwszego wydania:
Ocena: 4/6


Bardzo intymne zapiski kobiety, terapeutki, matki dwójki dorastających dzieci, wdowy, której mąż zginął niedawno w wypadku. Autorka pamiętnika balansuje między czarną dziurą depresji a radością z życia, z każdego dnia.
Białe zeszyty zapełniane są notatkami przez kilka lat. Możemy zatem obserwować, jak zmienia się wewnętrznie ich autorka. Wydarzenia zewnętrzne tak naprawdę nie są istotne, mogłyby nie istnieć. Ważne są myśli, odczucia, zmiany. Pytania stawiane sobie, stawanie twarzą w twarz ze swoimi słabościami, szukanie motywów swoich działań. Dojrzewanie.
Poznajemy kobietę, która żyje pięknie. Uczy się cieszyć chwilą coraz bardziej, ma przyjaciół, pisze listy, słucha dobrej muzyki, czyta dobre książki. Mimo, że jak każdy człowiek, musi się zmagać z przeciwnościami losu, stawiać czoła problemom codzienności, to jednak zewnętrzne aspekty życia nie hamują jej wewnętrznych przemian.
Forma książki jest specyficzna. Nie jest to typowy dziennik, z długimi zapiskami, z naciskiem kładzionym na styl i język. To raczej krótsze i dłuższe notatki, spontaniczne uwiecznienie chwili, myśli, refleksji. 
Dla wielu osób ta książka może być ważna, może stać się inspiracją. Jednak ja znalazłam w niej mniej, niż się spodziewałam.

środa, 4 marca 2020

"Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci" Jacek Hołub

Rok pierwszego wydania: 2018
Ocena: 5,0


Opowieści pięciu matek o codziennym życiu z niepełnosprawnym dzieckiem. O trudzie, zmęczeniu, zmaganiu się z najzwyklejszymi czynnościami. O dźwiganiu, ubieraniu, karmieniu, o zasypianiu ze zmęczenia przy stole w święta...O ciągłej obecności i poczuciu odpowiedzialności.
Te kobiety to heroski.
Reportaż obala wiele mitów pokazywanych w reklamach. Nie ma tu uśmiechniętych matek w starannym makijażu, które z lekkością pchają wózek z uśmiechniętym niepełnosprawnym dzieckiem. Jacek Hołub, który sam przyznaje, że książka by nie powstała, gdyby nie jego osobiste doświadczenia, pisze o agresji nastolatka wobec słabnącej już z wysiłku matki, o ślinie kapiącej z brody, o wrzasku, którego źródła trudno znaleźć rodzicom.
To nie jest łatwa książka. Przeciwnie-szczera aż do bólu. Pozwala jednak inaczej spojrzeć na codzienną pracę tych kobiet, którym Los dał niepełnosprawne dziecko. Na ich zmagania minuta po minucie, godzina po godzinie.
Pomaga też może zrozumieć marzenie niejednej z nich: żeby to dziecko umarło przed nimi...Bo co się z nim potem stanie?