Wydawnictwo:
Ocena: 4+/5
Ponad 20 lat temu Cejrowski jako student podróżował po Ameryce i imał się różnych zajęć, by zarobić na podstawowe potrzeby. W tym celu trafił na wielkie ranczo w Arizonie, blisko granicy z Meksykiem. Na bezkresnym gospodarstwie stał gdzieś tam na uboczu malutki domek, który bardzo mu się spodobał. I tak stał się właścicielem niewielkiej nieruchomości gdzieś na końcu świata. Najpierw ją dostał, potem wygrał, a w końcu kupił. Także stał się właścicielem trzykrotnie;) Po dwudziestu latach Cejrowski jedzie do swej posiadłości, by spędzić tam ponad rok. Wokoło bezkresna preria, kurz, pył, rdza. Najbliższy sąsiad kilkanaście kilometrów dalej. Gdy przychodzi wichura, lub co gorsza, tornado, wyłączają prąd, na kilka dni, czy na tydzień. Wtedy nie ma żadnego kontaktu ze światem. I w takim to miejscu Autor czuje się szczęśliwy. Delektuje się ciszą, spokojem, poznaje stopniowo mieszkańców okolicznego miasteczka, zwyczaje tubylców. Spędza czas głównie na nicnierobieniu. Okazuje się, że choć na początku to trudne, to jednak możliwe!
Mimo, że za Cejrowskim zdecydowanie nie przepadam, drażni mnie jego głos i sposób mówienia, to książkę czytało mi się bardzo sympatycznie! Przepełniona humorem, opisuje codzienne życie w, jak się okazuje, bardzo egzotycznym zakątku Ziemi. Jest zdecydowanie pochwałą życia w stylu slow, wręcz baaardzo slow! Momentami nie chce się wierzyć, że gdzieś tam w Stanach ludzie żyją w takim tempie, takimi problemami! Ale i trochę tęskno, w codziennym wirze spraw, tempie życia wielkiego miasta, w otoczeniu tłumów ludzi - za taką pustką, ciszą, za niebieskim krzesłem na porczu, z którego można oglądać wschody słońca, i zachody, i słuchać szumu traw-bez patrzenia na zegarek....
Jedyne, czego mi brakowało, to zdjęcia! Jest ich bardzo mało, czuję wielki niedosyt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz