wtorek, 20 kwietnia 2021

"Britt-Marie tu była" Fredrik Backman

 Rok pierwszego wydania: 2014

Ocena: 4,5/6



Tym razem potrzebowałam jakiejś lekkiej, przyjemnej lektury na poprawę nastroju. Natknęłam się na Britt-Marie, rekomendowaną jako zabawna i ciepła opowieść. Rzeczywiście, spełnia oba te kryteria. Ale jest też, jak dla mnie, smutna. Bardzo smutna. 

Britt-Marie jest bardzo układną kobietą po 60-tce. Nie ma żadnych uprzedzeń, nie, nie i bardzo dużą wagę przywiązuje do układu sztućców w szufladzie. Kocha swój balkon, najpiękniejszy w okolicy, na którym zawsze czeka na męża. Czasem całą noc... Poznajemy Britt-Marie w urzędzie pracy. Po raz pierwszy w życiu szuka zajęcia. Chociaż to źle powiedziane, bo przecież zajęcie miała zawsze. Prowadziła dom, zbierała co noc koszule męża i prała je dokładnie, żeby zniknął zapach perfum. Nie jej perfum. Obcych. Czyściła wszystko dokładnie sodą. Nawet łóżka w hotelu. Żeby przypadkiem nikt nie pomyślał, że jest flejtuchem! Życie Britt-Marie staje na głowie, kiedy mąż dostaje zawału, a ze szpitala dzwoni do niej "ta druga". Wtedy podejmuje decyzję: po raz pierwszy od dnia ślubu zdejmuje z palca obrączkę, wyprowadza się i szuka pracy. I tak los prowadzi Britt-Marie do Borg, malutkiego miasteczka, w którym wraz z kryzysem ekonomicznym umarły wszystkie marzenia...Ma się tu zająć pilnowaniem ośrodka, który i tak pewnie zaraz zamkną. A przy okazji (a raczej przez wypadek z piłką) poznaje bandę lokalnych dzieciaków, zafascynowanych piłką nożną. I tak, znów przez przypadek, Britt-Marie zostaje ich trenerką. 

Powieść napisana jest z ogromnym humorem. Wzrusza i bawi totalna nieporadność życiowa Britt-Marie. Ale...gdy zajrzeć pod spód tej lekkości, na sercu robi się ciężko i smutno...

Bo Britt-Marie od dziecka była "tą gorszą" niż siostra, która zginęła w wypadku. Od dzieciństwa nie umie sobie poradzić ze swoimi emocjami, więc chowa je głęboko i przysypuje grubą warstwą sody. Całe życie kobieta spędziła w cieniu męża, obsługując go i wierząc w pogardliwe słowa na swój temat. Jej jedynym sensem życia było sprzątanie, opanowane do perfekcji po śmierci siostry, i balkon, na którym wciąż sadziła i pielęgnowała piękne rośliny. Tak naprawdę dopiero po 60tce Britt-Marie obudziła się. Wyszła do świata, którego zupełnie nie znała, bo zawsze i wszędzie podążała za mężem.

Kolejnym wątkiem wywołującym we mnie smutek jest samo Borg i jego mieszkańcy. Każdy, kogo spotykamy, a kto dał radę jeszcze tu wytrzymać, przeżył jakąś tragedię, pomimo której stara się uratować szczątki nadziei. Miasteczko jest praktycznie wymarłe, odkąd właściciel zamknął firmę transportową dającą pracę wszystkim w okolicy. Zamknięto wszystko, co się dało, wyjechał, kto tylko mógł. Zostali na dobrą sprawę sami starsi ludzie, garstka szaleńców i kilkoro dzieciaków. Jedynymi atrakcjami są tu alkohol i piłka nożna, w zależności od wieku.

Tak jak Borg zmienia życie Britt-Marie, tak pojawienie się starszej, dystyngowanej pani (zwanej  przez właścicielkę sklepu żartobliwie Merry Poppins) zmienia życie miasteczka. 

Autor umiał rewelacyjnie ubrać smutek, samotność i beznadzieję w lekki płaszczyk groteski, humoru i lekkości. Nawet fobie Britt-Marie wywołują uśmiech na ustach czytelnika. Mimo tylu brudów, jakie Backman wyciąga na światło dzienne, daje nadzieję, że póki życie trwa, wszystko może zmienić się na lepsze. Stworzył też świetną galerię bohaterów, budzących sympatię jeśli nie od samego początku, to na pewno wraz z przewracaniem kolejnych kartek powieści. Każdego łączy też niezapomniana więź z Britt-Marie, począwszy już od pracownicy urzędu pracy, której upierdliwa starsza pani nie chce dać spokoju nawet po godzinach urzędowania;) 

To moje pierwsze spotkanie z twórczością Backmana. Na tyle udane, że planuję sięgnąć po kolejne powieści tego autora.

czwartek, 8 kwietnia 2021

"Dostatek" Michael Crummey

 Rok pierwszego wydania: 2009

Ocena: 4,5/6



 Nowa Fundlandia. Musiałam zerknąć na mapę, gdzie to jest...Wyspa na północy, należąca do Kanady. To stamtąd pochodzi Michael Crummey. To właśnie tam, w małych wioskach, na wybrzeżu, wśród szumu morskich fal dzieje się akcja "Dostatku".

Od pierwszej strony spodobał mi się klimat Nowej Fundlandii. Może współgra ze stanem mojej pandemicznej duszy, a może z zimową aurą tegorocznej wiosny? W każdym razie w przedwieczornym mroku oddalałam się w kierunku smaganego wiatrem wybrzeża jak do miejsca dobrze mi znanego.

"Dostatek" to saga o ludziach zamieszkujących dwie sąsiednie, konkurujące ze sobą wioski. Odcięta od świata wyspa wydaje się wręcz magiczna. Opowieść zaczyna się jakieś 200 lat temu od niezwykłego wydarzenia: na mieliznę morze wyrzuciło wieloryba. Mieszkańcy wybrzeża, od dawna walczący z biedą i głodem, czekają na śmierć zwierzęcia, by podzielić między sobą jego mięso. Jakież jest zaskoczenie, kiedy z rozprutego żołądka wieloryba dosłownie wypada...człowiek! Ewidentnie połknięty przez olbrzyma, ale nadal żywy, dziwnie biały, jakby przezroczysty, za to strasznie cuchnący rybami. Niczym Jonasz, którego Bóg uratował w brzuchu wieloryba. A może to był Juda? Tu wybuchły spory między mieszkańcami wiosek, wynikające z niezbyt dokładnej znajomości Biblii. W każdym razie takie też imię dostaje mężczyzna, który nigdy się nie odezwie ani słowem. Za to odmieni życie wszystkich. 

I tak płyniemy z bohaterami przez kolejne pokolenia niełatwego życia na wyspie, pełnego zmagań z przyrodą, ubóstwem, wyrywania pożywienia morzu,  konfliktów międzyludzkich, żądz... Realizm łączy się tu z magią, religia z wierzeniami pierwotnych mieszkańców wyspy. Autor mnoży wątki, przeplata przedziwne czasem historie różnych bohaterów, płynnie nawiązuje do wątków biblijnych i nowofundlandzkich legend. Nic tu nie jest banalne: ani relacje, ani miłość, ani emocje. Momentami może razić wulgarny język czy brutalne sceny, jednak zdecydowanie oddają one klimat życia na wyspie.

Określiłabym tą powieść jako "twardą", taką "męską". Wyrazistą i z charakterem.Wszystko, począwszy od przyrody, przez miłość, aż po śmierć, jest srogie i ostre. Nawet język jest oschły, krótkie zdania nie są szczególnie bogate w porównania czy inne wyszukane środki stylistyczne.

Crummey stworzył niesamowitych bohaterów, choćby uratowanego Judę, rozwiązłego dominikanina, staruszkę uchodzącą w okolicy za wiedźmę, czy Mary Tryphenę, lokalną piękność, której uroda znana jest daleko poza wyspą.

To lektura, której szczegóły pewnie zatrą się w pamięci, ale po której pozostanie w duszy ślad, mroczny i trwały niczym woń ryb.

środa, 31 marca 2021

"Todo modo" Leonardo Sciascia

 Rok pierwszego wydania: 1974

Ocena: 3/6



Lata 70-te XX wieku. Dziwny hotel-pustelnia, gdzieś w Hiszpanii. Trafia tu przypadkowo narrator, niewierzący, dość znany artysta malarz. Od prowadzących hotel księży dowiaduje się, że nie jest mile widziany, gdyż następnego dnia mają się rozpocząć rekolekcje dla dostojników kościelnych, wysoko postawionych osobistości świata polityki, finansów i przemysłu. Udaje mu się jednak uzyskać zgodę na uczestniczenie w naukach, a raczej-na obserwowanie towarzystwa. 

Narrator nie ukrywa zaskoczenia. Rekolekcje są tylko przykrywką dla różnych porachunków, przepychanek o podział władzy, a nawet swobody seksualnej.  Gdy w trakcie religijnych rytuałów dochodzi do morderstwa, na wszystkich pada blady postrach. Nie tyle z powodu potencjalnego podejrzenia o sprawstwo, co raczej ze względu na zdemaskowanie faktycznego miejsca pobytu i zajęć notabli.

Autor posługuje się ironią, metaforą, by poddać analizie kryzys zarówno kościoła, jak i całej Europy Zachodniej. 

Sięgając po tą małą, niepozorną książeczkę, miałam dość duże oczekiwania, po recenzjach, jakie przeczytałam. Niestety, rozczarowałam się. Usilnie szukałam drugiego dna, zwłaszcza jakiś przemyśleń filozoficzno-religijnych. Ale nic takiego nie znalazłam. Mimo to lektura 170 niewielkich stron była ciekawym zanurzeniem się w innym, minionym świecie i całkiem odmiennym od współczesnego stylu.

wtorek, 30 marca 2021

"Przepiórki w płatkach róży" Laura Esquivel

 Rok pierwszego wydania:  1989

Ocena: 4/6



Pełny tytuł brzmi: "Przepiórki w płatkach róży. Powieść w zeszytach na każdy miesiąc, przepisy kucharskie, historie miłosne, tudzież porady domowe zawierająca". 

Tym razem w mojej literackiej podróży zawitałam w Meksyku! Odwiedziłam ranczo, prowadzone przez mamę Elenę, której towarzyszą trzy dorastające córki. Gdzieś w tle toczy się rewolucja, która czasem zbliża się do domostwa pod postacią oddziałów lub tylko pojedynczego oficera...

Titę, najmłodszą z córek, i Pedra połączyło właśnie gorące uczucie, miłość od pierwszego wejrzenia. Niestety, zgodnie z rodzinną tradycją Tita nie może wyjść za mąż, jej obowiązkiem jest opiekowanie się matką aż do jej śmierci. Pedro wpada na szatański pomysł: poślubia siostrę ukochanej, by chociaż w ten sposób móc być ciągle blisko niej. Tak zaczyna się nietypowy trójkąt... 

Tita zajmuje się gotowaniem. Znakomite, egzotyczne przepisy odziedziczyła po swojej starej opiekunce, która wychowała ją praktycznie w kuchni. Okazuje się, że dziewczyna nadaje nieświadomie potrawom tajemniczą moc. Kiedy np. przygotowuje wykwintny tort na wesele siostry i skrapia go łzami zawodu i tęsknoty, każdy kto go skosztuje w trakcie uroczystości popada w dziwną melancholię i wspomina dawne miłości. 

W powieści dużo jest elementów magii, co nadaje jej posmaku egzotycznej baśni. Jej klimat byłby bardzo sympatyczny i lekki gdyby nie postać apodyktycznej, wręcz okrutnej mamy Eleny. Strasznie mnie bulwersowało jej znęcanie się nad córkami, zwłaszcza nad Titą, przedkładanie tradycji nad odczucia młodych kobiet. Nawet po śmierci matka nawiedza biedną Titę pod postacią zjawy i prawi jej swoje reprymendy, nie szczędząc słów krytyki. Ten wątek skłania do refleksji, jaką moc miały dawniej, a często mają i dziś rodzinne zasady, tradycja, a przede wszystkim-uległość kobiet wobec nich.

Opowieść o mieszkankach rancza autorka świetnie przeplata egzotycznymi przepisami na meksykańskie potrawy, doprawiając wszystko dużą szczyptą magii i  humoru, dzięki czemu gorycz staje się lżej strawna...Całość jest ciekawie skomponowana, podzielona na 12 rozdziałów, odpowiadających miesiącom w roku, a każdy z nich rozpoczyna lista składników potrzebnych do wykonania dania tytułowego każdego miesiąca.

poniedziałek, 29 marca 2021

"Jeździec na wielorybie" Witi Ihimaera

 Rok pierwszego wydania: 1987

Ocena: 3,5/6



 

 Po przejrzeniu bloga i tworzonych latami list przeczytanych książek, dochodzę do wniosku, że nigdy nie pociągały mnie literackie podróże w dalekie zakątki świata. Co więcej, stwierdzam, że kręgi, po jakich się poruszam, są wprawdzie dość duże, ale nieliczne. Polska, Anglia, sporadycznie inne kraje europejskie, czasem Stany Zjednoczone; obyczajowa literatura bardzo współczesna lub "klasyczna klasyka", trochę psychologii, czasem reportaż - oto obszary, które dość mocno są zaznaczone na mapie moich książkowych podróży.

Tym razem w moje ręce wpadła pozycja bardzo dla mnie nietypowa. Po pierwsze: należy do nurtu nazywanego realizmem magicznym, który jest mi praktycznie nieznany. Po drugie: Witi Ihimaera urodził się w Gisborne w Nowej Zelandii.To miejsce na naszym globie, o którym niewiele potrafię powiedzieć, a jeśli chodzi o literaturę z tamtych rejonów, to moja wiedza równa jest już dokładnie zeru.

Opowieść łączy historię rodziny wodza plemienia Maorysów z Whangary z legendami i mitami Nowej Zelandii. Plemię wywodzi się od legendarnego „jeźdźca na wielorybie”. Z pokolenia na pokolenie, zgodnie z tradycją, przekazywana jest tajemna wiedza umożliwiająca porozumiewanie się z wielorybami. Jednak spadkobiercą może być tylko pierworodny potomek płci męskiej. Gdy na świat przychodzi Kahu, dziewczynka, jej pradziadek nie chce jej zaakceptować. Jednak Kahu darzy go zaskakującą wręcz miłością, stara się za wszelką cenę zaskarbić sobie jego względy i zwrócić na siebie uwagę. Szybko okazuje się, że to właśnie ona odziedziczyła po legendarnym przodku o imieniu Paika zdolność komunikowania się z wielorybami.

Równocześnie poznajemy maoryskie mity i rytuały. Autor oddzielił je od współczesnej opowieści o Kahu, zaznaczając tekst kursywą. Zaplatają się tu losy dwóch ludów, walczących o przetrwanie: wielokrotnie wynaradawianych Maorysów, chcących utrzymać tożsamość etniczną, i wielorybów.

Temat książki jest bardzo ciekawy, oryginalny. Uwagę przykuwa baśniowy, magiczny klimat. Jednak napisana jest bardzo prosto, wręcz takim dziecięco-młodzieżowym stylem. 

Cieszę się mimo wszystko, że odkryłam coś tak dla mnie nowego. Lektura była dla mnie fascynującą przygodą.

sobota, 27 marca 2021

"Ostatni pustelnik: 27 lat samotności z wyboru" Michael Finkel

 Rok pierwszego wydania: 2017

Ocena:


 

Christopher Knight przez 27 lat żył w lesie, niedaleko ludzkich osiedli. Cywilizacja istniała tuż obok, nawet zasięg sieci komórkowej był tam całkiem dobry. Jednak mężczyzna tak zbudował i zamaskował swoje obozowisko, że nawet przechodzący niedaleko turyści i spacerowicze nie byli w stanie go spostrzec. Poruszał się bezszelestnie, nie zostawiał po sobie żadnych śladów. To, co niezbędne do życia - kradł w pobliskim ośrodku wypoczynkowym i domkach letniskowych. Mimo, że poszkodowani zgłaszali  sprawy na policję, pustelnik przez 27 lat nie został namierzony! Jednak wreszcie monitoring umożliwił złapanie sprawcy na gorącym uczynku. Oskarżony o setki włamań i kradzieży, Knight wylądował w więzieniu. 

Było to dla niego gehenną. Po tylu latach odizolowania od świata, od ludzi, nie mógł przyzwyczaić się do życia w zamkniętych pomieszczeniach, do hałasów, współtowarzyszy. Nawet jego głos był zniekształcony po latach milczenia. 

Co skłoniło młodego mężczyznę do tak samotniczego, pustelniczego życia? W  sumie nie wiadomo. Sam przyznaje, że nie doznał w dzieciństwie żadnych traum, przemocy, nie musiał ukrywać swojej tożsamości seksualnej. Ot po prostu pewnego dnia, jako dwudziestoletni młodzieniec, rzucił pracę, wsiadł w swój nowy samochód, przejechał kawał Stanów, by wreszcie pod wpływem nieznanego impulsu wjechać w las, dojechać do miejsca, do którego się dało, porzucić auto i ruszyć dalej w głuszę...Nikt z rodziny nie wiedział, co się z nim stało. Nigdy jednak nie uznali go za zmarłego. Co ciekawe, nigdy też nikt nie zgłosił zaginięcia Chrisa.

Wychował się w tradycyjnej, wielodzietnej rodzinie na wsi, niecałą godzinę jazdy samochodem od swojej pustelni. Dzieci pod okiem ojca zbudowały chatę, szklarnię, wspólnie uprawiali ziemię, naprawiali narzędzia. Rodzina Knightów była biedna, lecz bardzo zaradna, oszczędna i samowystarczalna lecz zawsze odizolowana od lokalnej społeczności. Rodzice dążyli do wykształcenia dzieci, co im się powiodło. W domu zawsze było mnóstwo książek. Wszystkie te elementy miały znaczący wpływ na pustelnicze życie Christophera. 

Co ciekawe, Chris nie jest typowym pustelnikiem. Nigdy nie szukał rozgłosu, nie pisał pamiętnika (wręcz tego nie chciał!), jego odosobnienie nie było powodowane ani potrzebą bliskości z Bogiem, ani buntem przeciw temu, co dzieje się na świecie. Co więcej, mieszkając ponad ćwierć wieku w lesie, nie zmienił swoich nawyków żywieniowych, typowych dla amerykańskiej młodzieży. Odżywiał się tym, co znajdował w okradanych domkach: słodyczami, hamburgerami, kiełbaskami, chipsami itp. Podobnie-nie odmawiał sobie "cywilizowanych" rozrywek, miał radio, telewizor (zasilanie ukradzionymi bateriami i akumulatorami), nawet elektroniczne gry! Przyznam, że mnie to zaskoczyło, nie pasuje do obrazu pustelnika, żyjącego przez ponad pół życia na łonie natury. 

Książka napisana jest ciekawie, choć pojawiają się powtórzenia. Jednak historia jest na tyle frapująca i fascynująca, że można przymknąć oko na niedociągnięcia.

piątek, 26 marca 2021

"Tylko ja sama" Roma Ligocka

 Rok pierwszego wydania: 2004

Ocena: 3,5/6



Roma, mała, żydowska dziewczynka, która jako jedna z nielicznych ocalała z getta. Świadek wielu tragicznych, traumatycznych sytuacji. Jej ojciec trafił do Oświęcimia. Po wojnie na krótko zjawił się w domu. W tym czasie starali się nadrobić stracony czas, nacieszyć sobą, młodzi małżonkowie i ich córeczka. Chwile beztroski przerwało aresztowanie Dawida. Czy słuszne? Czy to efekt koszmarnej pomyłki? Cała rodzina wierzyła w to drugie i za wszelką cenę próbowała go uwolnić. Mężczyzna opuścił więzienie bardzo chory, wkrótce zmarł, dlatego Roma prawie go nie znała.

Po wielu latach w życiu dorosłej od dawna Romy zadzwonił telefon. Niezbyt miły reporter wyciągnął na światło dzienne tamtą bolesną historię. Roma po raz kolejny musi stawić czoła przeszłości. Wrócić do dawnych traum, bólu. Czy uda jej się ocalić pamięć o ojcu jako dobrym, szlachetnym człowieku?

Równolegle toczy się pewna historia miłosna. Roma, na festiwalu żydowskim  w Krakowie, poznaje Dawida, mężczyznę, którego doświadczenia z dzieciństwa są bardzo podobne do jej. Rozumieją się bez słów, rozumieją swój smutek, bezsenność, nie dziwią się żadnym reakcjom, mając w głowie demony przeszłości.

Tragizm wojennych wspomnień, lęk i pojawiający się nagle smutek przeplatają się tu z pogodnymi chwilami spędzonymi we dwoje. Podróż do miejsc dzieciństwa, bolesna i trudna, poprzedza pełną uroku wyprawę do Rzymu. Skrajne emocje zaplatają się w warkocz jak w życiu

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to powieść autobiograficzna. Jednak różne źródła podają, że wiele elementów powieści, postaci, zdarzeń jest fikcyjna.