poniedziałek, 6 grudnia 2021

"Przyjaciele zwierząt" Anton Marklund

Rok pierwszego wydania: 2011

Ocena: 5,5/6


Kolejna zimowa podróż literacka na północ. Tym razem do Szwecji, do jej środkowej części, małego miasteczka wśród sosnowych lasów. 

Johannes urodził się inny. Dla jednych oznacza to jakąś wewnętrzną niezgodę (ojciec), dla innych po prostu wolę Boga (matka). Są i tacy, dla których inność jest problemem (szkoła) i tacy, którzy chcą ją wykorzystać (koledzy). Johannes ma 17 lat jest autystykiem, żyje w kręgu rytuałów. Widzi i rozumie świat inaczej. Nie wie, co to dobro, a co zło. Z reguły nawet rozumie je na odwrót. Dzięki temu jest odważny i robi rzeczy, które koledzy baliby się zrobić. A oni to wykorzystują. Namawiają Johannesa do różnych złych działań. Wreszcie dochodzi do tragedii.

Narracja podzielona jest na trzy głosy. Z pozoru drobne zdarzenia, które splątały nici życia całej rodziny i doprowadziły do dramatu, poznajemy z punktu widzenia Mony (matki), Lennarta (ojca) i samego Johannesa. Ich opowieści porównałabym do błysków, w świetle których na chwilę widzimy jakiś wycinek z życia rodziny. Z każdym przebłyskiem kolejne sceny układają się w całość. Odkrywamy psychikę bohaterów-narratorów, ich najgłębsze uczucia, lęki i radości. Mamy dostęp do tego, czego nie widzi nikt będący obok. Może się tylko domyślać. Niezwykła wrażliwość i empatia Mony nie sprawdza się w warunkach, w jakich przyszło jej żyć. Lennart widzi świat takim jaki być powinien, niekoniecznie jakim jest. Jego ambicja, logika i rozsądek nie raz roztrzaskują się o zasady rządzące światem, co budzi tylko złość i frustrację. Widzimy troski rodziców niepełnosprawnego nastolatka, wobec których pozostajemy bezradni...

Kolejna powieść, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Choć styl i język po raz kolejny są bardzo ascetyczne, treść aż ciężka jest od emocji. Samotność, smutek, bezradność powodują, że czytelnikowi nie raz aż brakuje tchu. A jednak nie mogłam jej odłożyć. Jakby mnie zahipnotyzowała. 

Po raz kolejny utwierdziłam się w tym, że skandynawska literatura w jakiś sposób rezonuje z moją wrażliwością. Dotyka mnie swoim zdystansowanym chłodem pełnym emocji. Porusza najgłębsze zakamarki mojej duszy. Zwłaszcza w ponure, długie, ciemne jesienno-zimowe wieczory.


piątek, 3 grudnia 2021

"Daleko, coraz bliżej" Ale Schulman

 Rok pierwszego wydania: 2021

Ocena: 5,5/6



Przewróciłam ostatnią kartkę. Skończyłam czytać i trwam w zadumie. To jedna z tych powieści, które zaczynają się zupełnie zwyczajnie, wręcz banalnie, a potem z każdym rozdziałem odkrywają kolejne elementy z życia bohaterów i nie pozwalają o sobie zapomnieć.

Trzej bracia spotykają się w domku nad jeziorem, by pochować prochy matki. Nagle, nie wiadomo dlaczego, dwóch z nich zaczyna się bić. A potem...powolutku cofamy się w czasie. Dwutorowo: przeżywamy z bohaterami mijający dzień godzina po godzinie (ale do tyłu) i równocześnie wracamy do ich dzieciństwa. Świetny to zabieg! Uważam, że gdybyśmy weszli w historię chronologicznie, straciłaby całą tajemniczość! 

Benjamin, Nils i Pierre dorastali, jakby się wydawało, w całkiem zwyczajnej i kochającej się rodzinie. A jednak, gdy wychodzą na jaw kolejne sytuacje, zaczynamy wszystko widzieć w innym świetle. Każdy z nich pełnił inną rolę, co tak charakterystyczne dla rodzin dysfunkcyjnych. Z każdym wspomnieniem zaczynamy też inaczej patrzeć na relacje braci w dorosłym życiu. Tragedia, jaka miała miejsce wiele lat wcześniej, zaważyła na przyszłości każdego z nich. Jednak okrutną prawdę odkrywamy dopiero na końcu.

Uwielbiam takie powieści. Kipiące od emocji, a jednocześnie pełne chłodu i dystansu językowego i stylistycznego. Za to właśnie kocham literaturę skandynawską. Nie ma tu nic zbędnego, pełen minimalizm, a jednak smutek i ból dzieci, a potem dorosłych, dotykają najgłębszych emocji i samego dna duszy. 


wtorek, 30 listopada 2021

"Niewidzialni" Roy Jacobsen

 Rok pierwszego wydania: 2013

Ocena: 5/6



O ile wiosna i lato wydają mi się zawsze porą idealną na literaturę włoską czy hiszpańską, pełną słońca i wakacyjnego klimatu, o tyle późna jesień i zima zachęcają mnie do sięgania po powieści skandynawskie. Nie kryminały, z których słyną Szwecja czy Norwegia, a właśnie po często mniej znane powieści obyczajowe. 

Tym samym wreszcie skusiłam się na "Niewidzialnych"", pierwszy tom sagi, której akcja rozgrywa się na maleńkiej wyspie Barroy u północnych wybrzeży Norwegii. Czas akcji nie jest określony, ale możemy się domyślać, że jest to początek  wieku. Wysepkę zamieszkuje od pokoleń jedna rodzina, na czele której stoi obecnie Hans. To on stara się zapewnić byt żonie, córce, starzejącemu się ojcu i upośledzonej umysłowo siostrze, udoskonalać dom i zabudowania, by podnosić komfort życia. 

Wyspa, odizolowana od reszty świata wodami niespokojnego morza, to inna rzeczywistość, bardzo wymagająca, ale i fascynująca. Panujące na niej warunki życia są niezwykle ascetyczne, ale też to jedyne, co znają jej mieszkańcy. Tak jakby świat zaczynał się i kończył na Barroy. Dopiero moment pójścia do szkoły uzmysławia kilkuletniej Ingrid, że istnieje życie poza wyspą.

Jacobsen niesamowicie plastycznie opisuje szalejące żywioły, codzienną walkę człowieka o przetrwanie, dziką naturę, piękno świata. Zachwyciły mnie opowieści o szalejącym pierwszym zimowym sztormie, który wręcz uniemożliwiał wyjście z domu i przejście do sąsiednich zabudowań, i ciszy, która zapadła, gdy ucichł. Oczyma wyobraźni widziałam wschody słońca na wyspie i czułam zimno morskiej wody. 

Tak, literatura norweska zdecydowanie wpisuje się w ponure ciemności listopadowych dni. Pomaga zanurzyć się aż do dna w melancholii, zasłuchać w wiatr wyjący za oknem, rozsmakować w kubku gorącej herbaty z imbirem i miodem i docenić ciepło ognia w kominku.

piątek, 26 listopada 2021

"Droga do Zielonego Wzgórza" Budge Wilson

 Rok pierwszego wydania: 2008

Ocena: 3/6



Jako miłośniczka przygód Ani z Zielonego Wzgórza i wszystkich kolejnych miejsc, w których przyszło jej mieszkać ;) nie mogłam oprzeć się pokusie sięgnięcia po prequel do bestsellerowej serii by przekonać się, jak poradziła sobie jego autorka. Wrażenia? Niestety rozczarowanie :(

Jeśli chodzi o treść, to w sumie nie dowiedziałam się wiele nowego niż to, o czym pisała L.M.Montgomery, ubierając wiadomości o dzieciństwie Ani w jej wspomnienia i opowieści. Dziewczynka była wyczekanym i wymarzonym dzieckiem Berty i Waltera Shirley, dwojga młodych nauczycieli.  Niestety, rodzice zmarli  krótko po jej urodzeniu się. Niemowlęciem zaopiekowała się pani Thomas, pomagająca wcześniej mamie Ani w prowadzeniu domu. Warunki, w jakie trafiła dziewczynka, były okropne: pan Thomas ciągle pił, tracił pracę, wciąż brakowało pieniędzy na utrzymanie sporej gromady dzieci. Ania traktowana była od małego jak służąca. Musiała karmić maluchy, prać pieluchy, nosić wodę i gotować od wczesnych lat. Nie spotkało jej ani jedno dobre słowo, za to upokorzenia i surowość dotykały każdego dnia. Jej  radością i oknem na inny świat była szkoła i ukochana nauczycielka. 

Po tragicznej śmierci pana Thomasa Ania trafiła do rodziny Hammondów, gdzie żyło jej się równie ciężko. Tym razem musiała opiekować się ósemką maluchów, z których najstarszy miał 4 latka, w tym trzema parami bliźniąt! To w tym okresie Ania po raz pierwszy usłyszała od nauczyciela o Wyspie Księcia Edwarda, zobaczyła ją na obrazkach i zamarzyła, by kiedyś odwiedzić.

Styl i język powieści nie przypadły mi do gustu. Zabrakło mi pięknych, poetyckich opisów przyrody, tak charakterystycznych dla pisarstwa L.M. Montgomery. Także bujna wyobraźnia Ani została potraktowana mocno po macoszemu. Budge Wilson skupiła się głównie na opisach trudnego żywota dziewczynki, na jej codziennych obowiązkach, które nie raz na pewno przekraczały jej siły, a jednak rzadko pozbawiały optymizmu. Ania w wydaniu Wilson to nie ta sama Ania, która zamieszkała na Zielonym Wzgórzu ;) 

czwartek, 25 listopada 2021

"Mama" Helene Delforge

Rok pierwszego wydania: 2018

Ocena: 5,5/6



Ta książka przypadkiem trafiła w moje ręce w bibliotece na dziale dziecięcym i po przeczytaniu dwóch stron wiedziałam, że muszę ją wziąć! To najpiękniejsza rzecz o miłości, jaką czytałam od dawna!

To przepiękne listy, myśli, odczucia mam kierowane do swoich dzieci. Mam z różnych stron świata. W różnych czasach. Także matek samotnych, osieroconych. Radość oczekiwania, rozpacz straty, smutek przemijania, zmęczenie, bliskość...Te krótkie teksty mówią więcej o macierzyństwie niż 500-stronicowe powieści! 




Powiem szczerze, że w moim odczuciu europejskie matki kiepsko wypadły na tle tych z innych kontynentów :( Za dużo kontroli, za dużo zimna, dystansu, kar, narzekań...Za to tak mało ciepła i szczerych słów miłości :( Domyślam się, że wiele słów, które Europejki kierują do swoich dzieci wynikają z troski i miłości, a jednak dopiero kiedy je czytam, dociera do mnie ich bezpośrednie brzmienie, odbierane przez malucha....

Nie przeczytałabym tej książki małemu dziecku. Wg mnie to nie jest wcale książka dla dzieci. Za to powinna ją dostać każda mama, zwłaszcza ta, która dopiero wchodzi w swoją rolę. Mnie dała dużo do myślenia. Mimo, że lektura zabrała mi kilkanaście minut, refleksja została we mnie na długo...



środa, 10 listopada 2021

"Światło między oceanami" M.L. Stedman

 Rok pierwszego wydania: 2012

Ocena: 4,5/6



Tę powieść czytałam po raz pierwszy kilka lat temu. Od tamtego czasu stoi na mojej półce, bym mogła wrócić do niej, gdy zatęsknię za jej klimatem. Właśnie w te długie, ciemne i zimne wieczory przyszedł taki czas, kiedy znów chciałam się znaleźć w latarni morskiej na malutkiej wysepce Janus Rock, oddalonej o sto mil od wybrzeży Australii. 

Tom, inżynier z Sydney, jest weteranem I wojny światowej. Po traumatycznych przejściach na francuskim froncie z ochotą przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wysepce, gdzie miesiącami towarzyszy mu tylko huk fal i wiatru, śpiew ptaków, kilka kóz i stadko kur. Podczas rzadkich urlopów spędzanych na lądzie poznaje Isabel, dużo młodszą, pełną radości dziewczynę, która decyduje się zostać jego żoną i zamieszkać w małym domku przy latarni. Małżonkowie żyją na wyspie niczym w raju, oddzieleni od świata falami oceanu. Jednak i tu dosięgają ich tragedie: w ciągu kilku lat Isabel traci dwie upragnione ciąże oraz rodzi przedwcześnie martwego synka. Kolejny wyrok jest wstrząsający: Isabel nie może mieć więcej dzieci. Kobieta wpada w depresję. 

 Dwa tygodnie po ostatniej traumie do wybrzeży wyspy przybija łódka z ciałem martwego mężczyzny i płaczącym niemowlęciem. Zrozpaczona po stracie dziecka kobieta błaga męża, by ukrył wypadek przed władzami. Po pogrzebie nieznanego mężczyzny, małżonkowie opiekują się dziewczynką jak wymarzoną córką, przekonani, że jej matka utonęła. Sielanka trwa dwa lata, do czasu, gdy w trakcie pobytu na lądzie dowiadują się o kobiecie opłakującej zaginięcie męża i maleńkiej córeczki...Czy sumienie pozwoli Tomowi na dalsze ukrywanie prawdy?

Powieść napisana jest lekko, nie jest to szczyt pisarskich umiejętności, razi np. mieszanie czasu teraźniejszego z przeszłym w narracji. Jednak tematyka, dylematy głównych bohaterów poruszają. Klimat wysepki Janus Rock na długo zapada w pamięć. Opisy są na tyle malownicze, że prawie słychać huk rozszalałego sztormem oceanu, można prawie poczuć piasek pod stopami, czy spojrzeć w bezkres otaczającej wody.

Nie umiem określić, co mnie najbardziej przyciąga do tej powieści. Czy rozterki moralne bohaterów, czy wieloletnie życie w izolacji na maleńkim skrawku ziemi, otoczonym wodami oceanów, czy zmaganie się z surowym klimatem wyspy, a może wszystko na raz? W każdym razie książka wraca na półkę. Pewnie kiedyś znów wrócę na Janus Rock.

środa, 13 października 2021

"Żar" Sandor Marai

 Rok pierwszego wydania: 1942

Ocena: 5/6



Po raz pierwszy "Żar" przeczytałam ze dwa lata temu, kiedy to pożyczyłam go od koleżanki na ostatnim chyba przedpandemiowym spotkaniu biblionetkowym. Ta niepozorna, mała, cienka książeczka zrobiła na mnie duże wrażenie. Jednak nie umiałam wtedy ubrać swoich myśli w odpowiednie słowa, by móc je przelać na klawiaturę laptopa. 

To rozliczenie z przeszłością, monolog, często nawet wewnętrzny ponadsiedemdziesięcioletniego Generała, sprowokowany spotkaniem po wielu latach z przyjacielem z młodości. Wydawałoby się, że Generała i Konrada od dzieciństwa dzieliło wszystko. Ten pierwszy-syn francuskiej hrabiny i węgierskiego kapitana gwardii, mieszkający w pałacu w środku lasów, od zawsze bogaty. Drugi-przeciwnie, trapiony wyrzutami sumienia, że rodzice muszą sobie odmawiać wszystkiego by płacić za jego szkołę wojskową. Jeden otwarty na świat i ludzi, towarzyski, zabawowy. Drugi-zamknięty w sobie, zatopiony w książkach, zakochany w muzyce. A jednak od pierwszego spotkania połączyła ich niesamowita, wręcz symbiotyczna więź, przyjaźń, jaką rzadko się widuje. Do czasu pewnego wydarzenia sprzed czterdziestu trzy laty. To wtedy Konrad zniknął z kraju i z życia Generała i Krystyny. Przez czterdzieści trzy lata obaj czekali na powtórne spotkanie. Wiedzieli, że musi do niego dojść przed śmiercią. 

A w tle toczy się historia. XIX-wieczny Paryż, Wiedeń, bale, polowania. Miłość, rozczarowania, samotność. 

I cisza. Wychodząca z każdego zdania, z każdej strony. Cisza lasu, cisza opustoszałego pałacu. Cisza wspomnień. Cisza budzącego się poranka i wieczoru. Przyciemnione światło. Wietrzyk poruszający delikatnie zasłonami. Ogień w kominku. Ale nie jest to cisza spokojna. W tej ciszy wciąż pali się żar. Żar namiętności, zdrady, miłości i nienawiści.

To powieść wybitna, napisana pięknym językiem, pełna niezwykłych opisów. Porusza struny mrocznych zakamarków ludzkiej duszy. Każde zdanie było dla mnie ucztą. Cieszę się, że przeczytałam ją powtórnie. Za pierwszym razem ciekawa byłam rozwiązania mrocznej tajemnicy z przeszłości i chciałam do niego szybko dotrzeć. Tym razem mogłam się delektować formą i klimatem, mniej skupiając się na treści, którą już znałam.