Rok pierwszego wydania: 2021
Ocena: 5,5/6
Przewróciłam ostatnią kartkę. Skończyłam czytać i trwam w zadumie. To jedna z tych powieści, które zaczynają się zupełnie zwyczajnie, wręcz banalnie, a potem z każdym rozdziałem odkrywają kolejne elementy z życia bohaterów i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Trzej bracia spotykają się w domku nad jeziorem, by pochować prochy matki. Nagle, nie wiadomo dlaczego, dwóch z nich zaczyna się bić. A potem...powolutku cofamy się w czasie. Dwutorowo: przeżywamy z bohaterami mijający dzień godzina po godzinie (ale do tyłu) i równocześnie wracamy do ich dzieciństwa. Świetny to zabieg! Uważam, że gdybyśmy weszli w historię chronologicznie, straciłaby całą tajemniczość!
Benjamin, Nils i Pierre dorastali, jakby się wydawało, w całkiem zwyczajnej i kochającej się rodzinie. A jednak, gdy wychodzą na jaw kolejne sytuacje, zaczynamy wszystko widzieć w innym świetle. Każdy z nich pełnił inną rolę, co tak charakterystyczne dla rodzin dysfunkcyjnych. Z każdym wspomnieniem zaczynamy też inaczej patrzeć na relacje braci w dorosłym życiu. Tragedia, jaka miała miejsce wiele lat wcześniej, zaważyła na przyszłości każdego z nich. Jednak okrutną prawdę odkrywamy dopiero na końcu.
Uwielbiam takie powieści. Kipiące od emocji, a jednocześnie pełne chłodu i dystansu językowego i stylistycznego. Za to właśnie kocham literaturę skandynawską. Nie ma tu nic zbędnego, pełen minimalizm, a jednak smutek i ból dzieci, a potem dorosłych, dotykają najgłębszych emocji i samego dna duszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz