Biblioteka. Pierwsze, co mi przychodzi na myśl po usłyszeniu tego słowa, jest pomieszczenie pełne regałów, często sięgających prawie do sufitu, wypełnionych książkami. Zapach kurzu, starych woluminów. W szkolnych bibliotekach duża część egzemplarzy obłożona była w brązowy papier (nie wiem czemu zwany potocznie: szarym?). Do tego cisza, spokój, siwa pani za małym biureczkiem, która zawsze chętnie doradziła, odpowiedziała na pytania. I książki-często po prostu stare, gruby papier taki miły w dotyku, już dawno zbrązowiały. Taki obraz wyłania się, gdy zamknę oczy i pomyślę: biblioteka.
Dwa, a może i trzy lata temu w Łodzi zreorganizowano sieć bibliotek i wszystkie połączono pod szyldem: biblioteka miejska. Miasto zdecydowanie wzięło się za remontowanie, a zwłaszcza-unowocześnianie tej instytucji. Na mapie pojawiły się niesamowite miejsca! Nie dość, że wiele bibliotek stała się ogromna (połączone mieszkania w odrestaurowanych kamienicach), to jeszcze pojawiły się w nich takie gadżety jak "bocianie gniazda", hamaki, ogromne fotele, a nawet...rower stacjonarny, który przy okazji pedałowania może naładować telefon! Przestronne sale "tematyczne: w jednej literatura polska, w innej obca, oddzielnie historia, oddzielnie Nobliści, dzieci też mają swoje książki podzielone nie tylko ze względu na wiek, ale i na gatunek. I tylko jakoś książek w nich mało...Jakieś niskie regaliki pod odległymi ścianami...
Nie ma w tym oczywiście nic złego! Wręcz dużo dobrego, bo zapewne w ten sposób miasto chce przyciągnąć młodych ludzi do czytania.
A jednak...czegoś mi w tych nowych bibliotekach brakuje :( Klimatu zaczytania. Zapachu. Stare książki ze śladami używania ;) nie raz pozwalały pomarzyć, kto je czytał wcześniej, w jakim domu leżały, na stoliku, pod lampą z abażurem, a może przy czyimś łóżku?
Te nowe biblioteki przypominają mi bardziej księgarnię. Na półkach same nowości, albo nowe wydania klasyki. Błyszczące okładki, cieniutki biały papier i zapach już nie kurzu, a druku. Nie znajdziesz tu już powieści z lat 50-tych czy 70-tych, ba, z reguły to wydania zdecydowanie po 2010 roku. Niewiele też osób przechadza się z rozmarzonym wzrokiem między regałami, by szukać, przeglądać, podczytywać opisy, bo książki można zamówić przez Internet i szybko odebrać przy biureczku. I panie bibliotekarki - młode, często tuż po studiach, nie znające odpowiedzi na podstawowe pytania o tytuł czy autora, bo nie wiedzą nawet jak się pisze niejedno nazwisko :(
I może to już ten czas, kiedy wchodzę w wiek "sentymentalny", ale zwyczajnie tęsknie za tamtymi bibliotekami. Tymi z klimatem, w których można było prawie cofnąć się w czasie, znaleźć powieści, które czytała jeszcze moja mama...Cóż, wszystko płynie, gna do przodu, zmienia się, nawet biblioteki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz