Podczas jednego ze spotkań z czytającymi nałogowo koleżankami wypłynął temat literatury polskiej i jej promowania. Skłoniło mnie to do różnych przemyśleń i...postanowień 😉
Okazuje się, że w księgarniach w naszym kraju dużo łatwiej znaleźć klasykę angielską (Szekspir czy Austen) w najróżniejszych, pięknych wydaniach, pełnych lub okrojonych, niż polską. Żeromski, Prus czy Sienkiewicz zniknęli można powiedzieć z półek. Wydawani są jedynie w ramach lektur szkolnych, nieciekawej formie, niewygodną w czytaniu czcionką, z omówieniem/streszczeniem, które tylko kusi i zniechęca do zapoznania się z powieścią...
A literatura współczesna? Wśród nowości znajdziemy mnóstwo przekładów z angielskiego czy francuskiego popularnych za granicą czytadeł. Za to naszych autorów, wielokrotnie lepszych niż Sparksa czy Roberts, próżno szukać w zagranicznych przekładach na półkach naszych sąsiadów...
A ja? Czy znam polską literaturę? Przyznaję, że też dużo częściej sięgam po powieści amerykańskie czy angielskie, w przekonaniu, że są lepsze niż rodzime. Przez kilka ostatnich lat wędrowałam czytelniczo po całym świecie. Jestem na bakier z polskimi nowościami, nazwiska Sapkowskiego, Dehnela czy Dukaja są mi znane jedynie ze słyszenia...A wielu nazwisk z pewnością nawet nie kojarzę. Jeśli mam ochotę na klasykę to moja ręka kieruje się w stronę wielokrotnie czytanych powieści Montgomery, a nie nieznanych Żeromskiego...Gdy chcę się zrelaksować przy jakiejś lekkiej powieści obyczajowej, wypożyczam w bibliotece coś z działu z literaturą zagraniczną, a nie polską. Rzadko w moich lekturach spotykane gatunki-fantasy, kryminał, realizm magiczny-znam tylko z przekładów pisarzy francuskich czy amerykańskich...
Chciałabym to zmienić. Sprawdzić, czy rzeczywiście to co obce, jest lepsze niż polskie. A raczej-czy może polskie wcale nie znaczy gorsze?
Ile prawdy jest w starym powiedzeniu "cudze chwalicie swego nie znacie"...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz